Przerośnięte ego dziennikarzy i koniec złotych czasów mainstreamu PiS

1 miesiąc temu

Okres rządów PiS był dla wielu dziennikarzy związanych z mainstreamowymi mediami czasem prawdziwego prosperity. Dzięki przychylności wobec władzy, a często wręcz otwartemu wspieraniu narracji partii rządzącej, z publicznych środków popłynęły do nich niekończące się strumienie finansowania. Fundusz Sprawiedliwości, spółki Skarbu Państwa czy instytucje publiczne – wszystko to stało się dla wybranych osób i redakcji źródłem „złotych jajek”. Cena? Pochlebne artykuły i komentarze, które miały cementować propagandowy obraz rzeczywistości.

Jednak utrata władzy przez Jarosława Kaczyńskiego i jego ekipę była dla tych beneficjentów szokiem. Z dnia na dzień skończyły się publiczne pieniądze, a wraz z nimi także zainteresowanie czytelników i widzów. W świecie, gdzie internet i niezależne media społecznościowe zyskały na znaczeniu, a internauci w sposób błyskotliwy i przenikliwy obnażali absurdy i manipulacje medialne, „autorytety” z mainstreamu nagle zaczęły tracić swój blask. Ich analizy i opinie przestały wywierać wpływ, a krytyka ze strony zwykłych ludzi – pod szyldem choćby SilniRazem – stała się dla nich nieznośnym ciężarem.



Chcesz czytać więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej.


Zamiast poddać się refleksji i zastanowić nad tym, co poszło nie tak, dziennikarze ci znaleźli wygodną wymówkę: wszystkiemu winni są krytycy. Oskarżono aktywistów i internautów zrzeszonych w ruchu SilniRazem o tworzenie „sekty” czy wręcz bojówki przypominające czasy PRL-u. W ich retoryce, każda uwaga, każde wskazanie na błędy czy manipulacje stało się „atakiem”. W tej narracji nie ma miejsca na dialog czy przyznanie się do błędu – jest tylko obrażanie się na krytyków.

To, co umyka tym „ofiarom krytyki”, to fakt, iż w ruchu SilniRazem nie chodzi o ślepą wierność jakiejkolwiek partii. Przeciwnie, jego członkowie są często wymagający i krytyczni choćby wobec Koalicji Obywatelskiej. Różnica polega na tym, iż potrafią formułować swoje opinie i wyciągać wnioski – cecha nieobecna w jednolitej i bezrefleksyjnej bazie wyborczej PiS.

W erze internetu „popularna twarz” czy znane nazwisko nie wystarczy, by zdobyć szacunek i zasięgi. Internauci chcą treści, które są merytoryczne, szczere i autentyczne. Tymczasem wielu dziennikarzy z czasów PiS-owskiego eldorado wciąż żyje w przekonaniu, iż ich nazwisko to klucz do wszystkiego. Zapomnieli, iż za tym nazwiskiem musi iść wartość – sensowny komentarz, odwaga w stawianiu trudnych pytań, a przede wszystkim wiarygodność.

Dziś, po odcięciu od publicznych pieniędzy, ego tych osób ujawnia swoje prawdziwe oblicze. Nie są w stanie zaakceptować, iż stracili wpływy, a ich przekaz nie trafia już do odbiorców. Próbują na siłę odbudować autorytet, nie dostrzegając, iż ich czas minął.

Smutnym podsumowaniem tego okresu jest obraz dziennikarzy, którzy sami stali się ofiarami własnej pychy. Ich przerosłe ego, niezdolność do przyjęcia krytyki i brak autorefleksji sprawiły, iż stracili nie tylko publiczność, ale też resztki przyzwoitości i godności. Dziś są dowodem na to, iż nieprzepracowane przywileje mogą prowadzić do upadku choćby tych, którzy jeszcze niedawno byli na szczycie.

To, co pozostaje, to gorzka lekcja dla wszystkich aspirujących dziennikarzy: prawdziwy autorytet buduje się na pracy i wiarygodności, a nie na pieniądzach czy wsparciu władzy.

na podstawie Twitter

Idź do oryginalnego materiału