PROFESOR ANDRZEJ NOWAK O WOJNACH TOCZONYCH PRZECIW PANU BOGU

1 tydzień temu

„Czas walki z Bogiem” to nie tylko lektura, w czasie której czytelnik taki, jak ja (czyli chyba – przeciętny) ciągle zadaje sobie pytania: „Jak ja mogłem tego nie wiedzieć, tego nie pamiętać?” Pełno bowiem w książce tej faktów do głębi poruszających, faktów ogromnej wagi. I z poczuciem winy stwierdzam, iż faktów często mi nieznanych. Tę przejmującą i w dużej mierze wstrząsającą księgę przeczytałem. I wiem, iż kaliber zawartej w niej wiedzy prawdopodobnie sprawi, iż gwałtownie w pamięci się ona nie zatrze a jakże ważnymi jej treściami na pewno dzielił się będę z innymi nie raz. Może więc i mój grzech nieznajomości tego, o czym opowiada „Czas walki z Bogiem” będzie teraz choć odrobinę mniejszy?

Naprawdę dobre książki mają m.in. taki walor, iż w trakcie ich czytania otwierają się w naszych głowach „kapsułki” refleksji, skojarzeń, pamięci. Jedna z takich moich „kapsułek” związana jest z pięćdziesiątą rocznicą ślubu moich dziadków. Było to w roku 1991. Jak wiadomo – półwiecze małżeństwa to okazja do specjalnej kościelnej ceremonii. Właśnie w związku z nią moi dziadkowie – jubilaci udali się do kancelarii parafialnej, w której ksiądz proboszcz zaczął szukać w odpowiedniej księdze wpisu na temat udzielonego im przed półwieczem sakramentu. Ksiądz więc przewraca karty leciwej księgi, wypatruje, szuka, z narastającym zdumieniem czynność tę powtarza kilka razy aż w końcu z uśmiechem jakby zdumienia czy zakłopotania mówi do moich dziadków: „Kochani… Czy wy aby na pewno braliście ślub w tym kościele? Bo w tutejszych księgach parafialnych nie mam na ten temat ani słowa…” Zdumienie, w jakie pytanie to wprawiło moich dziadków, każdy chyba potrafi sobie wyobrazić. Mój dziadek, pomimo stanu dość dużego osłupienia, nie stracił jednak resztek swego poczucia humoru, stąd odpowiedział: „Chce nam ksiądz powiedzieć, iż według ksiąg parafialnych od pięćdziesięciu lat żyjemy na kocią łapę?” Kapłan odpowiedział szerokim uśmiechem: „Według archiwów Pana Boga być może nie, ale według tych, które mam przed sobą, wygląda na to, iż tak…” Po czym zapytał: „Rozumiem, iż ślubu udzielił proboszcz tutejszej parafii?” W tym momencie straszne wspomnienie sprzed pięćdziesięciu lat nagle wstrząsnęło moją babcią. „O Boże, chyba wiem, jak to się mogło stać…” Ślub miał miejsce w roku 1941 w kościele parafialnym w Sarnowie (miasteczku szczycącym się prawami miejskimi nadanymi już w czasach Kazimierza Wielkiego, dziś stanowiącym część Rawicza). W strasznych czasach niemieckiej okupacji wesele było bardzo skromne, po powrocie z kościoła dom wypełnili krewni i znajomi, nie było żadnych muzykantów, jedynym źródłem muzyki był patefon. Do uczestników przyjęcia miał dołączyć ksiądz, który jednak, mimo zapowiedzi, nie przychodził. I – nie przyszedł… Dopiero następnego dnia ktoś przekazał widomość, iż niemal natychmiast po odprawieniu mszy świętej, w czasie której moi dziadkowie zostali małżeństwem, księdza dokądś zabrali Niemcy. Nie wrócił nigdy więcej. Po wojnie okazało się, iż został wywieziony do obozu w Dachau, w którym został zamordowany. Próbując po pięćdziesięciu latach zrekonstruować wydarzenia dnia, w którym moi dziadkowie brali ślub ustalono, iż po mszy i złożeniu życzeń nowożeńcom ksiądz nie dotarł już choćby do plebanii. I tym samym – do kancelarii parafialnej. Tym samym – nie mógł już wpisać noty o sakramencie moich dziadków do księgi ślubów.

