Sztaby polityczne przygotowują się do najważniejszych zdań w bardzo schematyczny sposób i zaczynają od przeprowadzenia badań. Pierwsze badania dotyczą wyboru samego kandydata i w tej dyscyplinie Rafał Trzaskowski był bezkonkurencyjny, wbrew nadziejom Radosława Sikorskiego. Kolejne ankiety dotyczą oczekiwań, jakie wyborcy stawiają przed kandydatem i jak wiadomo Jarosław Kaczyński przekazał wyniki tych badań, z których wyłania się schizofreniczny ideał.
Idealny prezydent według Polaków musi być młodym, wysokim, przystojnym mężem i ojcem biegle władającym językami obcymi. Na tym nie koniec, przyszły prezydent w oczach Polaków powinien też mieć bogate doświadczenie w polityce krajowej i zagranicznej, ale jednocześnie ma to być zwykły chłopak, kolega z klasy, czy podwórka. W takich okolicznościach fachowcy twierdzą, iż tak się nie da i może być albo tanio albo dobrze. Najwyraźniej wyborcy, jak większość klientów, nie przyjmują do wiadomości tej oczywistości i dlatego sztabowcy dwoją się i troją, żeby zadośćuczynić marzeniom elektoratu.
W sztabie Rafała Trzaskowskiego niemal od początku zauważono, iż wyperfumowany lewicowy „fajnopolak” mówiący po francusku i bywający na warszawskich salonach, nijak nie pasuje do „jednego z nas”. Takie spostrzeżenie nie wymagało wielkiego wysiłku intelektualnego, gorzej rzecz się ma z przebudową wizerunku, biorąc pod uwagę cechy mentalne materiału wyjściowego. Rafał Trzaskowski został potraktowany mało oryginalną obróbką, po prostu wrzucono go na front robót robotniczo-chłopskich i prawie codziennie widzimy go na bazarze, w piekarni, czy stołówce zakładowej. Taki plan działań mógłby osiągnąć cel, ale „fajnopolak” na tle proletariatu i chłopstwa prezentuje się jak królowa Wielkiej Brytanii w mlecznym barze.
Z daleka widać, iż te wszystkie robocze wizyty sprowadzają się do jednego powtarzalnego efektu. Oto paniczyk z wyższych sfer zaszczycił swoją obecnością prostych ludzi i próbuje ze wszystkich sił udawać chłopaka z tego samego podwórka. Pilnuje się przy tym rozpaczliwie, aby nie powiedzieć czegoś zbyt mądrze i nie daj Boże po francusku. Innymi słowy nagle wielkomiejski Europejczyk polskiego pochodzenia pokochał zaścianek i ciemnogród, co strasznie kontrastuje ze zdejmowaniem krzyży i machaniem tęczową flagą. Nie mniejszy problem Trzaskowskiego, o ile nie największy, to konkurent Karol Nawrocki, który prostego chłopaka udawać nie musi.
Patrząc na determinacją, a wręcz desperację sztabu Rafała Trzaskowskiego nie sposób dojść do innego wniosku, iż prawie cała para idzie w gwizdek sztucznego wizerunku. Spece od mydlenia oczu doszli do skądinąd słusznego wniosku, iż warszawskiego prezydenta całej Polsce sprzedać się nie da. Wniosek słuszny, ale metody i toporność działania mogą przynieść dokładnie odwrotny efekt. Wielkomiejski elektorat poczuje się odepchnięty i urażony, natomiast Polska prowincjonalna nie kupi tak grubo upudrowanego przedstawiciela ludu pracującego miast i wsi. Z całą pewnością łatwiej Karola Nawrockiego w pół roku nauczyć francuskiego, niż z Rafała Trzaskowskiego zrobić zwykłego Polaka.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!