Rękas: Umowa UE – Mercosur. Czy to koniec europejskiego rolnictwa?

2 dni temu

Komisja Europejska sprzedała rolników za rozszerzenie agendy klimatycznej, elektryczne samochody i miliardy kierowane do kieszeni globalnych korporacji produkujących żywność.

Mało jest przedsięwzięć międzynarodowych, które jednocześnie tak rozwścieczyłyby i rolników, i ekologów (w każdym razie tych z poprzedniego etapu, kiedy ważniejsza była jeszcze ochrona przyrody, a nie klimatu). Twórcom porozumienia o wolnym handlu pomiędzy Unią Europejską a południowoamerykańską unią gospodarczą MERCOSUR ta trudna sztuka jednak się udała. Cóż, negocjowanie umowy zajęło zaledwie 25 lat, być może zawinił więc rzadko spotykany w pracach eurokratów pośpiech…

Cel: globalna przemysłowa produkcja rolno-spożywcza

Mówiąc poważnie jednak na umowę UE-MERCOSUR należy patrzeć szerzej, nie tylko jako na element planu pełnej globalizacji produkcji rolno-spożywczej, likwidującej przeżytek lokalnego rolnictwa. To także istotny krok w kierunku rozszerzania agendy klimatycznej na te regiony świata, które słusznie widzą w niej pułapkę docelowego zerowego wzrostu, odbierającego krajom niegdyś nazywanym rozwijającymi się jakąkolwiek szansę na dogonienie czołowych gospodarek światowych. I niewielkim tylko pocieszeniem dla Brazylii czy Argentyny może okazać się, iż pojęcia takie jak gospodarka narodowa, PKB per capita w podziale na państwa czy średni poziom dochodów i konsumpcji danego społeczeństwa stają się tak samo anachroniczne, jak rodzinne gospodarstwa rolne. Stratyfikacja geografii gospodarczej świata staje się już jawnie podrzędna wobec stratyfikacji klasowej, przegrane w globalnym łańcuchu dostaw stają się zatem nie tyle państwa i narody, co po prostu pracownicy i poszczególne grupy zawodowe. W tym przypadku – faktycznie przede wszystkim rolnicy indywidualni.

Biblia klimatyzmu

Warto zauważyć, iż poprzednia faza rozmów nad umowę, w 2019 r. została storpedowana przez stronę europejską, pod pretekstem zgody brazylijskiej administracji prezydenta Jaira Bolsonaro na wypalanie dżungli amazońskiej. W ten sposób z jednej strony uwypuklano klimatystyczny wymiar całego projektu, z drugiej strony zaś wyraźnie zakreślano obszary zainteresowania globalistów, znowu – do wyłączenia spoza władzy państw narodowych. Tym razem ogłaszając sukces rozmów z MERCOSUREM – Komisja Europejska Ursuli von der Leyen również wyeksponowała wątek klimatyczny, rzecz jasna w tonie zwycięstwa panującej w UE ideologii.

Sukcesem eurokratów jest bowiem zawarcie w umowie inwokacji do Paris Agreement, Biblii klimatyzmu i zapowiedzi chłostania basałykami redukcji emisji. W tym przypadku to więcej niż rytualne zaklęcie, to mechanizm regulowania polityki wzrostu południowoamerykańskich sygnatariuszy, w tym zwłaszcza Argentyny Javiera Milei, który zapowiadał wszak, iż wzorem Donalda Trumpa chętnie by swemu krajowi oszczędził paryskich atrakcji. Jest więc kij, czyli groźba zawieszenia umowy, korzystnej wszak przede wszystkim dla Argentyny jako czołowego producenta wołowiny – ale jest i marchewka, w postaci mechanizmu równowagi, działającego w przypadku wstrzymania obowiązywania umowy przez którąś ze stron. W praktyce oznacza to, iż jeżeli choćby swobodna wymiana handlowa zostanie utrudniona przez unijne regulacje, w rodzaju przepisów antydeforestracyjnych czy norm emisyjnych – krajom poszkodowanym będzie należeć się rekompensata. Słowem – europejscy podatnicy zapłacą choćby jeżeli żywność produkowana na wypaleniskach amazońskich nie zostanie finalnie wpuszczona na rynek UE.

Kogo obchodzi środowisko naturalne?

A jednak ekolodzy protestują, część prawdopodobnie ponieważ nie została uwzględniona w programie rekompensat, ci bardziej szczerzy zaś dostrzegając jak instrumentalnie wykorzystano hasła obrony Amazonii czy w ogóle ochrony środowiska. To bowiem zostanie poddane ekstensywnej eksploatacji, zarówno w ramach aktywności przemysłowej, zwłaszcza wydobywczej, jak i rolnej.

