Przemysław Sadura: przekonanie, iż 15 października skończył się w Polsce populizm, to mit

news.5v.pl 1 tydzień temu

Zacznę od faktów, a w narracji często będę nawiązywał do wyników badań socjologicznych.

Co się stało 15 października 2023 r.? Najpierw przypomnijmy, co wiemy na podstawie danych Państwowej Komisji Wyborczej i wyników exit polls. W wyborach parlamentarnych 15 października 2023 r. największe poparcie – 35,4 proc. wyborców – uzyskało rządzące Prawo i Sprawiedliwość. Jednak to partiom demokratycznym przypadła większość mandatów w Sejmie. Koalicja Obywatelska przekonała do siebie 30,7 proc. głosujących, Trzecia Droga 14,4 proc., a Nowa Lewica 8,6 proc. Przełożyło się to na 248 mandatów w 460-osobowym Sejmie, co pozwoliło zgodnie z zapowiedziami stworzyć większościowy rząd koalicji demokratycznej.

  • Tekst jest fragmentem raportu „Prawda po wyborach” opublikowanego przez Fundację Batorego. Fragment publikujemy dzięki uprzejmości Fundacji

Zgodnie z przewidywaniami socjologów to nie przepływy wyborców między PiS a partiami demokratycznej opozycji miały decydujący wpływ na odsunięcie od władzy partii rządzącej. PiS stracił wprawdzie niemal 12 proc. wyborców z 2019 r. (najwięcej, bo 3,5 proc., na rzecz Trzeciej Drogi), jednak znacznie większe przepływy odnotowano w ramach bloku demokratycznego. Dla przykładu Nowa Lewica straciła ponad 40 proc. elektoratu SLD z 2019 r., który w tej chwili zasilił przede wszystkim KO i Trzecią Drogę.

Game changerem okazała się rekordowa frekwencja wyborcza. W 2023 r. wyniosła ona 74,38 proc. wobec 61,74 proc. w r. 2019. W ostatnich wyborach oddano o 3 mln 125 tys. 964 więcej głosów niż cztery lata wcześniej. To przyciągnięcie niegłosujących w 2019 r. dało zwycięstwo demokratom: KO przekonała do siebie ponad 30 proc. z nich, TD – 18 proc., a PiS tylko 15,5 proc. W ostatecznym bilansie demokraci mieli o 2 mln 640 tys. 266 wyborców więcej niż cztery lata wcześniej, podczas gdy PiS dostał o 411 tys. głosów mniej niż w 2019 r.

Największy skok frekwencji odnotowano w grupie najmłodszych wyborców i wyborczyń (18–29 lat). W ciągu czterech lat odsetek głosujących w tej grupie wiekowej wzrósł z 46 do 71 proc. Wprawdzie starsze pokolenia szły do urn chętniej, a pięćdziesięciolatkowie pobili absolutny rekord, jednak przyrost jest największy właśnie w grupie najmłodszych głosujących. Co więcej, odsetek głosujących najmłodszych jest wyższy niż w grupie najstarszych (60+), która stanowiła bastion Prawa i Sprawiedliwości. Po raz pierwszy w wyborach parlamentarnych frekwencja wyborcza kobiet była wyższa niż wśród mężczyzn i to we wszystkich grupach wiekowych, poza grupą 60+. Szczególnie wysoka mobilizacja dotyczyła trzydziesto- i czterdziestolatek. Kobiety w porównaniu do mężczyzn znacznie chętniej głosowały na KO i Nową Lewicę, za to wyraźnie rzadziej wybierały Konfederację. Prawo i Sprawiedliwość przegrało z kretesem wśród wyborców i wyborczyń do czterdziestki.

Wyposażeni w tę wiedzę, możemy się zmierzyć z mitami lub złudzeniami, czyli z tym, co nam się tylko wydaje, iż wiemy.

Mit pierwszy: 15 października skończył się w Polsce populizm

Nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością teza, iż 15 października skończył się w Polsce populizm, bo ludzie się ocknęli i porzucili PiS, wybierając partie demokratyczne. Przebudzenie nie było masowe, a populizm ma się dobrze.

