Radosław Markowski: Sikorski nie byłby lepszym premierem od Tuska [WYWIAD]

2 godzin temu
Zdjęcie: https://euractiv.pl/section/demokracja/interview/radoslaw-markowski-sikorski-nie-bylby-lepszym-premierem-od-tuska-wywiad/


Hołownia nie ma odpowiednich kwalifikacji do stanowiska wysokiego komisarza ONZ ds. uchodźców, a to, iż popierają go i prezydent, i premier, pokazuje, iż chcą się go z polskiej polityki pozbyć, mówi w rozmowie z EURACTIV.pl socjologi i politolog prof. Radosław Markowski z PAN i SWPS.

Aleksandra Krzysztoszek, EURACTIV.pl: W tym tygodniu minęły dwa lata od wyborów parlamentarnych, w których PiS utraciło władzę na rzecz koalicji pod przywództwem Donalda Tuska. Ze stu konkretów, jakie wyznaczał sobie rząd, udało się jednak zrealizować, licząc optymistycznie, jedną trzecią. Czy rząd, Pańskim zdaniem, ma coś na swoją obronę?

Prof. Radosław Markowski: Od momentu, gdy ten rząd został wreszcie zaprzysiężony – zresztą z około dwumiesięcznym opóźnieniem – sytuacja na naszej wschodniej granicy wyraźnie się pogorszyła. Wiedzieliśmy, iż ten konflikt tli się od dawna, ale dziś wymaga on od nas ogromnych nakładów: musimy przeznaczać około 5% budżetu na szeroko rozumianą obronność. To właśnie ten kontekst ogranicza możliwości realizacji wielu obietnic.

Z drugiej strony opozycja krytykuje rząd za wysoki deficyt budżetowy, ale trzeba pamiętać, iż wynika on również z tych nieprzewidzianych wydatków. A mimo to rząd nie odstąpił od programów społecznych – nie tylko nie zlikwidował 500+, jak się obawiano, ale utrzymał świadczenie w wysokości 800+.

Jakie więc są dotychczas największe osiągnięcia tego rządu?

Jest ich naprawdę wiele. To sprawy fundamentalne dla ludzi, także z punktu widzenia demografii – jak przywrócenie finansowania in vitro czy zajęcie się tragiczną sytuacją psychiczną młodzieży. Można by mnożyć przykłady działań społecznych, które ten rząd wdrożył stosunkowo szybko.

Choć wiele osób narzeka dziś na wysokie ceny, to fakty mówią same za siebie – Litwini, Czesi, Słowacy i Niemcy przyjeżdżają do Polski na zakupy. To znaczy, iż wcale nie jest u nas tak drogo, jak mogłoby się wydawać, mimo iż tamte kraje nie przeznaczają 5 proc. PKB na obronność.

Warto też pamiętać, iż w latach 2019–2023, za drugiej kadencji PiS, skumulowana inflacja sięgnęła 41–42 proc. Tyle realnie ubyło z naszych oszczędności i majątków. Tymczasem obecny rząd w niespełna dwa lata doprowadził do spadku inflacji do poziomu około 3 proc, a trend jest przez cały czas spadkowy. To ogromne osiągnięcie gospodarcze – i to przy jednym z najwyższych w Europie wzrostów gospodarczych.

Również pod względem społecznym sytuacja jest stabilna – nierówności pozostają pod kontrolą, a współczynnik Giniego w Polsce wciąż jest niższy od średniej unijnej. Oczywiście przedsiębiorcy mogą narzekać, iż reformy i deregulacja postępują zbyt wolno, ale to nie jest obiektywny zarzut.

Europa nigdy nie pozwoli, by gospodarka stała się tak „dzika” jak w Stanach Zjednoczonych – z całym ich potencjałem innowacyjności, ale i dramatycznymi nierównościami społecznymi oraz milionami osób pozbawionych ubezpieczenia zdrowotnego.

Oczywiście nie wszystko wygląda dobrze – deficyt budżetowy to realny problem i w dłuższej perspektywie trudno go będzie utrzymać bez podniesienia niektórych podatków. Chyba iż gospodarka zacznie rosnąć w tempie powyżej normy, choć choćby stabilny wzrost na poziomie 3–4 proc. nie wystarczy, by znacząco poprawić sytuację budżetu. Minister finansów ma więc o czym myśleć.

A co było największą porażką?

To, iż nie udało się przywrócić konstytucyjnego ładu i praworządności – czego oczekiwała większość wyborców 15 października. Nie rozwiązano kwestii aborcji ani innych problemów z zakresu praw reprodukcyjnych kobiet.

