Nie da się już dłużej udawać, iż wszyscy jesteśmy równi wobec zdrowia. I nie, nie chodzi o medyczne frazesy, iż „rak nie wybiera” albo iż „kardiologia jest bezlitosna”. Chodzi o coś innego – o to, iż skoro nierówności społeczne są faktem, to powinny być też systemowo zagospodarowane. Również – a może przede wszystkim – w ochronie zdrowia.
Czas skończyć z fikcją równości
Publiczna służba zdrowia, z jej kilometrowymi kolejkami i upokarzającym systemem e-rejestracji, służy dziś bardziej podtrzymywaniu złudzenia egalitaryzmu niż realnej trosce o pacjenta. Z drugiej strony sektor prywatny – coraz bardziej zamożny, ale też coraz bardziej chaotyczny – mnoży dublujące się placówki i sztucznie pompuje ceny, jednocześnie zatrudniając dokładnie tych samych lekarzy, którzy do 16:00 przyjmują w szpitalu powiatowym, a od 17:00 w centrum „premium” z napisem Medycyna XXI wieku na drzwiach.
Tymczasem rozwiązanie jest proste, sensowne i – co najważniejsze – sprawiedliwe z punktu widzenia podatnika zamożnego: ten sam sprzęt, ci sami lekarze, te same gabinety, ale dwa zupełnie różne modele finansowania.
Szpital na dwie zmiany
Do godziny 14:00 czy 16:00 – klasyczne przyjęcia na NFZ. Finansowanie z publicznych środków, zgodnie z ustawowymi limitami i bez oczekiwania na cuda. Po południu – ten sam personel, ten sam tomograf, ta sama recepcja, ale opłaty z kieszeni pacjenta. Czysta i uczciwa separacja klasowa w służbie zdrowia.
Nie chodzi o to, by odbierać biednym dostęp do leczenia. Chodzi o to, by bogatszym dać prawo do płacenia za szybkość, komfort i jakość. I by nie wmuszać tego bogactwa w osobne mury, osobne sprzęty, osobne kadry. Słowem: nie mnożyć bytów ponad potrzebę – zwłaszcza w sektorze, który już dziś balansuje na granicy zapaści kadrowej.
Klasa druga – dla klasy średniej
Nowoczesna prywatna ochrona zdrowia powinna operować w systemie dwutorowym. Po pierwsze – klasa druga: rozwiązania dostępne dla większości klasy średniej. Pakiety, abonamenty, proste wizyty, diagnostyka podstawowa. Lepsze niż NFZ, szybsze niż państwowe, ale bez luksusu. Bez wody z cytryną w poczekalni, bez indywidualnego opiekuna medycznego na telefon.
Po drugie – klasa pierwsza. I tutaj nie należy się wstydzić, iż mówimy o czymś naprawdę ekskluzywnym. Zabiegi bez czekania. Opieka szyta na miarę. Lekarze dostępni na SMS. Wszystko w cenie, która sprawia, iż to przez cały czas jest usługa dostępna tylko dla tych, którzy utrzymują całą resztę systemu swoimi podatkami. Tak – tych kilkanaście procent społeczeństwa, które zarabia najwięcej i wydaje najwięcej, ma pełne prawo oczekiwać leczenia godnego ich wkładu.
Dlaczego to uczciwe?
Nie, to nie jest antyspołeczne. To jest ekonomicznie racjonalne i społecznie uczciwe. Bo jeżeli dzięki takiemu modelowi utrzymamy najlepszych lekarzy w Polsce – a nie w prywatnych klinikach w Wiedniu – to skorzysta na tym cały system. A jeżeli ci biedniejsi będą mieli do dyspozycji dobrze wyposażone i mniej zatłoczone szpitale, bo część pacjentów zniknie z kolejek – to kto tu adekwatnie traci?
Koniec iluzji – początek pragmatyzmu
Równość w zdrowiu to piękne hasło, ale tylko wtedy, gdy nie oznacza równania w dół. Musimy zaakceptować, iż system ochrony zdrowia to nie tylko narzędzie opieki, ale też mechanizm rynkowy, w którym konsument płaci za jakość. I nie ma w tym nic złego – tak długo, jak podstawowa opieka zdrowotna będzie gwarantowana każdemu.
Jeśli ktoś naprawdę chce systemu sprawiedliwego, to niech przestanie bronić iluzji równości, a zacznie wspierać model, w którym ci, którzy mogą, płacą więcej – i dostają więcej. Niech luksus nie będzie wstydliwym słowem. W zdrowiu, jak w pociągu – pierwsza klasa kosztuje.