Autor: Andrzej Nowak, Wydawnictwo: Biały Kruk, Rok wydania: 2025, Tytuł: „Czas walki z Bogiem”.

Zastanawiając się, jak możliwe było zatrzymanie kapłana w sposób, którego nikt z uczestników dopiero co zakończonej mszy świętej nie zauważył, próbowałem sobie wydarzenie to wyobrazić spacerując wokół kościoła w Sarnowie. Stąd wiem, iż trudne to nie było. Świątynia i plebania otoczone są dość wysokim murem (zbudowanym zresztą w XVIII wieku przez protestantów na pracę tę skazanych przez sąd za wszczęcie antykatolickich rozruchów). Wystarczyło, iż paru gestapowców w cywilnych ubraniach ustawiło swój pojazd po tej zewnętrznej stronie muru. Jest tam sporo miejsc takich, w których mógł go nie zauważyć nikt. I odprowadzić tam księdza wtedy, kiedy nikogo innego nie było już po muru stronie wewnętrznej. Odjeżdżając w najbardziej oczywistym kierunku niemieccy oprawcy do granic miasteczka musieli już tylko przejechać jedną ulicą, minąć budynki poczty, stacji kolejowej i katolicki cmentarz. Podobno ktoś to widział, ale daleki był od pewności tego, co się wydarzyło. Upewniono się co do tego dopiero po wielu godzinach.

Aresztowanie księdza oczywiście było dla parafii wstrząsem, ale też wydarzeniem dość typowym dla tamtych czasów. Niemcy niemal każdego dnia dokonywali jakichś zatrzymań czy aresztowań, z sobie tylko znanych przyczyn przeszukiwali domy i gospodarstwa (być może w poszukiwaniu sprzętów, których Polacy na ziemiach wcielonych do Rzeszy posiadać nie mieli prawa, czyli np. rowerów czy aparatów fotograficznych). Krótko wcześniej zburzyli też a następni usunęli wszystkie ślady po Sarnowskiej synagodze. Podobnie uczynili z żydowskim cmentarzem, z którego macewy wywieźli prawdopodobnie wykorzystując je jako kamienny budulec drogi potrzebnej ich wojsku. A iż kirkut ten sąsiadował z kopalnią piasku – jego wydobycie rozpoczęli także z terenu cmentarza. Od tamtego czasu trudno wskazać miejsce, w którym się on w ogóle znajdował. Był gdzieś tam, gdzie od czasów niemieckiej okupacji jest ogromna dziura w ziemi. Samych Żydów w latach okupacji w Sarnowie jednak już nie było. Ze wspomnień mojej zmarłej w roku 1986 prababci wiem, iż krótko po Powstaniu Wielkopolskim niemal wszyscy wyprowadzili się do Niemiec. Co nie było dla nich krokiem trudnym, bo granica przebiegała kilka kilometrów od Sarnowy a większość majątku i interesów sarnowscy Żydzi mieli po jej zachodniej stronie. Podobnie zresztą postąpiła wówczas zdecydowana większość wielkopolskich, w szczególności poznańskich Żydów. Jaki był ich los w czasach Hitlera – w Sarnowie chyba mało kto miał skąd wiedzieć. A realia życia od wcielenia miasteczka do Rzeszy stały się właśnie takie, iż choćby nagłe aresztowanie księdza proboszcza, choć wstrząsające, to nie dziwiło. Bo takie wydarzenia były wówczas codziennością.

