Rękas: Wojna. Czy mamy jakiś wybór?

myslpolska.info 2 tygodni temu

Na początek o tym jaki mieliśmy wybór w latach 1930., praktycznie do samego tragicznego września. Przy okazji niedawnej rocznicy paktu Ribbentrop-Mołotow przypomniałem po raz kolejny kilka podstawowych kwestii:

Czy pakt Ribbentrop-Mołotow był niekorzystny dla Polski? Oczywiście, iż był. Czy umowa ta była czymś tak niespotykanym w stosunkach międzynarodowych, by diabolizować ją po dziś dzień? Nie, stosunki międzynarodowe są realizowane w taki właśnie sposób. Czy Polska miała możliwość wcześniej uregulować swoje stosunki albo z III Rzeszą, albo ze Związkiem Sowieckim tak, by uniknąć niekorzystnych skutków porozumienia tych państw? Tak, miała. Czy skorzystała z którejś z tych możliwości? Nie.

Wyjścia z kryzysu – II RP

Ot i cała nauka z 23 sierpnia, a w efekcie także z 1 i 17 września 1939 roku. Nie tygrysy są winne, iż zeżarły myśliwego, który polazł do lasu bez broni i amunicji. I nie one zawinią, gdy jego wnuk uprze się powtórzyć ten sam wyczyn. To ówczesny polski minister spraw zagranicznych Józef Beck mógł i powinien zawrzeć pakt z Mołotowem albo z Ribbentropem, a najlepiej z oboma, zamiast wierzyć w tzw. gwarancje zachodnie.

Analizując na zimno warianty korzystnego dla II RP wyjścia z kryzysu geopolitycznego lat 30-tych – wyglądały one zatem w kolejności tak:

  1. Współpraca / sojusz z Sowietami (dla uniknięcia wojny lub jej wygrania przy okazji kryzysu czeskiego). Było to rozwiązanie bez wątpienia najlepsze i będące w pełni w zasięgu ówczesnej polskiej dyplomacji. Zabrakło jedynie woli politycznej, nie tylko zresztą pod wpływem Zachodu.
  2. Blok neutralny pod kierunkiem Włoch (raczej dla opóźnienia wojny, przy założeniu podjęcia akcji geopolitycznej poprzedzającej Anschluß). Takiej opcji również bardzo mocno przeciwstawiali się Anglosasi, zainteresowani wciągnięciem do wojny Włoch jako swojego rywala kolonialnego.
  3. defensywny układ polsko-niemiecki (dla skierowania agresji niemieckiej na Zachód, a nie dla żadnego „wspólnego marszu na Wschód” przeciw ZSSR). Skądinąd rosyjscy historycy przez cały czas szukają tajnego układu Beck-Hitler, bo po prostu nie mogą pojąć, iż można było prowadzić taką politykę, jak schyłkowa II RP, bez chociaż próby dyplomatycznej reasekuracji. Wyjaśnienie, iż była to tylko i wyłącznie głupota polskiej klasy politycznej nijak nie mieści się w głowach poważnych analityków stosunków międzynarodowych.

No i wreszcie na 9.999.999.999.999 miejscu wśród dostępnych Polsce w 1939 roku wariantów plasuje się historyczna polityka ministra Józefa Becka, w tym jego złapanie się na pułapkę w postaci tak zwanych brytyjskich deklaracji bezpieczeństwa, których prawdziwym celem było przekonanie Adolfa Hitlera, by zaczął wojnę od agresji na Polskę. Cel ten, jak wiemy, udało się Londynowi uzyskać w całej pełni.

Tymczasem w oficjalnej polityce historycznej współczesnej Polski przez cały czas dominuje bezkrytyczna afirmacja polityki Becka, pomimo, iż to ona właśnie doprowadziła nas i do historycznych klęsk, i obecnego fatalnego położenia Polski.