I tak przemysłowi sponsorzy dealu załatwili sobie w jego ramach stopniową redukcję barier celnych przede wszystkim na samochody, oczywiście w pierwszej kolejności elektryczne. Równocześnie zaś uzyskano zapewnienie, iż Brazylia nie nałoży ceł eksportowych na surowce potrzebne dla przemysłu hi-tech, który jeszcze w Europie (zwłaszcza w Niemczech) się ostał. To istotne w sytuacji, gdy Chiny zaczęły w zeszłym roku koncesjonować eksport galu i germanu, zaś pod prezydenturą Trumpa globalna wojna handlowa Zachód-Chiny wydaje się nieuchronna. Umowa z MERCOSUREM ma więc choć w części reasekurować kompletnie niegotowych do takiego starcia eurokratów.

Nie będzie ani taniej, ani zdrowiej

Te zapisy traktatu Komisja Europejska uznaje za swój sukces, oczywiście jednak nie mają racji ci, którzy uważają otwarcie europejskiego rynku rolnego za niewspółmierną cenę czy wręcz porażkę unijnych negocjatorów. Nic z tych rzeczy, to również planowy sukces, KE nie reprezentuje bowiem rzecz jasna ani europejskich farmerów, ani państw narodowych, tylko interesy międzynarodowego kapitału, w tym tego zainwestowanego w globalne korporacje przemysłowej produkcji żywności. To oni skorzystają na imporcie do Europy południowoamerykańskich produktów rolno-spożywczych, a nie przeciętni farmerzy z Argentyny czy Brazylii. Nieograniczana unijnymi normami (zwłaszcza tymi obliczonymi na wygaszenie produkcji w granicach UE) żywność z Ameryki Południowej spotęguje efekt, który już odczuwamy po wpuszczeniu na teren Unii zboża i rzepaku z Ukrainy. Teraz to samo czeka rynek wołowiny, cukru, etanolu, a także wieprzowiny i drobiu. Jak słusznie podnoszą europejskie, zwłaszcza hiszpańskie, francuskie, irlandzkie, włoskie czy walońskie organizacje rolnicze – rzecz nie tylko w braku norm sztucznie zawyżających koszty europejskiej produkcji rolnej, ale także w kwestiach zdrowotnych, jak pędzenie produkcji zwierzęcej na hormonach i nadużywanie pestycydów (które nb. w ramach umowy będą sprowadzane z Europy, gdzie są eliminowane z użycia w rolnictwie).

I nie, nie miejmy złudzeń – nie będzie od tego taniej, tak jak nie potaniał w Polsce chleb tylko dlatego, iż zalano nas ukraińskim zbożem. Nie chodzi już bowiem o to, by było nas stać na więcej, ten etap kapitalizmu już bezpowrotnie minął. Mamy mieć tyle, żeby przeżyć, bo już choćby nasza reprodukcja nie jest potrzebna, ani choćby zalecana. Różnicę w cenie zgarnie za nas ktoś inny, zgodnie z zasadą niekończącej się akumulacji i przeciwdziałania spadkowej tendencji stopy zysków.

Europa: kontynent bez rolnictwa?

Klauzule przejściowe, powodujące, iż początkowo np. import wołowiny wzrośnie zaledwie o niespełna 50 proc., a nie np. dwukrotnie nie zmienia faktu, iż w efekcie unijna część Europy ma stać się kontynentem bez rolnictwa, tak jak ulega skokowej deindustrializacji. W procesach tych przeciwnikami nie są bynajmniej europejscy i południowoamerykańscy rolnicy, podobnie jak i wbrew pozorom nie występuje bezpośredni konflikt interesów między wietnamskim robotnikiem a byłym robotnikiem angielskim, hiszpańskim czy polskim, który stracił pracę w związku z przeniesieniem produkcji na globalne południe. To już dawno bowiem nie jest problem konkurencji międzypaństwowej i stosunków międzynarodowych. Kluczowa dla obecnego stadium kapitalizmu jest walka globalnego kapitału z całą resztą ludzkości. Nawet, jeżeli znaczna jej część jeszcze nie widzi własnego miejsca w tym konflikcie i nie dostrzega zarysu największej przemiany cywilizacyjnej naszych czasów, której takie deale jak UE-MERCOSUR są tylko słabymi odbiciami.

Konrad Rękas

Aniemowilem.pl

Idź do oryginalnego materiału