Próbowano działać zbyt łagodnie, zbyt ostrożnie. Okazało się, iż nie da się w sposób aksamitny naprawić szkód wyrządzonych przez ludzi, którzy świadomie budowali system bezprawia i zabezpieczyli się pseudoinstytucjami. Być może trzeba działać odważniej – opierać się bezpośrednio na Konstytucji, a nie na ustawach przyjętych przez tych, którzy ją lekceważyli. To się nie udało, stąd rozczarowanie części elektoratu.

Sporym problemem byli jednak koalicjanci. Poza lewicą – która zresztą od lat walczy z absurdalnym rozdrobnieniem – w zasadzie zanikł trzeci filar koalicji, czyli PSL i Polska 2050. Obie te partie praktycznie zniknęły z politycznego radaru. Oczywiście przedstawiciele PSL-u mówią, iż sondaże zawsze ich zaniżały, ale tym razem sytuacja wydaje się poważniejsza.

Trudno też nie zauważyć, iż PSL stał się partią jednego lidera – miejskiego polityka, lekarza, który ma kilka wspólnego z wsią. Tymczasem w tle pozostają tacy ludzie jak Piechociński, Kalinowski czy Pawlak – każdy z własnym lokalnym zapleczem, często w remizach i gminach.

Partia, która niegdyś była przykładem wewnętrznej demokracji, stała się ugrupowaniem skupionym wokół jednego przywódcy, który nie radzi sobie najlepiej. To oczywiście wpływa na funkcjonowanie całej koalicji – bo by pokazać swoją siłę, te mniejsze ugrupowania blokują część agendy lewicy, a lewica odpowiada frustracją. Krótko mówiąc: to się nie klei.

Sama Koalicja Obywatelska utrzymuje stabilne poparcie – około 30–32 proc., czyli podobne do wyniku z jesieni 2023 roku. Problemem nie jest więc PO, ale „niesforność” koalicjantów.

A tymczasem Szymon Hołownia stara się o stanowisko wysokego komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców.

Hołownia z jednej strony bardzo dobrze prowadził obrady Sejmu – był przygotowany, kompetentny – ale z drugiej strony popadał w krasomówstwo i momentami w samouwielbienie, co zaczęło irytować choćby jego zwolenników. Jego deklaracje o służbie publicznej trudno pogodzić z decyzją o ubieganiu się o stanowisko, do którego nie ma kompetencji.

I jeszcze ta cała narracja o tym, iż „Polak musi być na stanowisku”. Nie rozumiem tego – Polska nie jest krajem z największymi problemami migracyjnymi, nie ma też dużych, kulturowo odmiennych mniejszości. Mamy specyficzną sytuację związaną z wojną, ale nie oznacza to, iż każde stanowisko w instytucjach międzynarodowych powinien zajmować Polak tylko dlatego, iż jest Polakiem.

Mamy w Polsce specyficzną sytuację związaną z wojną, ale nasz kraj nie ma adekwatnie żadnego doświadczenia z migrantami i nigdy nie był miejscem, gdzie żyłyby duże, kulturowo odmienne mniejszości.

Sam Hołownia nie wydaje mi się osobą o odpowiednich kwalifikacjach, a jego „polskość” naprawdę nie powinna być argumentem. Fakt, iż jego kandydaturę popierają i prezydent, i premier, raczej świadczy o tym, iż polska polityka po prostu chce się go pozbyć – choć pewnie to się nie uda.

Wewnątrz samej Polski 2050 widać dziś turbulencje, które wpływają na całą koalicję. Ludzie zaczynają myśleć, iż coś w niej nie działa, iż nie wszystko idzie zgodnie z planem.

Czy obecna koalicja przetrwa do końca kadencji?

Trudno powiedzieć. Część polityków, która nie widzi swojej przyszłości w Polsce 2050, będzie musiała podjąć decyzję o swojej przyszłości. Kiedy ta formacja pojawiła się na scenie politycznej, mniej więcej w 2022 roku, jej elektorat – rzędu 5–8 proc. – był w zasadzie nierozróżnialny od wyborców Platformy Obywatelskiej.

To byli ludzie nieco bardziej konserwatywni, częściej z miast średniej wielkości niż z wielkich aglomeracji, ale zasadniczo ci sami, którzy myślą nostalgicznie o 4 czerwca, o Solidarności, o tamtej tradycji i którzy chcieli walczyć o demokratyczną, praworządną Polskę.

Nie sądzę więc, by doszło do jakiegoś masowego odpływu. Choć oczywiście w PSL sytuacja może być inna – niektórzy politycy tej partii mentalnie są znacznie bliżej PiS-u niż jakiejkolwiek innej formacji. Możliwe więc, iż część z nich będzie próbowała tam szukać dla siebie miejsca.