Błędy systemowe

Oczywiście podstawową przyczyną klęski wrześniowej II RP było fundamentalne niezrozumienie pozycji geopolitycznej Polski, skutkujące śmiertelnymi błędami w polityce zagranicznej. Na samo tempo i przebieg przegranej nałożył się jednak także szereg czynników wewnętrznych, wśród których co najmniej jeden miał charakter systemowy i wynikał z organizacji władzy schyłkowej sanacji. Po prostu, triumwirat rządzący II RP nie przekazywał sobie podstawowych informacji.

– minister spraw zagranicznych Józef Beck nie rozumiał, iż Wojsko Polskie nie jest siłą wystarczającą by stanowić zaplecze dla jego pseudo-mocarstwowych gierek dyplomatycznych;

– Generalny Inspektor Sił Zbrojnych, marszałek Edward Śmigły-Rydz nie wiedział od Becka, iż sytuacja dyplomatyczna jest tak zła i iż nie ma czasu w rozłożoną w czasie modernizację armii i eksperymenty z jej dowodzeniem;

– minister gospodarki, Eugeniusz Kwiatkowski w ogóle nie był przez Becka i Rydza informowany co się dzieje, więc zajmował się planowaniem gospodarczym (nb. przez cały czas pod dyktando zachodniej finansjery, choć w patriotycznej otoczce), jakby czekały nas dekady pokoju i nie było pilnych potrzeb WP.

Katastrofa wrześniowa była więc błędem systemowym, w którym oczywiście można dopatrywać się wpływów zewnętrznych, nacisków kół gospodarczych czy działań jawnej agentury, nie mniej ostatecznie były to błędy polskie.

Pytanie retoryczne

Obecna sytuacja jest jednak zupełnie inna i nie ma wśród polityków III Rzeczypospolitej nikogo choćby zbliżonego formatem czy patriotyzmem do przywódców z września 1939 roku. Tamci popełniali błędy katastrofalne w skutkach, byli jednak bez wątpienia patriotami, przeceniającymi jedynie własne umiejętności i znaczenie. Ci współcześni to co do jednego obca agentura, ludzie i organizacje nie podejmujące żadnych samodzielnych decyzji albo patentowani durnie, produkt systemu partyjnego promującego głupotę, małe cwaniactwo, oportunizm i brak własnego zdania. W polityce zagranicznej i strategii obronności III RP jej kierownicy nie popełniają zatem błędów, ale przeciwnie, działają najzupełniej planowo i celowo przeciw bezpieczeństwu państwa i narodu polskiego.

Pytanie o alternatywę pozostaje więc czysto retorycznym. Tak, bez agentury u władzy moglibyśmy wycofać się z pierwszej linii konfrontacji Zachód-Rosja. Moglibyśmy ukrócić przywileje ukraińskich przesiedleńców w Polsce. Moglibyśmy włączyć się w realny proces pokojowy, nie tylko w celu zakończenia wojny na Ukrainie, ale przede wszystkim dla przywrócenia i rozwoju korzystnej dla Polski współpracy gospodarczej ze Wschodem. Moglibyśmy wreszcie przestać sponsorować amerykański przemysł zbrojeniowy i kijowskich oligarchów, a oszczędzone środki przekazać choćby na najbardziej zaniedbane sektory wewnętrzne, zwłaszcza mieszkalnictwo i ochronę zdrowia. Wszystko byśmy mogli zrobić, ale nie zrobimy, bo III RP stoi agenturą bardziej choćby niż schyłkowa II RP głupotą i arogancją.

Front wewnętrzny

W tym samym projekcie budżetu na rok 2025, w którym na wydatki wojskowe przewidziano aż 187 miliardów złotych, czyli rekordowe 4,7% PKB, co czyni tę ustawę budżetową prawdziwie przed-wojenną – zapisano także 37 mld zł na potrzeby związane z bezpieczeństwem wewnętrznym. Czyżby kompradorzy aż tak obawiali się narodu, którego prowadzenie im powierzono? To wprawdzie tchórze, ale jednak można w to wątpić.

