Przedszkolaki z rządowej paki i ich obiecanki-cacanki

2 dni temu

Ele mele dudki, rząd przestał być milutki, a raczej – nigdy nie był, ale dobrze udawał. Uśmiechnięta, zielona, a choćby tęczowa i europejska Polska ładnie wyglądała w kampanii wyborczej, ale gwałtownie stała się zupełnie nijaka lub zaczęła brunatnieć, choć jeszcze wczoraj kradła na potęgę lewicowe ideały.

W wyliczankach chodzi o rymy i powtarzalność. Nie gra roli logika i sens. Dominują zmyślone, nic nieznaczące, choć urastające do rangi kultowych słowa, które łatwo zapamiętać i wypluć z siebie z szybkością nakręconej katarynki albo odpalonego karabinu – w końcu dziecięca brutalność bywa kapryśna. Raz obleje cię benzyną, drugim – walnie w łeb cytryną, a innym spuści w twym kierunku psy ze smyczy. Ale przecież to tylko słowa, nie czyny.

Co i na kogo wypadnie? jeżeli jesteś sprytnym albo starszym od reszty dzieciakiem i dobrze sobie to przekalkulujesz (bo może jednak masz kapitał w postaci korepetycji z matmy) – nic złego i nie na ciebie.

Niby wszystkie partie z wyjątkiem Konfederacji chcą się rymować z demokracją i progresem, ale tak naprawdę plotą co im ślina na język przyniesie w takt nieskomplikowanych, konserwatywnych, odklepywanych od dekad melodii.

To oczywiście rzeczywistość kampanijna, w której choćby po tej quasiliberalnej stronie skanduje się: klimat, związki partnerskie, świeckie państwo i legalna aborcja, ale po wyborach rytm i tak ostatecznie wyznacza tu PO-PiSowski duopol starszaków. Każde nowopowstające ugrupowanie pokazuje im język tylko po to, by później wspólnie bisować stare rymowanki i utknąć w niemocy.

Powiecie, iż nie samą wyliczanką żyje dziatwa, w końcu ta jest tylko wstępem do zabawy na całego. Zaproszenie dostają jednak nieliczni, a raczej – od dekad ci sami.

Teoretycznie wydaje się, iż tak można zadowolić wszystkich, ale w praktyce nikogo, choć liczbowo się to spina. Przecież najważniejsze jest to, żeby odsunąć PiS od władzy i iż ostatecznie ponoć lewicowi wyborcy woleliby na stanowisku premiera niegarnącego się do realnej władzy Rafała Trzaskowskiego od Adriana Zandberga. Więc mają Donalda Tuska.

W tym samym czasie bardzo lubią się spierać o tzw. sprawy światopoglądowe czy tożsamościowe, choć tak naprawdę w rządzie i sejmowych ławach zasiadają w przeważającej większości ludzie bez adekwatności, sprecyzowanych przekonań i poczucia odpowiedzialności, którzy nie chcą się narażać, więc brną w hipokryzję i marazm. Mówiąc o wartościach, piszą sobie usprawiedliwienia z bezczynności. Zupełnie jakby – o czym pisał Robert Krasowski w Kluczu do Kaczyńskiego – od „epoki umierającego PRL-u, która nie lubiła wyrazistości” nic się u naszej klasy politycznej nie zmieniło.

Słuchaj podcastu autorki tekstu:

Spreaker
Apple Podcasts

A tacy byli odważni i piękni, ci nasi piewcy wolności. Jesienią 2023 roku, jako opozycjoniści, tak ochoczo bronili Polek i Polaków przed autorytaryzmem. Dlaczego ich żarliwe oblicza tak zszarzały? Łatwo skwitować to faktem, iż władza psuje i rozleniwia – ale w tak błyskawicznym tempie?

Nowi rządzący mówią: potrzymaj mi piwo i patrz, jak się tańczy do zdartej płyty. A ja zwalniam blokadę maszyny losującej ze słowami, hasłami i deklaracjami, które w ustach polityczek niegdyś obiecujących nam antypisowski nowoczesny raj znaczą dziś mniej niż „ene, due, rike, fake”.

Raz, dwa, trzy, złodziejem jesteś ty!

