W filmie „Kiler-ów 2-óch” jest scena, w której Lipski mówi do Siary: „Plan jest taki, żeby zabrać Kilerowi złoto”, na co Siara odpowiada: „Taki plan to ja mam zawsze”. W Krakowie niektórzy też mają plan, żeby odwołać w referendum Prezydenta Miszalskiego. Na takie zawołanie Łukasz Gibała mógłby odpowiedzieć: „Taki plan to ja mam zawsze”. Zastanówmy się, czy rzeczywiście tak jest, bo ostatnio sprawa nieco przycichła.
Tak generalnie, to sprawy nie ma, bo nie ma takiego wniosku. Jednak na agendzie Łukasza Gibały i jego środowiska politycznego pojawia się ona co jakiś czas. Kiedyś częściej, dziś rzadziej. Pomysły odwołania Prezydenta Krakowa Gibała miał już w czasach gdy był nim Jacek Majchrowski. Wtedy jednak szeroko zakrojona akcja zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum zakończyła się porażką organizatorów, polegającą na zebraniu podpisów także wśród nieuprawnionych, a w konsekwencji brakiem głosowania. Jednak temat powracał, choć bez większych konkretów.
Apele Łukasza Gibały o referendum w sprawie odwołania Prezydenta nasiliły się, gdy został nim Aleksander Miszalski. Wśród powodów ewentualnego plebiscytu w tej kwestii pojawia się złe zarządzanie miastem, jego zadłużanie, nepotyzm, itp. Czyli, zbiorczo rzecz ujmując, wszystko co można zarzucić osobie publicznej, gdy chce się ją odwołać. Ile z tego jest prawdą? Zależy z czym się porównuje. Tak naprawdę nie ma to jednak znaczenia. Znaczenie ma natomiast zadowolenie potencjalnych wyborców z urzędującego Prezydenta. Dziurę w budżecie Prezydent Miszalski odziedziczył, a ponieważ jest duża, sama jej obsługa powoduje, iż dług będzie rósł. Żeby nie rósł bardziej, przydałyby się inwestycje, których nie ma wiele, bo budżet jest dziurawy. I koło się zamyka.
Jak bardzo jest dziurawy? W przyszłym roku deficyt ma przekroczyć miliard złotych. Czy to dużo? W zasadzie tak, z tym, iż konia z rzędem temu, kto zastanawia się nad pieniędzmi w tak wielkiej skali. Standardowy mieszkaniec naszego miasta (o, zgrozo, w tym piszący te słowa) niestety nigdy takich pieniędzy nie widział i, jeszcze bardziej niestety, nigdy nie zobaczy. Skoro nie widział, to nie ma z czym porównać. Tym bardziej, iż w sferze publicznej nasze samorządy, a przede wszystkim państwo, zawsze miały i mają deficyt. Nie było jeszcze żadnego roku budżetowego w wolnej Polsce, który nie kończyłby się deficytem w kasie państwa. Dlatego dług w sferze publicznej, jeżeli już przenika do świadomości wyborców, to tylko jako coś co było, jest i najpewniej zawsze będzie. Kiedy więc są w stanie zareagować oburzeniem? W prostych sytuacjach, kiedy nie ma ciepłej wody, nie ogrzewają mieszkań, nie odbierają śmieci, likwidują komunikację miejską, albo etaty urzędnicze, na których sami pracujemy. Nic z tych rzeczy w tej chwili się nie dzieje, co powoduje, iż zainteresowanie społeczeństwa tematem referendalnym spada, a jedyne co może je ożywić, to podwyżki opłat usług publicznych. Tylko, czy Rada Miasta pomoże godząc się np. na podwyżkę cen biletów MPK? Mówiąc „pomoże” należy brać pod uwagę zarówno pomoc dla Aleksandra Miszalskiego, bo w ten sposób zostanie nieco załatany budżet miasta, ale też pomoc dla Łukasza Gibały, bo da mu to marketingowy oręż do walki o ewentualne referendum.
