Przywitaj się z diabłem, czyli gra w Grammy

1 rok temu

Każdą z cywilizacji możemy zdefiniować poprzez jej artefakty, takie jak na przykład: Wielki Mur, Wielki Sfinks czy katedra Notre-Dame. Antycywilizacje też mają się czym sygnować – no choćby sowieckie Gławnoje Uprawlenije Łagierej albo niemiecka Inspektion der Konzentrationslager. Współczesna cywilizacja śmierci szczyci się natomiast festiwalami.

Jeden z nich odbył się dopiero co w USA, a konkretnie w hali Staples Center w Los Angeles. Grammy Awards (Nagrody Grammy) zwie się często – i słusznie – muzycznymi Oscarami. W obu przypadkach mamy do czynienia z imprezami, które programowo promują „kulturę” anglosaską. Jednocześnie, przy ogromnym od lat wsparciu finansowym, zostały spozycjonowane jako „największe” i „najważniejsze” przeglądy artystyczne w swej branży. Łączy je jeszcze jedno – „czerwony dywan”, na którym fotografują się coraz liczniejsze fałszywe autorytety. Fałsz jest chyba najistotniejszym „znakiem firmowym” tych festiwali – zresztą jest on od niedawna usankcjonowany regulaminowo.

Obecnie, aby jakikolwiek film w ogóle mógł otrzymać nominację do Oscara, „przynajmniej jeden z odtwórców głównych ról lub znaczącej roli drugoplanowej, musi mieć inne rasowe pochodzenie”. Ponadto „przynajmniej 30% aktorów w drugoplanowych i epizodycznych rolach musi reprezentować co najmniej dwie spośród tych grup: kobiety, mniejszości rasowe, osoby LGBTQ+, osoby z niepełnosprawnością fizyczną lub intelektualną, niedosłyszące”.

Jeżeli nam jeszcze mało tej z ducha bolszewickiej, ale i jak najbardziej rasistowskiej segregacji ludzi, to uświadommy sobie, iż w w tej chwili produkowanych obrazach filmowych „główny wątek fabularny musi być związany z co najmniej jedną spośród tych grup: kobiety, mniejszości rasowe, osoby LGBTQ+, osoby z niepełnosprawnością fizyczną lub intelektualną, niedosłyszące”. Do tego dodajmy adekwatne „standardy” i „parytety”, którym muszą być podporządkowane ekipy i zespoły twórcze.

Wszystko przykrywa obłuda nowomowy, w której te totalitarne praktyki przedstawiane są jako wyraz troski organizatorów o „brak różnorodności”. W Nagrodach Grammy, w ramach eksponowania „mniejszości”, największy nacisk jest położony na feminizację, co oglądane na owym „czerwonym dywanie” jest nie tylko obrzydliwe, ale po prostu zaprzeczające kobiecości.

Choroba na śmierć

Nagrody Grammy przyznawane są przez amerykańską The Recording Academy (dawnie National Academy of Recording Arts and Sciences). Od pierwszej edycji festiwalu w roku 1958, kiedy laureatami byli Ella Fitzgerald i Perry Como, zmieniło się więcej niż dużo. Wtedy jeszcze nagradzano artystów i ich muzykę, dzisiaj chodzi o celebrytów i ich właścicieli. Trucizna szkoły frankfurckiej zaraziła marksizmem nie tylko amerykańskie i zachodnioeuropejskie uniwersytety, ale przede wszystkim kulturę, tak tę popularną (estrada), jak i wyższą (teatr, opera). Od dobrych kilkunastu lat widać to już dobrze również w Polsce. Można więc całkiem dokładnie opisać na czym polega ta – używając frazy duńskiego filozofa Sørena Kierkegaarda – „choroba na śmierć”.

Pierwszym, który użył określenia: „cywilizacja śmierci”, był Jan Paweł II, przeciwstawiając w swych rozważaniach dotyczących teologii moralnej taką formułę bytu „cywilizacji życia”. Mamy więc stojące naprzeciw siebie dwa światy: w jednym chodzi o macierzyństwo i rodzicielstwo, a w drugim o aborcję i antykoncepcję; w jednym o eutanazję, a w drugim o godną śmierć; w jednym cel święci środki, choćby gdyby to miało być ludobójstwo, a w drugim o ludzkich czynach decyduje Dekalog; jeden z tych światów Wielbi Boga w Trójcy Jedynego, a drugi Księcia Ciemności Lucyfera. I dokładnie taka jest sztuka reprezentująca każdą z tych cywilizacji. Jedna prowadzi do Nieba, a ta druga zabiera nas w podróż „Highway to hell”.