Społeczeństwo polskie przez ostatnie 35 lat udowodniło, iż nie jest zdolne do skutecznych protestów społecznych. Jesteśmy zbyt zatomizowani, skutecznie skłóceni, nastawieni na zaspokajanie indywidualnych potrzeb materialnych, jednak choćby trudności w osiąganiu tego celu nie skłaniają nas do kooperacji i aktywności. Tak, władza zbroi się przeciw społeczeństwu, zwiększa też poziom jego inwigilacji i cenzury, jednak wydaje się to w tej chwili przesadną ostrożnością. Z drugiej jednak strony naturalnym jest proces wzmacniania frontu wewnętrznego wobec spodziewanego zbliżania się bezpośrednich działań wojennych. Oczywiście też w warunkach skrajnych można spodziewać się jakich objawów niezadowolenia Polaków, przede wszystkim w związku ze skokowym wzrostem kosztów życia czy spodziewanym jeszcze zwiększonym napływem imigrantów.

Na razie jednak dominuje oficjalny optymizm, iż Polska rozwija się planowo, „jakoś się żyje” i „oby gorzej nie było”. To właśnie ta tendencja wyniosła do władzy obecną koalicję rządzącą i skądinąd stanowi też dla rządu i większości sejmowej pewien problem. O ile bowiem mniejszościowe grupy zwolenników partii rządzących można zaspokajać spektakularnymi gestami wymierzonymi w poprzedników (jak odebranie Prawu i Sprawiedliwości znacznej części finansowania z budżetu państwa), o tyle wyborcy centrowi, pragnący ciepłej wody w kranach i stabilizacji politycznej łatwo mogą zniechęcić się do partyjniackich gierek, którym nie towarzyszy realna poprawa gospodarcza. W takich sytuacjach naturalną taktyką rządzących pozostaje ucieczka do przodu, choćby w zagrożenie zewnętrzne i pod względem powoływania się na straszak rosyjski polityka PO-PSL-Lewicy nie różni się w najmniejszym choćby stopniu od tej realizowanej przez PiS.

Tymczasem, jeżeli rzeczywiście można mówić o zagrożeniu bezpieczeństwa Polski, tak w wymiarze wewnętrznym, jak i zagranicznym, to jego źródłem nie jest bynajmniej Moskwa (chyba, iż pośrednio), ale Kijów.

Zagrożenie ukraińskie

Polska była, jest i będzie coraz bardziej zagrożona ukraińskim rewanżyzmem. To paradoks tylko pozorny, iż Kijów wobec braku sukcesów na froncie rosyjskim może pozwolić sobie na konfrontację z tak uległym i posłusznym sojusznikiem (właściwie sługą) jak Polska. A jednak, demonstrowana na każdym kroku podrzędność polityczna Warszawy wobec Kijowa tylko zachęca do mnożenia roszczeń i żądań ukraińskich. Rozczulające wyznanie ministra obrony, Władysława Kosiniaka-Kamysza, iż już przecież oddaliśmy Ukraińcom całe nasze uzbrojenie – to przecież żywa zachęta do ataku. No bo skoro nie mamy czym się bronić – tylko głupi by nie skorzystał. Zwłaszcza, iż w przeciwieństwie do Warszawy, która uparcie milczy w sprawie polskiej mniejszości na Ukrainie czy uzasadnionych roszczeń polskich właścicieli majątków pozostawionych na Kresach – Kijów bez skrępowania stoi na stanowisku Wielkiej Ukrainy, od Nowego Targu, Przemyśla, Chełma i Rzeszowa po Don i Kaukaz. Rządy III RP nie chciały poprzeć odzyskania polskiej własności we Lwowie, Łucku, Stanisławowie, Równem i Tarnopolu (co postuluje Powiernictwo Kresowe) – no to teraz Ukraińcy każą sobie płacić za Chełmszczyznę, całe Zakierzonie i Operację Wisła.