Gdybym obecnych rządzących miała porównać do jakiejś branży, byłby to Big Tech. Giganci cyfrowi nie wytwarzają żadnych treści, tylko je agregują, a mówiąc wprost – kradną i odbierają zyski z reklam mediom, doprowadzając je do wymierania. Rząd Tuska też to robi, tyle iż z programem lewicy, całkowicie deklasując ją politycznie.

Magdalena Biejat po przegranych wyborach samorządowych nazwała to zżynaniem, co pozwala nam pozostać w szkolnym żargonie. Oczywiście nie będę krzyczeć: łapcie złodzieja (czy ściągającego uczniaka), bo partyjna Lewica sama ciężko pracuje na to, by od KO i reszty centroprawicy się nie odróżniać, niemniej koalicja kłamczuszków zawłaszcza nieswoje idee tylko po to, by zdobywać władzę, a następnie zdobytą sprawczość porzucić na rzecz biznesu jak zwykle i lamentowania, iż tak naprawdę nie można niczego zmienić.

Porównanie do Big Techu jest tu nieprzypadkowe. Rząd, którego przedstawiciele tak zaciekle bronili wolnych mediów, psiocząc na propagandę w pisowskiej TVP i lex TVN, nie zapewnili udziału strony społecznej, w tym wydawców, w posiedzeniu dotyczącym zmian w prawie autorskim i wdrożeniu dyrektyw unijnych, które mogłyby powstrzymać pazerność Zuckerbergów tego świata. Chętnie za to – jak mówi „Gazecie Wyborczej” Maciej Kossowski, prezes Związku Pracodawców Wydawców Cyfrowych – Donald Tusk spotkał się z prezesami Google’a i Microsoftu.

Wszystko wskazuje na to, iż Polska skutecznie wybija zęby regulacjom, które mogłyby odgórnie i sprawiedliwie podzielić tort zysków w sieci pomiędzy wytwórców treści i cyfrowych agregatorów. Ale zamiast tego chce, by przedstawiciele mediów o należną im kasę kłócili się z Big Tech w sądach. Zanim te sprawy ktokolwiek rozpatrzy, niektórych mediów – co podkreśla Kossowski – może już nie być.

Na pewno nie będzie ich w obrębie tzw. strefy buforowej na polsko-białoruskiej granicy, dzięki czemu działaniom polityków i służb nikt się już nie przygląda. To, co wczoraj zarzucano poprzednikom, dziś stało się normą uzasadnianą troską o Polskę. Można więc mówić – jak Radosław Sikorski, iż do naszego kraju chcą się dostać wyłącznie szkoleni przez Rosję chuligani. Można – jak Maciej Duszczyk – udawać, iż politycy nie nakręcili swoją tępą propagandą i kłamstwami rasistowskiej karuzeli w społeczeństwie. Można, bo żaden dziennikarz ani aktywistka tego nie sprawdzą.

Cztery, pięć i sześć, oby Kościół miał co jeść!

„Żeby w Polsce było normalnie, czyli żeby ludzie czuli się wolni i bezpieczni, trzeba zwyczajnie wyprowadzić religię ze szkół i doprowadzić do wypowiedzenia konkordatu” – mówiła nam Barbara Nowacka w 2018 roku. Kilkanaście miesięcy później w „Faktach”, prezentując swój poselski projekt o świeckim państwie, przekonywała, iż „za lekcje religii powinien płacić Kościół”.

Dziś jako ministra edukacji przez cały czas mówi o tym, iż polskie państwo powinno być świeckie, ale łagodzi swój przekaz. Wprawdzie bierze się za katechezę w szkołach, jednak zaledwie redukuje ją do godziny tygodniowo, co wielu może uznać za sukces. W końcu żaden inny polityk nie odważył się na coś podobnego. Jednocześnie nie ma póki co pomysłu na to, by podatki na edukację przestały płynąć na rzecz szkolno-kościelnej indoktrynacji. Wielkie i szumnie zapowiadane przez rząd plany likwidacji Funduszu Kościelnego także ucichły.

Słychać natomiast słowa dość niezrozumiałe jak na zwolenniczkę świeckiego państwa. „W Europie Kościół Rzymskokatolicki jest podwaliną i religia chrześcijańska jest podwaliną pod naszą kulturę. Nie zrozumiemy literatury, historii bez zrozumienia roli Kościoła, która jest historycznie bardzo istotna” – mówiła Nowacka na antenie TVN.