Odkryte po pięćdziesięciu latach nieodnotowanie sakramentu małżeństwa w księgach parafialnych wiązało się z koniecznością udowodnienia, iż ślub moich dziadków w ogóle miał miejsce. Żadnej dokumentacji fotograficznej nie było. Jak już wspomniałem – Polakom na ziemiach wcielonych do Rzeszy ani nie wolno było posiadać aparatów fotograficznych ani korzystać z usług takich, jak robienie zdjęć. Polaków – dla swoich celów mogli fotografować tylko Niemcy. A żaden przecież Niemiec nie był gościem weselnym. Część z owych gości wojny nie przeżyło, po pięćdziesięciu latach z całego ich grona żyło jeszcze tylko parę osób. I to na podstawie ich oświadczeń w roku 1991 do Księgi Ślubów rzymsko – katolickiej parafii św. Andrzeja Apostoła wpisany został ślub zawarty między Martą Polny a Stefanem Pietrzakiem. Przy tej okazji niektórzy też przypomnieli sobie o księdzu, którego Niemcy aresztowali i zamordowali w swoim obozie w Dachau. A także o wielu innych księżach, których los pod niemiecką okupacją był bardzo podobny. Między innymi o takich zbrodniach w „Czasie walki z Bogiem” pisze profesor Andrzej Nowak. A przypominając o nich sprawia, iż i w mojej pamięci ożywa powyższe wspomnienie związane z moją rodzinną historią. Z książki profesora Nowaka dowiedziałem się teraz, iż tylko w tym tragicznym październiku roku 1941 Niemcy aresztowali i uwięzili w obozie Dachau aż 506 księży z Wielkopolski i Województwa Łódzkiego. Zamordowanie księdza proboszcza z „mojej” Sarnowy było więc jedynie małą cząstką ogromnej akcji dokonanego wtedy przez Niemców ludobójstwa. Ludobójstwa i rozpisanego na szczegóły dzieła dekapitacji polskiego narodu, potwornego procederu eksterminacji całej polskiej warstwy przywódczej, wraz z kapłanami Kościoła katolickiego.

Kiedy mowa o Dachau trudno mi się w tym momencie oprzeć jeszcze jednej osobistej refleksji. Nie wiem od kiedy znane mi jest przerażające brzmienie nazwy tej niemieckiej miejscowości. Mam wrażenie, iż w Polsce wszyscy je znamy od dziecka i wszyscy kojarzymy z potwornymi, krańcowo nikczemnymi zbrodniami. Pamiętam nawet, iż kiedyś dawno temu zastanawiałem się, jak się czują ludzie mieszkający w takich miastach, jak Dachau. Czy nie chcą oni zmienić tych nazw, kojarzących miejsca, w których żyją, z niewyobrażalnymi zbrodniami dokonanymi przez zwyrodniałych katów mówiących tym samym niemieckim językiem. Czy więc mieszkańcy takiego np. Dachau nie zechcą nazwy kojarzącej się tak upiornie zmienić czy chociaż tę nazwę jakość marginalizować, ukrywać? Odpowiedź na to pytanie dostałem blisko czterdzieści lat temu. Czyli trzydzieści kilka lat po wojnie, gdy żyło jeszcze mnóstwo znających niemiecką okupację z własnego doświadczenia, gdy pamięć ludobójstwa na masową skalę realizowanego np. w owym Dachau była dużo bardziej świeża, niż dziś. Jakoś właśnie pod koniec lat osiemdziesiątych pojawiły się we Wrocławiu wielkie ciężarówki z ogromnymi kontenerami. Przyjeżdżały z RFN prawdopodobnie w związku z jakimiś kontraktami z którąś z wrocławskich fabryk. Często je można bowiem było widzieć na ulicy Grabiszyńskiej, przy której znajdowała się i fabryka maszyn budowlanych „Fadroma” i Huta Metali Nieżelaznych „Hutmen” i Fabryka Automatów Tokarskich FAT. Wielkie niemieckie ciężarówki często parkowały przy Placu Pereca (bo stamtąd blisko i do wymienionych fabryk i do centrum miasta a parking był duży i oświetlony). No i właśnie – na każdej z tych ciężarówek wymalowany był ogromny napis: „DACHAU”. prawdopodobnie pochodziły z jakiejś, zlokalizowanej w tym mieście firmy, kooperującej z którąś wrocławską fabryk. Pamiętam wstrząs, który przeżyłem widząc je pierwszy raz. I pamiętam reakcje ludzi oczekujących na przystanku tramwajowym, w pobliżu którego często stała któraś z niemieckich ciężarówek z wielkim napisem: „DACHAU”. Bywało, iż wszyscy patrzyli w jej kierunku wyrażając swymi twarzami bezbrzeżne zdumienie, może choćby przerażenia a najczęściej – osłupienie. Ktoś z oczekujących na tramwaj próbował pojąć, jak to możliwe i co to znaczy. Na pytanie: „Czyż oni nie rozumieją…?” ktoś stwierdził: „Kulturtraegerzy znów przywożą nam Dachau…” A ja wtedy zdałem sobie sprawę ze skali wyparcia czy raczej nieistnienia w Niemczech pamięci o niemieckich zbrodniach. Od tego czasu nie dziwi mnie już to, iż o tym, co Niemcy wyprawiali w czasach Hitlera we współczesnych Niemczech nie wie choćby przysłowiowy pies z kulawą nogą.

