Kałuża nie czuł się z tym komfortowo. Lekiem na dyskomfort było stanowisko wicemarszałka sejmiku śląskiego, które w nagrodę dostał od PiS. Lekiem na ludzką pamięć miał być czas. „Ludzie pogodajom przez pół roku i zapomną” – mawiał podobno Kałuża. Problem w tym, iż nie zapomnieli.
W Żorach nikt nie wie, gdzie się Kałuża podział. A przecież miasto było jego matecznikiem – stąd startował do politycznej kariery. Dziś mieszkańcy nie mają pewności, czy wicemarszałek przez cały czas tu mieszka. Podobno nie mógł znieść hejtu.
Przy ul. Bocznej w Żorach przechadzają się mamy z wózkami i w ogóle nie mają świadomości, iż naprzeciwko mieści się firma, której Kałuża prezesował.
W budynku Cechu Rzemiosł Różnych też go nie ma. Tam PiS wynajmował na ostatnim piętrze pomieszczenie na biura poselskie i senatorskie. Nie można tam wejść. Schody odgrodzone są plastikowym łańcuchem. – PiS? Już tu nic nie wynajmują – wyjaśnia sąsiadka z lokalu obok.
Gdy rozmawiać na ulicy z mieszkańcami, okaże się, iż wszyscy wiedzą, o kogo chodzi. Na przykład pani Beacie, mieszkance Żor, z radnym Kałużą kojarzy się słowo „kabel”. Pan Marek zaznacza, iż do powiedzenia o Kałuży ma tylko jedno: „powinien się wstydzić”.
Właściciele kawiarni, kwiaciarni, sklepów, lombardów i salonów fryzjerskich powtarzają, iż pana Kałuży na ulicy, wśród wyborców nie widzieli od dawna.