Polityczka rozgrzała tym zdaniem komentariat. Zapytajcie kogokolwiek, kto uczestniczył w lekcjach religii w polskiej szkole po 1989 roku, o wiedzę literaturoznawczą i zrozumienie naszej kultury, które zawdzięcza katechezom. Ile mistrzyń i mistrzów filologii i kulturoznawstwa zawdzięczamy tym fantastycznym zajęciom! Matka obecnej ministry, Izabela Jaruga-Nowacka, w 2002 roku mogła usłyszeć o sobie od biskupa Pieronka, iż jest „feministycznym betonem, który nie zmieni się choćby pod wpływem kwasu solnego”. Dziś córka bije brawo takiemu językowi i broni kleru licytując się na jego cywilizacyjne zasługi. Zaiste, trudno zrozumieć tę „naszą kulturę” tępiącą feminizm kwasem solnym bez Kościoła katolickiego.

Więcej do powiedzenia na temat szefowej ministerstwa edukacji ma Związek Nauczycielstwa Polskiego, któremu resort kazał długo czekać na rozmowy o podwyżkach dla nauczycieli i innych palących problemach oświaty. Na koniec roku szkolnego udało się wreszcie zaplanować harmonogram prac na najbliższe tygodnie.

Kiedy efekty? „Trudno powiedzieć. Rozmawialiśmy o najpilniejszych kwestiach. Pani ministra Nowacka uważa, iż prace grup w systemowym ujęciu będą się toczyły przez trzy lata, natomiast nam zależy, żeby prace nad najpilniejszymi tematami zakończyły się do 1 września” – powiedziała Urszula Woźniak, wiceprezeska Zarządu Głównego ZNP. Przewodzący związkowi Sławomir Broniarz z kolei mówi o ostrożnym optymizmie, ale zastrzega, iż półrocznej obsuwy nie da się nadrobić.

Najwyraźniej są równi i równiejsi – garstce księży i katechetów nie można się narażać, ale całym zastępom fatalnie zarabiająych nauczycielek i nauczycieli – już tak.

Siedem, osiem, dziewięć – dobry klimat nie dla ciebie!

A czy można nadgonić zaniechania w obrębie zielonej polityki? Szymon Hołownia myśli chyba, iż to nieistotne. W październiku 2023 roku Polska 2050 dzielnie wyliczała swoje proklimatyczne postulaty tylko po to, by przed wyborami do europarlamentu je przykryć, a ustami ministra klimatu Mikołaja Dorożały ubolewać, iż się nie da nic zrobić w kwestii zatrzymania wycinki lasów. Albo czegokolwiek, co spowolni katastrofę.

„Może bez rozrzewnienia, za to z pewną zazdrością człowiek zaczyna wspominać ziobrystów, którzy »jacy byli, tacy byli« , ale przynajmniej mieli jakąś sprawczość – choćby jeżeli była to sprawczość ukierunkowana na zbójecką politykę leśną” – pisze na naszych łamach Łukasz Łachecki, zżymając się z antyzielonych działań obecnej władzy. Czego się czepia? Nie tylko ministra rozkładającego ręce nad rabunkową gospodarką Lasów Państwowych, ale i koleżanek z resortu, które dowiodły, iż zdanie Donalda Tuska jest najważniejsze, a ich możliwości – zerowe.

Chodzi o brak poparcia Polski dla Prawa odbudowy przyrody, czyli rozporządzenia zobowiązującego kraje europejskie do odtwarzania ekosystemów w celu łagodzenia skutków zmiany klimatu i ochrony środowiska. „Mówimy o rządzie, który do władzy szedł z hasłami obrony przyrody” – stwierdził komentujący te wydarzenia Radosław Ślusarczyk z Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot. Polska głosowała pod rękę m.in. z orbanowskimi Węgrami, mimo iż reprezentujące polskie ministerstwo klimatu polityczki Paulina Hennig-Kloska i Urszula Zielińska od miesięcy opowiadały w mediach, dlaczego Polska musi poprzeć to prawo.

Ale Donald Tusk storpedował zielone i rzekomo godzące w interesy rolników europejskie zakusy. Skoro i tak o wszystkim decyduje jeden człowiek, to może ministerstwa nie są nikomu potrzebne?