Myślę jednak, iż przyszłość tego rządu w większym stopniu zależy od sytuacji geopolitycznej – od tego, czy na wojnie w Ukrainie, albo, odpukać, na naszym terytorium, nie wydarzy się coś dramatycznego. To mogłoby zupełnie zredefiniować układ sił politycznych w Polsce.

A czy Donald Tusk powinien odstąpić stanowisko premiera Radosławowi Sikorskiemu?

Nie widzę ku temu powodów, poza plotkami i błędnymi interpretacjami opinii publicznej. Sikorski to wybitnie utalentowany polityk, który ma unikalną możliwość bezpośredniego kontaktu z większością kluczowych przywódców europejskich. To, iż nie zadzwoni do Donalda Trumpa, wcale mnie nie martwi – jako obywatel cieszę się, bo z takich „przyjaźni” nic dobrego dla Polski nie wynikało.

Sikorski ma dobre relacje z Markiem Rubio i lepiej rozumie długofalową rolę Polski w regionie niż wielu innych polityków. W zarządzaniu bywa jednak tak, iż ktoś, kto jest świetnym dziekanem, niekoniecznie sprawdzi się jako rektor. Podobnie tutaj – nie wyobrażam sobie lepszego ministra spraw zagranicznych niż Sikorski, zwłaszcza w obecnych realiach.

Na arenie międzynarodowej radzi sobie znakomicie – wprost odpowiada rosyjskiej propagandzie, często trafnie i ostro, w punkt. W gruncie rzeczy jego przekaz jest skierowany nie do Putina, ale do amerykańskiej opinii publicznej, szczególnie do Republikanów i trumpistów. Stara się im uświadomić, iż Putin to po prostu zbrodniarz wojenny. I robi to bardzo skutecznie. Dlatego szkoda byłoby go na stanowisko premiera.

Nie wiem też, czy byłby w tej roli lepszy od Donalda Tuska. Tusk potrafi lawirować między czterema partiami koalicji, godzić interesy, czasem coś przemilczeć. Sikorski jest bardziej zdecydowany, ale mniej elastyczny w tego typu politycznych grach. W systemie jednopartyjnym być może sprawdziłby się świetnie, ale w obecnej koalicji, gdzie trzeba koordynować działania czterech ugrupowań – to raczej nie jest jego mocna strona.

Co PiS musiałoby zrobić, żeby wrócić do władzy? I czy Pańskim zdaniem możliwy jest sojusz PiS-u z Konfederacją?

Szczerze mówiąc, PiS kilka może zrobić. Trzeba poczekać, aż opadnie pył po wyborach prezydenckich, bo te 10 milionów głosów oddanych na Trzaskowskiego i Nawrockiego nie oznacza, iż mamy dwa równie silne elektoraty partyjne. W pierwszej turze widać było wyraźnie, iż elektorat PiS-u i elektorat Koalicji Obywatelskiej to mniej więcej po 6 milionów głosów, z lekką przewagą Trzaskowskiego.

Warto też pamiętać, iż jesienią 2025 roku PiS wygrał wybory parlamentarne o cztery punkty procentowe, mając niemal 35 proc. poparcia. Dziś partia Kaczyńskiego nie osiąga już takich wyników. jeżeli po wyborach prezydenckich wróci do tamtego poziomu, to głównie dzięki swojemu twardemu, starszemu elektoratowi. Ale to jest elektorat coraz starszy – i to też ogranicza możliwości dalszego wzrostu. Co roku wyborców ubywa.

Nie wiem, czy za dwa lata PiS, jeżeli niczego nowego nie wymyśli, będzie w stanie się przebić do młodszych roczników. Tym bardziej iż o uwagę tych wyborców walczy dziś Konfederacja – i to ona ma dla nich bardziej atrakcyjną ofertę po prawej stronie sceny politycznej.

A wyobraża sobie Pan koalicję PiS z Konfederacją?

Taka koalicja gwałtownie by się rozpadła, bo te partie nie mają ani jednego punktu stycznego, jeżeli chodzi o gospodarkę. Mogą się prześcigać w kwestiach ideologicznych, ale w sprawach zasadniczych – redystrybucji pomocy społecznej czy odpowiedzialnej gospodarki – nie ma między nimi żadnej wspólnej płaszczyzny. Nic nie wskazuje na to, żeby mogli porządzić razem dłużej niż kilka miesięcy, najwyżej rok.

Idź do oryginalnego materiału