Przytłaczająca większość wyborców partii Jarosława Kaczyńskiego została przy niej, akceptując jej styl rządzenia, polegający na stopniowym demontażu demokratycznych instytucji, łamaniu Konstytucji i niezależności sądownictwa, konfliktowaniu Polski z Unią Europejską i sąsiadami, gwałceniu praw mniejszości, nadużywaniu siły w relacji z niepokornymi obywatelami i obywatelkami oraz doprowadzaniu do rozprzestrzeniania się nepotyzmu i korupcji. Jak pokazywaliśmy ze Sławomirem Sierakowskim w książce „Społeczeństwo populistów”, jedni trwali przy PiS, ponieważ są jego fanatycznymi wyznawcami, inni – bo tak wynikało z ich racjonalnej kalkulacji („kradną jak wszyscy, ale przynajmniej się dzielą jak nikt”). PiS przegrał, a część z dotychczasowych mniej ideowych zwolenników partii Kaczyńskiego powoli przenosi swoje poparcie na nowe partie władzy.

Wyborcy nie odrzucili jednoznacznie kampanii opartej na języku nienawiści i obietnicach hojnych prezentów wyborczych. Zagłosowali na demokratów, którzy z konieczności sięgnęli po populistyczny styl prowadzenia kampanii. Demokratów, którzy z powodów taktycznych założyli maskę populizmu. Demokratyczna opozycja nie wahała się odwołać do nastrojów antyimigranckich oraz bez pardonu i w niewybredny sposób atakować ludzi władzy i ich zaplecza. Różnicą było to, iż im bliżej końca kampanii, tym chętniej partie demokratyczne politykę nienawiści przeplatały polityką miłości. W walce na obietnice Koalicja Obywatelska przelicytowała PiS, gwarantując: „nic, co dane, nie zostanie odebrane”, a dodatkowo dorzucając nowe zobowiązania (podwyżki dla nauczycieli i budżetówki, babciowe, kredyt „0 procent” itd.).

Demokraci wygrali bitwę, ale PiS pozostaje silną i brutalną opozycją okopaną w wielu instytucjach. Utrudnia liberalno-demokratyczną transformację, zmuszając nową większość do grania na granicy prawa, a może i poza nią. choćby jeżeli niebezpieczeństwo rychłego powrotu PiS-u do władzy nie jest duże, to wciąż na wysokim poziomie utrzymuje się ryzyko powrotu PiS-owskiego stylu sprawowania władzy.

Mit drugi: demokraci wygrali, bo poszli do wyborów osobno

Kolejnym mitem jest przekonanie, iż demokratyczna opozycja wygrała wybory, bo inaczej niż na Węgrzech nie zjednoczyła się, tylko każda z partii opozycyjnych poszła do wyborów osobno. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, jak byłoby, gdyby powstała jedna lista. Badania przedwyborcze pokazywały, iż dawała większe szanse na sukces. Faktem jest jedynie to, iż demokraci zdołali wygrać wybory, mimo iż się nie zjednoczyli.

Wyniki badań sondażowych – takich jak te, które opublikowaliśmy ze Sławomirem Sierakowskim w raporcie „Wyborcy za jedną listą, liderzy przeciw” – pokazywały, iż większość wyborców wszystkich demokratycznych partii oczekiwała wspólnego startu opozycji. Dodatkowo tzw. sondaż obywatelski testujący cztery warianty wyborczych konfiguracji partii demokratycznych pokazywał, iż najwięcej mandatów i gwarancję zwycięstwa z prawicą daje wspólna lista całej opozycji. Wspólny start był zgodny z oczekiwaniami wyborców, dawał premię w przeliczaniu głosów na mandaty metodą D’Hondta, a do tego pozwalał uruchomić tzw. efekt lidera (dołączanie wyborców do tych, którzy prowadzą w sondażach). Jednak jego największą zaletą było to, iż odwoływał się do najsilniejszej emocji mobilizującej wyborców, wynikającej z polaryzacji politycznej (PiS i anty-PiS) i zabezpieczającej zarazem przed scenariuszem bratobójczej walki w obozie demokratycznym o głosy antypisowskich wyborców.