Swoje istnienie legitymizują poprzez aktywizowanie się, gdy idzie np. o zabijanie zwierząt, a może i osób. Resort obrony narodowej podpisał porozumienie o współpracy z Polskim Związkiem Łowieckim. Czy to znaczy, iż myśliwi mylący dziki z ludźmi zadbają o nasze bezpieczeństwo? Tak, a co? Będą brać „udział w systemie ochrony ludności i obrony cywilnej, realizując takie zadania jak: poszukiwanie osób zaginionych, pierwsza pomoc przy zdarzeniach masowych, utrzymanie porządku publicznego i zachowania ciągłości funkcjonowania władzy publicznej, pomoc w ewakuacji i rozśrodkowaniu ludności”.

Wiceminister MON Stanisław Wziątek przekonuje, iż „łowiectwo to nie tylko hobby i pasja, ale filozofia życia, a przede wszystkim – szacunek do przyrody”. Bardzo interesujący fikołek myślowy. Taki niezbyt logiczny.

Dziesięć, jedena- i dwanaście – nad zgniłym kompromisem płaczcie!

Żaden rozum nie jest także w stanie pojąć, jak to się dzieje, iż Polskie Stronnictwo Ludowe dyktuje Polkom i Polakom jakiekolwiek warunki. Otóż partia współtworząca z Polską 2050 Trzecią Drogę kieruje się nie rozumem, ale sumieniem i dlatego blokuje realizację przedwyborczych obietnic o wprowadzeniu związków partnerskich, bredząc coś o kompromisie i światopoglądzie – stałym refrenie w politycznym repertuarze.

Dosłownie mówi o tym Waldemar Pawlak: „(…) o ile chodzi o ten temat, to w PSL-u sprawy światopoglądowe nie podlegają dyscyplinie partyjnej, więc na końcu i tak każdy będzie oceniał to we własnym sumieniu. Dobrze by było, żeby Lewica zastanowiła się i wyobraziła sobie, jaki na tym etapie dzisiaj możliwy jest kompromis i taki kompromis zaproponowała. Być może wtedy łatwiej będzie uzyskać większość w obecnym Sejmie”.

Kobiety, które od lat cierpią i umierają z powodu politycznych konsensusów wiedzą, co to niby otwarte na dialog słowo znaczy – podejmowanie decyzji nad ich głowami. Zresztą Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz już obwieściła, iż nie ma szans na aborcję do 12. tygodnia ciąży. Nie w tym Sejmie – poinformowała w RMF FM, które prognozę polityczki z Trzeciej Drogi oceniło jako trzeźwy reality check, a nie pijany namiastką władzy konformizm.

Wróćmy jednak do związków partnerskich. Społeczność LGBT+ znowu nie ma co liczyć na to, iż dostanie choćby ochłapy. Piszę „ochłapy”, bo związki partnerskie wciąż nie gwarantują osobom pozostającym w relacjach jednopłciowych równości takiej, na jaką mogą liczyć pary hetero. Aż chce się zakrzyknąć: „chcemy całego życia!”, ale dla PSL-owców i ich koalicjantów to życie znaczy mniej niż grożenie homofobicznym palcem przez księży.

Mówią, iż zależy im na dobru dzieci i protestują przeciwko ich adopcji przez tęczowe rodziny. Kłopot w tym, iż tęczowe rodziny już istnieją i żadne prawo tego nie zmieni. Może jednak je rozbić i skazać na tragedie, gdy na przykład mama lub ojciec dziecka umrze, a to – zgodnie z wolą Pawlaków i Kosiniaków-Kamyszów – sprawi, iż dziecko trafi pod kuratelę państwa. Trauma murowana, w dodatku wspierana przez Lewicę. Wirtualna Polska nieoficjalnie dowiedziała się, iż w negocjacjach w sprawie ustawy o związkach partnerskich lewicowi liderzy wyrazili gotowość do pójścia na ustępstwa.

Włodzimierz Czarzasty na antenie TVN24 potwierdził natomiast, iż z projektu wyleciał fragment o przysposobieniu wewnętrznym. Ele mele dudki, choćby gospodarz Lewicy jest malutki.

Idź do oryginalnego materiału