Przemówienie Kierwińskiego. Dźwiękowiec o przyczynie. "Nie ma opcji, żeby było coś z pogłosem"

1 tydzień temu
Akustycy i radiowcy komentują kontrowersyjne przemówienie Marcina Kierwińskiego. Dziennikarze radiowi zwracają uwagę, iż do takich sytuacji w przeszłości już dochodziło, a inni wskazują, iż podczas swojego wystąpienia (tuż po szefie MSWiA) Waldemar Pawlak zatkał lewe ucho. Z kolei dźwiękowiec w rozmowie z "Faktem" wskazuje na inną możliwą przyczynę problemów.
Sobotnie wystąpienie Marcina Kierwińskiego podczas obchodów Dnia Strażaka wywołało sporo kontrowersji. Polityk momentami zdawał się przeciągać i urywać słowa. Część internautów, na czele z politykami PiS, sugerowała, iż szef MSWiA mógł być pod wpływem alkoholu.
REKLAMA






Zobacz wideo Przemówienie Marcina Kierwińskiego na obchodach Dnia Strażaka



Sam Kierwiński niedługo po wystąpieniu rozmawiał z dziennikarzami. Jego głos wówczas brzmiał zupełnie zwyczajnie i nie przypomniał tego, co słyszeliśmy jeszcze chwilę wcześniej. - Musiałbym być pozbawiony rozsądku, aby przyjść pod wpływem alkoholu na uroczystości, w których bierze udział 150 osób, w tym najważniejsi ludzie w kraju. Zarzucanie mi tego jest podłe - powiedział w rozmowie z Onetem. - Nie mam pojęcia, czemu mój głos został tak zniekształcony. Albo to pogłos, albo kwestie techniczne - dodał. Później zamieścił również wyniki badania alkomatem, a na nim wartość 0,0.


Kontrowersyjne wystąpienie szefa MSWiA. Dźwiękowiec wskazuje przyczynę
"Fakt" zapytał o "kwestie techniczne" Szymona Gburka, znanego w sieci jako "Dźwiękowiec na Plan". - Tak nie brzmi pogłos i delay [rodzaj zakłóceń]. Ujęcie, nagranie telewizyjne jest tutaj z długiej lufy, ciężko porównać ruch ust z dźwiękiem - powiedział ekspert. Jak dodał, szef MSWiA "mówił do mikrofonu kierunkowego". - Tutaj nie ma takiej opcji, żeby było coś związanego z pogłosem - zaznaczył.
Szymon Gburek dopytywany był też o możliwe zakłócanie przemówienia Marcina Kierwińskiego. - Są różne wtyczki umożliwiające manipulację głosem, ale końcowy efekt byłby inny. Obstawiam, iż to jest zwyczajna trema, stres go zjadł i zaczął się problem z dykcją - uważa dźwiękowiec.


Radiowcy o przemówieniu Marcina Kierwińskiego: Pół Polski myślało, iż dziennikarz z miejsca tragedii mówił pijany
Do sprawy odnieśli się również radiowcy. "Jako radiowiec z prawie 30-letnim doświadczeniem... Jak dostaniesz zwrotną do ucha, względnie jak dźwięk wróci do ciebie po chwili, jak ktoś skieruje głośnik w twoją stronę, a nie potrafisz sobie z tym poradzić, to będziesz mówił jak nawalony. Nie jest to pierwsza ofiara takiej sytuacji. A, iż czasy mamy, jakie mamy, niektórzy 'eksperci' już uszyli historie 'pijanego ministra'. o ile przed wystąpieniem i po Marcin Kierwiński mówił normalnie w wywiadach, to powód jest taki, jak opisałem" - napisał Paweł Żuchowski, korespondent RMF FM w Stanach Zjednoczonych. Dopytywany o przykład, odparł: "Piotr Dziemiańczuk, Reptowo, lata 90, katastrofa kolejowa. Wejście na żywo do Wiadomości TVP. Zwrotna w uchu. Pół Polski myślało, iż dziennikarz z miejsca tragedii mówił pijany".






"Jako radiowiec z ponad 30-letnim doświadczeniem potwierdzam. Przypomnijcie sobie te wszystkie chwile, kiedy podczas wejścia na żywo reporter telewizyjny wyrywa sobie słuchawkę z ucha. choćby ryzykując, ze nie usłyszy kolejnego pytania ze studia" - odpowiedziała Kamila Ceran z TOK FM. "Otóż to. To właśnie takie sytuacje. Jak wie, iż trzeba wyrwać, to to zrobi. Jak nie, to będzie mówić jak pijany. Jak wróci do niego dźwięk w innych okolicznościach (brak słuchawki w uchu) i nie wie, jak sobie poradzić, też popłynie" - uważa Paweł Żuchowski.



Po Kierwińskim przemawiał Pawlak. "W 20 sekundzie zaczął się sypać. Co zrobił? Zatkał lewe ucho"
"Jako czynny zawodowo (grubo ponad 20 lat) akustyk zwróciłem uwagę nie na Marcina Kierwińskiego - miał w pierwszych sekundach wystąpienia, kłopoty z mikrofonem. Zaczął płynnie, potem się wysypał. Prawdopodobnie frontowiec dodał przodów, a na scenie nie widzę monitorów ani sidefilli, nie mieli też prawdopodobnie 'ucha' - to coś, z czego słyszy się osoba występująca na scenie (ich brak powoduje powrót dźwięku z opóźnieniem ustawionym na procesorach systemu liniowego)" - wyjaśnia Piotr Fijałkowski.
"Po Marcinie Kierwińskim występował Waldemar Pawlak. Wytrzymał 30 sekund (twardy, obeznany ze sceną zawodnik). W 20 sekundzie zaczął się sypać jak Marcin Kierwiński. Co zrobił? Zatkał lewe ucho. To go uchroniło przed kotłowaniną dźwięków dobiegających z frontów" - ocenia.
Idź do oryginalnego materiału