Karol Nawrocki, popierany przez Prawo i Sprawiedliwość kandydat na prezydenta RP, wygłosił przemówienie podczas Marszu za Polską w Warszawie, które miało być manifestem jego wizji dla kraju. Niestety, jego słowa, choć pełne patosu, były przepełnione populistycznymi frazesami, manipulacją historyczną i brakiem konkretnych rozwiązań, co czyni jego kandydaturę niebezpiecznie nieodpowiedzialną i zasługuje na ostrą krytykę.
Nawrocki rozpoczął od deklaracji: „Będę prezydentem waszej przyszłości. Nie dam jej zabrać tym, którzy kochają mikromanię i zwijanie państwa polskiego”. Używanie takich terminów jak „mikromania” jest tanim chwytem retorycznym, który ma dyskredytować przeciwników politycznych – w tym przypadku rząd Donalda Tuska – bez podania jakichkolwiek dowodów na ich rzekome działania. Nawrocki nie wyjaśnił, co dokładnie rozumie przez „zwijanie państwa”, ani nie wskazał konkretnych decyzji obecnego rządu, które miałyby to potwierdzać. Zamiast tego, jego przemówienie opierało się na emocjonalnych hasłach, takich jak „Polska ambitna, bezpieczna, odpowiedzialna społecznie”, które brzmią dobrze, ale są puste bez realnego programu. Polacy zasługują na merytoryczną debatę, a nie na slogany, które mają jedynie wzbudzać emocje.
Kandydat PiS mówił o „wspólnocie narodowej” i „tożsamości chrześcijańskiej”, próbując przedstawiać siebie jako strażnika tradycyjnych wartości. Jednak jego odwołania do chrześcijańskiej miłości i tolerancji brzmią wyjątkowo fałszywie w kontekście polityki PiS, która przez lata promowała podziały społeczne, atakowała mniejszości i ograniczała wolność słowa. Nawrocki, jako były prezes IPN, aktywnie uczestniczył w promowaniu jednostronnej wizji historii, która służyła partyjnym interesom, zamiast budować prawdziwą wspólnotę. Jego słowa o „miłości i miłosierdziu” są więc jedynie pustą retoryką, która kontrastuje z jego politycznym dorobkiem.
Nawrocki poruszył także kwestie bezpieczeństwa, krytykując rzekomą nieświadomość zwolenników Tuska i strasząc wizją „nielegalnych migrantów”. Taki język, oparty na strachu i podziałach, jest typowy dla PiS i pokazuje, iż Nawrocki nie ma do zaoferowania nic poza polityką polaryzacji. Jego zapewnienia o „szczelnych granicach” i sprzeciwie wobec Zielonego Ładu czy układów UE z Mercosurem ignorują realia współczesnego świata, w którym Polska potrzebuje współpracy międzynarodowej, a nie izolacji. Nawrocki zdaje się nie rozumieć, iż odrzucenie unijnych regulacji może zagrozić polskim rolnikom, którzy korzystają z unijnych funduszy, bardziej niż jakiekolwiek decyzje Tuska.
W przemówieniu Nawrockiego nie zabrakło też manipulacji historycznych. Porównanie wyborców do rotmistrza Witolda Pileckiego i wezwanie, by każdy stał się „Pileckim czasu pokoju”, jest nie tylko nietrafione, ale i obraźliwe. Pilecki był symbolem niezwykłego heroizmu w obliczu realnego zagrożenia, a porównywanie jego poświęcenia do głosowania w wyborach trywializuje jego legacy. Nawrocki, odwołując się do takich postaci, próbuje budować fałszywy obraz walki o wolność, podczas gdy jego kampania opiera się na straszeniu i podziałach, a nie na realnej trosce o przyszłość Polaków.
Kandydat PiS mówił także o młodzieży, obiecując tanie mieszkania i rozwój, ale jego zapewnienia brzmią jak kolejne puste obietnice. Nawrocki nie przedstawił żadnego konkretnego planu, jak zamierza sfinansować te projekty, zwłaszcza w kontekście krytyki rządu za zadłużenie. Jego słowa o „potencjale polskiej młodzieży” i „zrównoważonym rozwoju” są ogólnikowe i nie poparte żadnymi realnymi propozycjami. Polacy, zwłaszcza młodzi, potrzebują konkretów, a nie populistycznych haseł, które mają jedynie przyciągnąć ich głosy.
Podsumowując, Karol Nawrocki w swoim przemówieniu na Marszu za Polską pokazał, iż jego kandydatura opiera się na manipulacji, straszeniu i pustych obietnicach. Zamiast merytorycznej wizji, oferuje emocjonalne slogany i podziały, które mogą jedynie pogłębić kryzys w polskim społeczeństwie. Polacy zasługują na prezydenta, który będzie łączył, a nie dzielił, i który zaproponuje realne rozwiązania, a nie populistyczne frazesy.