Rasputin Putina

2 lat temu

Władimir, ruski mir i filozofia z brodą.

Wygląda jak inkarnacja Dostojewskiego albo Sołżenicyna, czyli jak typowy rosyjski myśliciel z wieków minionych. Nie ignoruje jednak teraźniejszości, zakopując się w starych księgach. Wręcz przeciwnie: chce ją kreować na własną modłę. Chciałby, żeby na świecie zapanował pokój. Ale wynikać ma on z tego, iż Rosja nie miałaby już przeciwko komu prowadzić wojny, bo wszyscy się jej podporządkują. Pisarz, filozof, akademik, muzyk, geopolityk, okultysta, działacz. Aleksandr Gieljewicz Dugin.

Został objęty sankcjami, zanim to było modne, już w 2014 r. Dostał wówczas zakaz wjazdu do państw Unii Europejskiej za poparcie ataku Rosji na Ukrainę, kiedy to radził, aby Ukraińców „zabijać, zabijać, zabijać!”. Dziś z tej jego rady skwapliwie korzystają Putin i dowódcy rosyjskiej armii, a on sam może się czuć spełniony jako ideolog Kremla. Nie pełni oficjalnie żadnych zaszczytnych funkcji ani nie zajmuje eksponowanych stanowisk. Za poparcie w 2014 r. ukraińskich separatystów został choćby zrzucony ze stołka szefa katedry socjologii na Państwowym Uniwersytecie Moskiewskim. Uznano wówczas, iż głosi poglądy zbyt radykalne i niepasujące do publicznej uczelni. Ale Dugin nie zasypiał gruszek w popiele, a jego idee zmartwychwstały z nową mocą w 2022 r. Wrócił także on sam. Satyryczna rosyjska strona internetowa podała w marcu informację, iż ten filozof imperializmu został nowym dyrektorem generalnym pierwszego kanału rosyjskiej telewizji publicznej. Dziennikarską kaczkę podchwyciły inne media, czyli uznały ją za przynajmniej prawdopodobną.

Aleksandr Dugin urodził się w 1962 r. w Moskwie. Od lat 90. XX w. zajmuje pozycję wyjątkową wśród rosyjskich intelektualistów. Przygasające mocarstwo, które w swojej historii przetestowało wiele systemów oraz ideologii – zarówno religijnych, jak i ateistycznych – u progu nowego tysiąclecia mierzyło się z ideologiczną pustką. I wtedy pojawił się on: na pozór szalony, a zarazem przerażająco spójny. Łączący filozoficzne żywioły w nową całość; imponujący erudycją, ale też umiejący wytłumaczyć prostemu człowiekowi, o co w tym wszystkim chodzi. Prorok z doktoratem, twardo stąpający po ziemi mistyk. Twórca współczesnej geopolityki rosyjskiej. Fetowany na salonach intelektualnych i politycznych, jeżdżący po kraju z wykładami, jego książki polecają studentom znamienici profesorowie rosyjskich uczelni.

Gdyby ktoś zapytał Dugina: Kim pan jest, Aleksandrze Gieljewiczu? Komunistą? Faszystą? Prawosławnym? Poganinem? Ezoterykiem? Naukowcem? Szołmenem?, zapytywany mógłby całkowicie szczerze i zgodnie z prawdą odpowiedzieć: Tak.

Wystarczy powiedzieć, iż jest inspiratorem ruchu narodowo-bolszewickiego, podkreślającym przy tym swoje przywiązanie do prawosławia, które – w przeciwieństwie do katolicyzmu i protestantyzmu – jest prawdziwym chrześcijaństwem. Uważa się za nosiciela idei Rosji jako takiej – łatki i prądy ideologiczne mają dla niego znaczenie drugorzędne. Jego teorie to zlepek pism i myśli wywodzących się z różnych, często wykluczających się i zwalczających tradycji, co, zdaniem myśliciela, nie stanowi wady, ale wręcz przeciwnie. Wszystko da się wykorzystać w służbie odbudowy mocarstwa oraz uzdrowienia kraju i społeczeństwa z zachodniego raka, coraz bardziej toczącego Wschód. Jest późno, zatem konieczne są radykalne kroki, np. specjalne operacje wojskowe, przez złośliwych i niebojących się mamra nazywane w Rosji wojnami.

Swoją rolę jako medium rysował w wywiadzie udzielonym Grzegorzowi Górnemu (dziś autorowi tygodnika „Sieci” braci Karnowskich, w którym ukazał się wywiad z ambasadorem Rosji tuż po ataku na Ukrainę), który ukazał się w 1998 r. w kwartalniku „Fronda”. „Ja nie myślę za siebie, ja myślę za państwo, za naród, za historię. Czekam na swojego Iwana Groźnego. Wszyscy politycy, którzy będą szukali dla Rosji prawdziwej i wielkiej idei, wcześniej czy później trafią do mnie. Nie dlatego, iż jestem wielką indywidualnością i sam osobiście coś sobie wymyśliłem, ale dlatego, iż istnieje obiektywna idea Rosji, a ja jestem tylko jej wyrazicielem” – mówił wówczas.

Suwerenna Ukraina w tej bajce nie ma prawa bytu. „Suwerenność Ukrainy to na tyle negatywne zjawisko dla rosyjskiej geopolityki, iż w zasadzie łatwo może sprowokować konflikt zbrojny (…). Ukraina jako samodzielne państwo z ambicjami terytorialnymi stanowi ogromne zagrożenie dla całej Eurazji i nie ma sensu mówić o geopolityce kontynentalnej bez rozwiązania kwestii ukraińskiej (…). Istnienie Ukrainy w obecnych granicach i z obecnym statusem »suwerennego państwa« jest zadawaniem potwornego ciosu w bezpieczeństwo geopolityczne Rosji, równoznacznego z inwazją na jej terytorium” – pisał w książce „Podstawy geopolityki” z 1997 r., uważanej za najpełniejsze podsumowanie jego poglądów.

Całość na łamach

Idź do oryginalnego materiału