© Creative Commons

„Prawda po wyborach”. Okładka raportu Fundacji Batorego

Konflikt między partiami demokratycznymi aktywizuje partyjnych fanatyków, ale zwykle zniechęca bardziej wrażliwych wyborców. Szczególnie kobiety, które mają niższą akceptację dla konfliktu w polityce, a bez których obóz demokratyczny nie byłby w stanie wygrać. Szczęśliwie pod koniec kampanii liderzy demokratycznej opozycji znaleźli inny niż jedna lista sposób, aby obniżyć poziom agresji wewnątrz obozu demokratycznego. Pokazali, iż wielość w jedności nie zagraża spójności. Trzymali się reguł fair play, nie pozwalając, aby rywalizacja między bliskimi sobie partiami przekształciła się w wyniszczającą wojnę. Sygnały wzajemnego poparcia i sympatii wymieniane między liderami partii demokratycznych, nawoływanie do głosowania w zgodzie z sumieniem choćby na politycznych rywali w ramach wspólnego obozu – to wszystko było substytutem jednej listy i pozwoliło pod koniec kampanii odwołać się do pozytywnych emocji i tchnąć w elektorat opozycji nową energię.

Otwarte pozostaje pytanie, czy jedność oparta na takich niepewnych podstawach wystarczy, aby poradzić sobie w przyszłości. PiS liczy na to, iż nowa koalicja rządowa zacznie się potykać o własne nogi. Będzie czekać, aż polityczne trupy same spłyną rzeką. I nie jest to bezpodstawna kalkulacja, ponieważ przed nowym rządem widać głównie rafy, a do bezpiecznego portu czeka go długa i ciężka droga. W dość wymagającej sytuacji gospodarczej trzeba jednocześnie spełniać stare i nowe obietnice wyborcze.

Za nami wybory samorządowe, przed nami europejskie, a w przyszłym roku prezydenckie. Czy demokratyczna koalicja zdoła zachować spójność i wysoką mobilizację wyborców: tych młodszych i tych starszych? Wiemy, iż postawy młodych są zupełnie inne niż starszego pokolenia. Mamy w Polsce trwający już długo i dosyć silny proces liberalizacji oraz sekularyzacji. Młodzi, którzy poszli do wyborów, zagłosowali na opozycję demokratyczną i dali jej większość, są w kwestiach światopoglądowych dużo bardziej progresywni. Oczekują liberalizacji przepisów aborcyjnych, normalnego, czyli takiego jak w całej Europie, dostępu do antykoncepcji, przestrzegania praw osób LGBT zgodnie z europejskim standardem cywilizacyjnym.

Zobaczymy, czy nowa większość będzie konsekwentna we wdrażaniu tych zmian. Tym bardziej, iż o szybkie i spektakularne zmiany będzie trudno, a prezydent Andrzej Duda stwarza wrażenie, iż zastanawia się głównie nad tym, jak najskuteczniej uprzykrzyć życie nowemu rządowi. To może przez jakiś czas stanowić wymówkę usprawiedliwiającą nierealizowanie obietnic, ale na dłuższą metę raczej nie zadziała. Cierpliwość młodszych wyborców jest ograniczona, a społeczeństwo – jak pokazują badania – dużo bardziej liberalne niż elity polityczne.

Czy Trzecia Droga lub Szymon Hołownia myślący o kampanii prezydenckiej i wierzący w to, iż można się odwołać do jakiegoś umiarkowanego elektoratu i nie ulegać polaryzacji, nie będą hamulcowymi liberalizacji? Trzecia Droga była hamulcowym w procesie jednoczenia opozycji przed wyborami i postawiła społeczeństwo przed szantażem: „albo Trzecia Droga, albo trzecia kaden— cja PiS”. Chwyt okazał się skuteczny. Badania, które prowadziliśmy ze Sławomirem Sierakowskim zaraz po wyborach, pokazują, iż wiele osób temu szantażowi uległo. Połowa elektoratu Trzeciej Drogi z dużych miast biorąca udział w naszych badaniach fokusowych to był elektorat jednej listy. Zagłosowali na Hołownię, mimo iż bliżej im było do KO lub Lewicy, bo bali się, iż Trzecia Droga nie wejdzie do parlamentu i opozycja nie będzie miała większości. To było głosowanie strategiczne. Ratowali koalicję demokratyczną, głosując na komitet Hołowni i Kosiniaka-Kamysza.

Taka sytuacja może się już nie powtórzyć. W ten sposób dochodzimy do trzeciego mitu.