Fot. MARIO ANZUONI / Reuters / Forum

W roku 2019, prof. Jan Marek Chodakiewicz, polski historyk na stałe zamieszkały w USA, wydał książkę zatytułowaną – „O cywilizacji śmierci”, zaopatrzoną w bardzo istotny podtytuł: „Jak zatrzymać antykulturę totalitarnych mniejszości”. Tak mówi o swoim opracowaniu: „Napisałem tę książkę, bo ważne jest, by Polacy wiedzieli co ich czeka, jeżeli się nie przeciwstawią cywilizacji śmierci. A ja widziałem na własne oczy jak LGBT, gender, feminizm wyszły z podziemi i stopniowo przejęły politykę amerykańską wprowadzając nową odmianę marksizmu, którą ja nazywam marksizmem-lesbianizmem”.

Getto orków

Gala rozdania nagród muzycznych Grammy 2023 znów sprowokowała normalnych ludzi do oburzenia i dramatycznych komentarzy. Uważam, iż niepotrzebnie. Taplającym się w swoim błocie osobnikom właśnie o to chodzi. Szczerze pisząc, poziom tegorocznych prowokacji był żenująco niski. I nic dziwnego. Postępująca degeneracja moralna zubaża warsztat i ogranicza umysłowo. Oczywiście, satanistyczne konteksty stały się w kulturze Zachodu normą, ale ich ekspozycja bardziej śmieszy niż przestrasza. I tak też było na tym festiwalu. Czerwone kostiumy, rogi na głowie, półnagie „bachantki” oddające cześć diabłu i imitujące ruchy frykcyjne, muzyka techno i laserowe efekty – bardzo to marny prowincjonalizm. Do tego dodajmy podstarzałych celebrytów i młodych adeptów antykultury poprzebieranych w „kreacje”, które wyglądają jakby zostały wzięto wprost z witryn dzielnicy „czerwonych latarń”. Okropne, niesmaczne i… nudne.

Źródło: Twitter/Marjorie Taylor Greene

Nawet kiedy to towarzystwo bierze się dzisiaj za atakowanie Pana Boga, to wyglądają niczym ratlerki obszczekujące zza siatki przechodniów. Prowadzący galę komik z RPA, Trevor Noah, próbował być antyklerykalnie dowcipny udając, iż rozmawia przez telefon z matką: „Nie, mamo, to nie był prawdziwy diabeł… Tak, tak, wiem, ostrzegałeś mnie przed Hollywood”. A potem odwrócił się do publiczności i powiedział: „Ona mówi, iż będzie się modlić za nas wszystkich”. „He, he he” – zaryczało stado. Taka jest właśnie ich kreatywność. Natomiast „diabelstwo” Niemki Kim Petras i Anglika Sama Smitha, jest tak samo marne, jak to, co prezentują artystycznie, a wyróżnienie ich jako „najlepszy duet pop”, to raczej poprawnościowa i programowa ekspozycja transseksualności i w ogóle „kultury LGBTQ”, niż ich walorów wokalnych.

Może przy tym wszystkim bardziej powinien nas zainteresować fakt, iż sponsorem tegorocznej gali Grammy był koncern farmaceutyczny Pfizer. Tak, to ten sam Pfizer, którego kojarzymy z tzw. szczepionką.

Śmierć Zachodu

Myślę, iż nie ma państwa na świecie, w ramach rządu którego nie byłoby ministerstwa odpowiedzialnego za kulturę. Tak jak państwowy system szkolnictwa, również kultura realizowana przez instytucje publiczne, to zawsze są działania będące funkcją polityki. W związku z tym preferowany przez rządzących światopogląd jest wspierany i znajduje swój wyraz w kulturze.

Kanadyjski rządowy koncern medialny CBC relacjonował Grammy i wyemitował na cały świat przesłanie Petras: „Mam nadzieję, iż przyjdzie ten czas, w którym płeć, tożsamość i wszystkie te etykiety nie będą miały większego znaczenia”. Na żywo tego przesłania słuchała „Pierwsza Dama Ameryki”, Jill Biden. Z tej platformy skorzystał również najbardziej znany na świecie ukraiński aktor, prezydent, Wołodymyr Zełenski, który „on-line” wystąpił podczas gali Nagród Grammy.

Wszystko to jednak blednie wobec imprezy, którą w roku 2016 zorganizowano przy okazji otwarcia w Szwajcarii „The Gotthard Base Tunnel”. Impreza artystyczna, która temu otwarciu towarzyszyła, została opisana jako przepełniona wulgarnością „ceremonia satanistyczna”. Na widowni byli czołowi politycy szwajcarscy i europejscy, a wśród nich m.in. kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent Francji Francois Hollande, premier Włoch Matteo Renzi, premier Liechtensteinu Adrian Hasler i kanclerz Austrii Christian Kern.

Fot: YouTube/Railway Gazette International

Człowiek Zachodu, uwolniony od obowiązku cywilizowania i chrystianizowania ludzkości, pławiący się w luksusie i rozpasaniu, zdaje się tracić wolę życia. Na zachodzie zapanowała „kultura śmierci – takich słów użył Patrick J. Buchanan w swojej, wydanej już ponad dwadzieścia lat temu książce o jakże znamiennym tytule – „Śmierć Zachodu”.

Tomasz A. Żak

Idź do oryginalnego materiału