Książki, których tematem są straszne zbrodnie, mówiąc najprościej są czasem w lekturze trudne, ich odbiór jest po prostu – męczący. Po przeczytaniu kilku poświęconych ludobójstwu na Wołyniu, z których najbardziej przerażającą była „Nienawiść” Stanisława Srokowskiego, mam problem z wzięciem do ręki kolejnej. Wiem, iż od tematu tego uciekać nie wolno, iż wręcz przeciwnie – pamięć o bestialsko pomordowanych jest obowiązkiem. Opisom potwornych okrucieństw jednak „nie daję rady”, świadectwa niewysłowionych cierpień i jakże wymyślnego okrucieństwa budzą we mnie poczucie bezradności i właśnie – pragnienie ucieczki. A od obrazów przywołanych w dokumentach na temat Wołynia czy podobnych nieszczęść – uciec się nie da. Wstrząsają i w świadomości – zostają. „Czas walki z Bogiem” profesora Andrzeja Nowaka też wypełniony jest faktami, od poznawania których można osiwieć. Przywołana przez wybitnego historyka otchłań antypolskiej i antykatolickiej eksterminacji wypełniona jest jednak nie tylko bezbrzeżnym cierpieniem i nie tylko świadomość straszliwych ludzkich ofiar z lektury tej wynika. Świadectwa męczeńskiej śmierci tysięcy kapłanów, zakonników i sióstr zakonnych często są bowiem też informacjami o nadludzkich wręcz triumfach człowieczeństwa. Świadectwami etycznego, arcy – humanistycznego zwycięstwa nad zorganizowaną zagładą. Zwycięstwa także – nad doczesnością. Mam tu na myśli decyzje takie, jakie zdolny był podjąć święty ojciec Maksymilian Kolbe czy jedenaście sióstr nazaretanek z Nowogródka, które swoje życie oddały za skazanych na zamordowanie zakładników. Takie wydarzenia też wstrząsają, przerażają, ale przede wszystkim -umacniają wiarę w nadrzędny sens Boskiego ładu, w nieskończoną potęgę dobra. Wiarę w wielkość, do jakiej zdolne są dzieci Boże. Takie świadectwa, budzące nieskończony podziw i szacunek, pragnie się poznawać w wymiarze jak największym. Trudno bowiem o cokolwiek bardziej budującego. Stąd moje pragnienie, by przykłady takich postaw i takich decyzji znać jak najlepiej, jak najdokładniej i przeżywać je jak najgłębiej. Książka profesora Andrzeja Nowaka to w pewnej mierze katalog takich właśnie postaw. O ileż jesteśmy ubożsi, jeżeli nie znamy historii naszych heroicznych kapłanów. A także biskupów tak bohaterskich, jak Antoni Baraniak czy Ignacy Tokarczuk, prymasów i kardynałów rozmiaru Stefana Wyszyńskiego czy Augusta Hlonda. Kiedy wie się o takich gigantach ducha, o purpuratach takiego formatu – mniejszy kaliber niektórych dzisiejszych członków episkopatu łatwiej przyjąć jako coś w rodzaju chwilowej zadyszki. Naprawdę – wspaniale jest wiedzieć, jak wielu mieliśmy jakże wielkich! I to jakże niedawno! Ta świadomość owocuje wiarą w to, iż tacy przez cały czas w naszej ojczyźnie się rodzą, iż takich wielu jeszcze mieć będziemy. Oczywiście – oby ta przyszłość nie wiązała się z kolejnym okresem męczeństwa Kościoła. Którego jednak spodziewa się zacytowany przez profesora Andrzeja Nowaka ojciec Jacek Salij …