Mit trzeci: za zwycięstwem wyborczym stoją niespodziewana zmiana wartości oraz trwała mobilizacja elektoratu demokratycznego

Wzrost frekwencji i mobilizacji wyborczej, w szczególności wśród kobiet i młodzieży, jest interpretowany jako trwałe włączenie tych osób do polityki. Ludzie ci dotąd nie interesowali się sprawami publicznymi, ale wreszcie zasilili szeregi demokratów. Udział w wyborach w tej interpretacji miałby być wydarzeniem formatywnym. Profesor Michał Bilewicz mówił o nagłej i fundamentalnej zmianie wartości, która dała zwycięstwo partiom demokratycznym. Premier Donald Tusk obwieścił powstanie nowego bytu społecznego, jakim ma być „pokolenie 15 października”.

Jeśli tak, to zwycięstwo w kolejnych wyborach obywatele identyfikujący się z wygranym obozem mają zapewnione. Tymczasem nic bardziej błędnego. O ile Koalicja 15 Października jest po prostu faktem społecznym i politycznym, przy czym do exposé Tuska nie miała nazwy, o tyle mocno wątpliwe, abyśmy mieli do czynienia z jakimś jednorodnym socjologicznym bytem, który można by określić mianem „pokolenia 15 października”. Rozumiem, iż chodziłoby o młodych ludzi, którzy się zaktywizowali politycznie, wzięli udział w wyborach, wsparli demokratyczną koalicję czy partie demokratyczne. jeżeli tak, to hasło „pokolenie 15 października” odwołuje się do performatywnej funkcji języka i może dopiero jakiś byt wyłonić.

W ostatnich tygodniach grudnia prowadziliśmy w Instytucie Krytyki Politycznej badania elektoratu partii demokratycznych. Większość focusów przeprowadziliśmy z najmłodszymi wyborcami i wyborczyniami. Ich postawy są bardzo różne. Z grubsza można jednak powiedzieć o dwóch wyraźnych grupach nowych wyborców. Pierwsza z nich to przede wszystkim młode kobiety (ale również mężczyźni), których mobilizację polityczną można śledzić od wyborów prezydenckich w 2020 r. To liberalno-lewicowy elektorat, który zaufał Rafałowi Trzaskowskiemu. Wydarzeniem formatywnym był dla nich udział w protestach po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. I właśnie te protesty określają w wywiadach swoim politycznym przebudzeniem.

Dla młodych, którzy wtedy masowo wyszli na ulice nie tylko dużych, ale również małych miast, to była wielka lekcja demokracji. Zobaczyli się, policzyli i przez moment poczuli moc. Wyszli mimo obowiązujących zakazów, mimo pandemii. Młodzi z tej grupy często dystansują się wobec Tuska. Dla nich on i Hołownia, Duda i Morawiecki to pokolenie starszych facetów, trochę „dziadersów”, którzy oczywiście różnią się między sobą, ale różnice te blakną wobec podobieństw. Dla tej grupy wyborczyń i wyborców najważniejsze kwestie to aborcja, prawa kobiet i osób LGBT, zdrowie psychiczne, klimat. To bardziej pokolenie Ogólnopolskiego Strajku Kobiet niż pokolenie 15 października.

Druga grupa zaktywizowanych wyborczo kobiet i młodzieży to osoby, które dały się wciągnąć dzięki kampaniom frekwencyjnym i modzie na głosowanie. Badania publikowane przez Fundację Batorego, ale także sondaż Ipsos dla SWPS i Fundacji Pole Dialogu pokazują, iż kampanie profrekwencyjne miały duże zasięgi i spory wpływ na głosujących. Sondaż Ipsosa pokazuje, iż osoby będące głównym targetem tych kampanii (tzn. młodzież w wieku 18–29 lat oraz kobiety 18–39 lat) wyraźnie częściej deklarują, iż się z nimi zetknęły. Jest to kolejne potwierdzenie ich dobrego targetowania (kampanie były widoczne w tych grupach, do których zostały skierowane, a w innych nie). Badania focusowe Instytutu Krytyki Politycznej pokazują natomiast, iż wiele osób zupełnie spontanicznie przywołuje jako źródło wiedzy o polityce lub gotowości do zaangażowania się politycznego wpisy i wypowiedzi celebrytów. W przypadku tych osób udział w wyborach był decyzją podjętą w ostatniej chwili (sondaż Ipsosa pokazuje, iż w tych wyborach głosowało wyjątkowo dużo osób, które decyzję o tym, co zrobić 15 października, podjęły w ostatnim tygodniu kampanii) i raczej w odpowiedzi na apele Małgorzaty Rozenek i Dawida Podsiadły niż Donalda Tuska czy Włodzimierza Czarzastego. Można się cieszyć z tego, iż przedstawiciele Gen Z zaczęli oglądać w serwisach społecznościowych transmisje obrad Sejmu. Nie należy jednak wyciągać z tego wniosku, iż oto jedną udaną mobilizacją udało się nadrobić lata zaniedbań w edukacji obywatelskiej, i iż mamy to z głowy.