Podwyżki są więc pieśnią przyszłości-jak to się często dzieje-wcale niepewnej. Zostaje więc referendalne paliwo w postaci zatrudniania kolegów partyjnych, które rzeczywiście występuje. Żyjemy jednak w czasach, w których określone środowiska polityczne już jakiś czas temu nauczyły nas, iż jest to pewnego rodzaju standard oparty na słynnej zasadzie „TKM”, gdzie „T” to „teraz”, „M” to „my”, a „K” to już sobie Państwo sami dośpiewają. W najnowszych dziejach naszego pięknego kraju dochowaliśmy się arcymistrzów tej sztuki, przy których działania Prezydenta Miszalskiego na niwie kadrowej są bajkami dla grzecznych dzieci. Nie ma co mówić, iż dobrze, iż takie rzeczy w ogóle się dzieją. Ważniejsze jest jednak to, iż opinia publiczna w ostatnich latach mocno zaimpregnowała się na podobne komunikaty.
Potencjalni organizatorzy referendum nie mają więc zbyt wiele amunicji, by rozpocząć dyskusję na temat odwołania Prezydenta. Co więcej, słabo też z sojusznikami, bo kto niby miałby taką akcję poprzeć. Prawo i Sprawiedliwość zawiesiło pomysł referendum, bo wygodniej dla niego, jeżeli akcja referendalna odbyłaby się przed wyborami parlamentarnymi. Ale do nich zostało prawie dwa lata, a to ocean czasu. Nadchodzi pierwszy od czterech lat rok bez żadnych wyborów, to rzadka okazja na uspokojenie nastrojów w społeczeństwie, co jest oczywiście mało realne. Bardziej realne jest to, iż w czasie bez wyborów uwaga obywateli odwraca się od spraw politycznych, a to może skutkować frekwencyjną porażką głosowania. Jedynymi popierającymi referendum mogłyby więc zostać albo środowiska skrajnych części sceny politycznej, albo aktywiści miejscy. Sojusz Gibały z tymi pierwszymi z prawicy, a więc z Konfederacją i Konfederacją Korony Polskiej to dziś trochę egzotyka. o ile twarzą projektu zostałby dziś np. Konrad Berkowicz, to zamiast o odwołaniu Miszalskiego będzie mowa głównie o patelniach ze szwedzkich sklepów meblowych. jeżeli Grzegorz Braun, wówczas głównym tematem stałby się prawdopodobnie najsłynniejszy Polak w RPA, z którym lider KKP był ostatnio na meczu. Natomiast kooperacja z lewicą w kwestii referendum jest możliwa wyłącznie w odniesieniu do partii Razem, która poparła zresztą Gibałę w wyścigu o fotel Prezydenta miasta półtora roku temu. Poparcie dla Razem, choć rosnące w kraju, a zwłaszcza w dużych miastach ,to wciąż za mało, by wygrać referendum. Aktywiści miejscy też stanowią środowiska zróżnicowane i poglądowo podzielone. Tym bardziej, iż z częścią z nich Aleksander Miszalski stara się współpracować.
Referendalny projekt Łukasza Gibały, nolens volens, znalazł się więc w pewnej pułapce. Polega ona przede wszystkim na tym, iż wyborcy i środowiska polityczne Krakowa tracą zainteresowanie tym tematem. jeżeli więc miałby się on udać, wymagałby po stronie Gibały w zasadzie natychmiastowych działań, które, biorąc pod uwagę kalendarz określony w Kodeksie wyborczym, mogłyby zakończyć się niepowodzeniem np. w postaci niewystarczającej frekwencji przy urnach. To z kolei byłoby dla Gibały poważnym wizerunkowym ciosem w walce o prezydenturę Krakowa w kolejnych wyborach. Dlatego, innym wyjściem jest czekanie na wybory parlamentarne za dwa lata i możliwe- jak to po każdych wyborach-przebudowanie sceny politycznej, co najpewniej będzie też rzutować na samorządy. Względnie, czekanie do następnych wyborów samorządowych, które wydarzą się dopiero w pierwszym kwartale 2029 r.
Trudno powiedzieć, którą z możliwości wybierze Łukasz Gibała, wydaje się jednak, iż w kwestii ewentualnego przeprowadzenia referendum łatwiej już było.
Jakub Olech, politolog, wykładowca akademicki, krakowianin z importu, obserwator (bliższy) i uczestnik (dalszy) życia miasta i regionu.

1 godzina temu