„Czas walki z Bogiem” przypomina, przez jakie otchłanie ziemskiego piekła w swej historii musiał iść Kościół. I iż ta historia wypełniona cierpieniem bynajmniej nie jest księgą zamkniętą. Zdumiewające, jak skutecznie, po dziś dzień, zdołano wymazać ze świadomości Polaków operacje UB z pierwszej połowy lat pięćdziesiątych, polegające na aresztowaniu i uwięzieniu na długie lata tysięcy polskich sióstr zakonnych. I jak skutecznie spotwarzyć potrafiono postaci takich księży, jak Roman Kotlarz, zamordowany krótko po jego gestach opieki nad strajkującymi w roku 1976 robotnikami Radomia. Jakże słabo dziś pamiętamy o wielu innych, brutalnie napadanych, prześladowanych, bitych, torturowanych i – zabijanych. Jakże upiornie trafne jest stwierdzenie profesora Andrzeja Nowaka, iż to, co nazywane bywa „przełomem roku 1989”, przez „nieznanych sprawców” z komunistycznego aparatu terroru wręcz zamanifestowane zostało kolejnymi trzema mordami. Mordami jakby mającymi dać do zrozumienia: „nie myślcie sobie, iż tak naprawdę w kraju coś się naprawdę zmienia”. I jakby na potwierdzenie tego szyderczego sygnału każda z tych zbrodni została umorzona przez prokuratury, nie zajął się nimi nikt z postkomunistycznego wymiaru sprawiedliwości. Nie kiwnął w tych sprawach palcem też nikt z tych, którzy w latach PRL – u korzystali z opieki Kościoła a w 1989 roku od Kościoła się odwrócili, za przyjaciół i „ludzi honoru” uznając swoich nowych (a może czasem i starych) przyjaciół z elit PZPR i SB. prawdopodobnie w dużej mierze dlatego tytułowy „Czas walki z Bogiem” – przez cały czas trwa. A choćby przybiera ostatnio na sile, bo znów kolejni księża są napadani i zabijani, religia jest rugowana ze szkół, znaki wiary – z przestrzeni publicznej.

Na pewno nie tylko dla mnie książka profesora Andrzeja Nowaka, licząca nieco ponad ćwierć tysiąca stron, w procesie jej lektury staje się jakby – znacznie obszerniejsza. Dzieje się tak skutkiem wspomnianych już przeze mnie „kapsułek pamięci”, otwierających się przy poznawaniu każdego niemal akapitu. Ten fragment książki, który mówił o nienawistnych marszach sprzed paru lat, w czasie których atakowano świątynie i zakłócano Msze Święte, przypomniał mi o tym epizodzie tamtych wydarzeń, który zdumiał mnie i wstrząsnął mną wtedy chyba najbardziej. Było to kilka dni po jednej z tych publicznych nienawistnych orgii, prowadzonych przez osoby należące do współczesnego „Salonu”.. Idąc w Warszawie ulicą Karolkową na ścianie kościoła św. Klemensa, zobaczyłem namalowany sprayem napis – dosłownie parę metrów od tablicy upamiętniającej zamordowanie w tymże miejscu, w pierwszych dniach sierpnia 1944 ponad czterdziestu zakonników i księży. Treść tego napisu składała się z zakończonych wykrzyknikami dwóch słów (w wersji oryginalnej – z literami zamiast kropek): „J…Ć KLER” Nie do wyobrażenia, ale jednak wyglądało to jak dopisek do owej tablicy pamiątkowej: „Niemcy, zrobiliście dobrze!!” Bo czyż nie brzmiało to jak pragnienie kontynuacji tego samego, hitlerowskiego dzieła?

Wielka część polskiej historii – to czas walki z Polską. Tak, jak wielka część ostatnich dwóch tysiącleci – to czas walki z Bogiem. I nie sposób zaprzeczyć, iż ten czas – przez cały czas trwa.

Artur Adamski

Idź do oryginalnego materiału