Wzrost oglądalności transmisji obrad Sejmu częściowo wynikał z przeciągającego się oczekiwania na nowy rząd, a częściowo z ciekawości młodych, którzy zagłosowali 15 października. Zmobilizowani akcjami profrekwencyjnymi i często głosujący po raz pierwszy chcieli zobaczyć, w wyborze czego wzięli udział. Jednak wyniki badań przeprowadzonych dla SWPS i Fundacji Pole Dialogu przez Ipsos dają jasną odpowiedź na to, czy duża frekwencja wyborcza oznacza gwarancje powtórzenia tych wyników w wyborach samorządowych i eurowyborach. Frekwencja w grupie kobiet w wieku 18–29 lat wyniosła 71,5 proc., a w grupie 30–39 lat – 77,3 proc. I była wyższa od tej cztery lata temu, w grupie 18–29 lat – aż o 25 punktów procentowych. Liczona kilka tygodni później gotowość do udziału w wyborach samorządowych i do Parlamentu Europejskiego jest bliższa takiej, jaka była wcześniej. I tak np. zdecydowaną chęć udziału w eurowyborach deklaruje 33 proc. osób w wieku 18–29 lat, a 25 proc. mówi, iż „raczej weźmie udział”. Duże lub bardzo duże zainteresowanie polityką deklaruje 26 proc. młodych. Mężczyźni deklarują zainteresowanie polityką dwukrotnie częściej niż kobiety.

Powtórzenie mobilizacji wyborczej kobiet i młodzieży, bez której nie byłoby sukcesu partii demokratycznych, to wyzwanie postawione przed koalicją rządzącą. Będzie to wielka praca i wielki test. Nowa ekipa dostała kredyt zaufania, ale na razie wygląda on na jednorazowy.

Wiele wskazuje na to, iż Trzecia Droga nie zamierza poprzeć projektów idących w kierunku legalizacji aborcji i równouprawnienia osób LGBT. W wyborach do Parlamentu Europejskiego nie powinno to zachwiać jednością demokratycznej koalicji. Przez te kilka miesięcy kilka zdoła się wydarzyć. Dominującym konfliktem będzie ten między anty-PiS-em i PiS-em. Jednak w dłuższej perspektywie liberalnej demokracji bardziej niż udawana jedność przysłuży się spór wśród dzisiejszych sojuszników.

Liberalna demokracja jest ustrojem pozwalającym obywatelom na wyrażanie dzielących go różnic: odmiennych wartości, sprzecznych interesów i różnych wizji ładu społecznego. Te różnice wymagają artykulacji. Ważne tylko, by odbywała się ona z poszanowaniem reguł. Oznacza to, iż rywala należy traktować jak przeciwnika, a nie jak śmiertelnego wroga.

Polityczne współzawodnictwo odbywa się w granicach prawa, którego żadna ze stron nie narusza. Z konfrontacji wyłączone są sfery newralgiczne dla trwania demokratycznego państwa i społeczeństwa. Wybory prezydenckie są wielką szansą na to, iż te zasady zostaną przypomniane. Dzięki modelowi dwóch tur siły demokratyczne mogą tam wystawić wielu kandydatów, a w razie potrzeby zewrzeć szeregi w drugiej turze. jeżeli jednak w drugiej turze zmierzą się ze sobą demokratyczni kandydaci różniący się stosunkiem do niektórych kwestii ważnych dla kobiet i młodych, Polki i Polacy będą mogli zadecydować, jakiego prezydenta oczekują. Dopiero wtedy można będzie powiedzieć, iż zamknął się w Polsce etap populizmu i mamy do czynienia z restauracją liberalnej demokracji, w której zinstytucjonalizowane polityczne współzawodnictwo służy wyrażeniu i tymczasowemu uporządkowaniu różnych społecznych interesów i wartości.

Idź do oryginalnego materiału