Wypowiedź ministra Dmytro Kuleby na Campus Polska to bowiem nie żaden wyskok, ani przejęzyczenie, tylko przekazanie Polakom, iż Kijów chce od nas więcej. Znacznie więcej, choć wydawało się dotąd, iż dostał już wszystko. W swoim wystąpieniu ukraiński dyplomata (?) faktycznie wysunął roszczenia terytorialne do Polski, nazywając „terytoriami ukraińskimi” Lubelszczyznę, Podkarpacie i Małopolskę, gdzie w 1947 roku przeprowadzono antybanderowską Operację Wisła. Tymczasem oficjalnej reakcji tak dobrze, jak nie było wcale, zaś np. w ustach polityków parlamentarnej opozycji słowa oburzenia brzmiały szczególnie wręcz nieszczerze, to oni wszak doprowadzili do tak daleko posuniętego rozzuchwalenia kijowskich wysłanników.

Obrona Operacji Wisła, która była jedyną metodą likwidacji ludobójczych band Ukraińskiej Powstańczej Armii przychodzi władzom III RP tym trudniej, iż wcześniej same zdążyły działania polskie przeciw ukraińskiemu podziemiu zaliczyć do „zbrodni komunistycznych”. To właśnie zaślepiony antykomunizm, od zawsze będący w Polsce propagandowym narzędziem CIA i MI6 miał stanowić podstawę współpracy z ukraińskim nazizmem, oczywiście o ostrzu antyrosyjskim. Właśnie próba rehabilitacji banderyzmu w Polsce okazała się jedną z nielicznych porażek zachodniej agentury, która musiała ustąpić przed historyczną pamięcią na temat Rzezi Wołyńskiej i innych zbrodni ukraińskich nazistów przeciw narodowi polskiemu. Możemy być jednak pewni, iż problem nie zniknął, bowiem obok agentury anglosaskiej – wśród elit politycznych III RP roi się też od banderowskich agentów wpływu, w tym także potomków upowców i OUN-owców niewyłapanych podczas Operacji Wisła. Dla nich Wielka Ukraina dalej sięga po San i górną Wisłą i Polacy jeszcze będą musieli zmierzyć się z tym zagrożeniem.

Alternatywa

W tym samym wystąpieniu Kuleba bezczelnie porównał Operację Wisła, czyli „zbrodnię” ofiarowania mniejszości ukraińskiej w Polsce lepszych domów i gospodarstw, na terenach bez terroru UPA – do Rzezi Wołyńskiej, w której to samo UPA, wspierane przez ukraińskich wieśniaków wymordowało blisko 200 tysięcy polskich sąsiadów. Poniekąd słusznie kijowski minister zapewnił też, iż jego rząd „nie ma problemu z kontynuowaniem ekshumacji na Wołyniu” – nie ma, bo ani ich nie rozpoczął, ani nie prowadzi, ani zgodzić się na nie nie ma choćby najmniejszego zamiaru. Te słowa również pozostały zupełnie bez odpowiedzi – bo u steru w Warszawie są zdrajcy. A przecież gdyby Operacja Wisła rzeczywiście choć w części była odpłatą za Rzeź Wołyńską, to nie miałby już kto z Polaków kpić po stronie kijowskiej, a i zdrajców po polskiej prawdopodobnie by ubyło.

Niestety, ale zbyt często mieliśmy dla hajdamaków za miękkie serce i to choćby wtedy, gdy rozumieli tylko harap i zaostrzony pal. Byłby już najwyższy czas powrócić do tych sprawdzonych metod, jednak na przeszkodzie stoi wspomniana warszawska agentura. Robienie porządku musielibyśmy zatem zacząć od własnego podwórka, a dopiero potem wypędzić z niego przybłędów, którzy chcą nas znieważyć. I to jest tak naprawdę wybór, jaki stoi przed Polakami: albo wojna, która zagrozi dalszej egzystencji narodu polskiego, albo pokój, niosący szansę na pozbycie się wrogów wewnętrznych, zrzucenie zależności od obcych i odbudowę własnego potencjału.

Nie udało nam się odwrócić fatum drugiej wojny światowej. Wciąż jednak mamy jeszcze czas, by uniknąć trzeciej.

Konrad Rękas

Idź do oryginalnego materiału