Problemy Andrzeja Dudy. Jak żyć po prezydenturze?

1 godzina temu

Minął zaledwie tydzień od momentu, gdy Andrzej Duda przestał pełnić urząd prezydenta. Choć formalnie zamknął swój rozdział w polskiej polityce, to wiele wskazuje na to, iż w wymiarze osobistym i politycznym nie jest gotów na życie poza Pałacem Prezydenckim.

Odejście z urzędu, które dla wielu byłych przywódców staje się początkiem nowej, często niezależnej roli w przestrzeni publicznej, w jego przypadku odsłania raczej pustkę – brak przygotowanego planu, brak wyraźnej tożsamości politycznej i brak sieci sojuszy, które pozwoliłyby mu funkcjonować bez wsparcia PiS.

Duda przez lata pełnienia funkcji głowy państwa był przede wszystkim politykiem lojalnym wobec partii Jarosława Kaczyńskiego. To ona wyniosła go na szczyt, zapewniła kampanię, zaplecze i polityczne paliwo. W zamian oczekiwała, by pozostawał w roli wykonawcy strategicznych decyzji. Duda rzadko występował w roli inicjatora, a jeżeli już, to raczej w sprawach o ograniczonym ciężarze politycznym. Efekt jest taki, iż dziś, po wygaśnięciu mandatu, stoi przed pytaniem, kim jest w polityce bez partyjnego parasola.

PiS nie ma już w nim interesu politycznego. Nowe rozdanie wymaga nowych twarzy, a były prezydent, pozbawiony formalnej władzy, staje się dla partii obciążeniem – kimś, kto wciąż kojarzy się z okresem, którego wielu w PiS wolałoby nie wspominać. Sam Duda natomiast zdaje się kurczowo trzymać prestiżu urzędu, choć realna siła, którą dawał, bezpowrotnie zniknęła.

Pojawiają się spekulacje o możliwych międzynarodowych stanowiskach – w NATO, ONZ czy unijnych instytucjach. Problem w tym, iż jego dorobek w polityce zagranicznej jest skromny. W wielu kluczowych sprawach – od relacji z USA po aktywność w Unii Europejskiej – pełnił raczej rolę uczestnika, a nie architekta rozwiązań. Trudno wskazać decyzję czy inicjatywę, która zapewniłaby mu naturalną pozycję kandydata na wysokie, międzynarodowe funkcje.

Jeszcze poważniejszy jest wymiar psychologiczny tej sytuacji. Andrzej Duda wygląda dziś na polityka, który nie potrafi odnaleźć się poza rytmem, jaki przez lata narzucała mu prezydentura. Brak planu, brak własnych struktur, brak zaplecza eksperckiego – to wszystko sprawia, iż bez funkcji staje się figurą pozbawioną politycznej masy. Widać w tym syndrom osób, które całą swoją tożsamość zbudowały na urzędzie i nie potrafią funkcjonować poza nim.

Dla opinii publicznej taki obraz jest kłopotliwy. Były prezydent, który w teorii mógłby stać się niezależnym, merytorycznym głosem w debacie publicznej, sprawia wrażenie, jakby przede wszystkim szukał dla siebie roli, która pozwoli mu utrzymać widoczność i przywileje. Nie ma jednak wyraźnych sygnałów, iż zamierza wykorzystać wolność od partyjnej dyscypliny do formułowania samodzielnych, odważnych ocen.

W ciągu ostatnich miesięcy urzędowania próbował budować dystans do PiS, ale robił to niespójnie. Raz sygnalizował chęć niezależności, innym razem wracał do roli lojalnego sojusznika. W efekcie nie zyskał ani trwałego poparcia w dawnym obozie, ani zaufania jego krytyków. Teraz, już jako były prezydent, startuje z tej samej pozycji – nieufności po obu stronach sporu.

Odejście z najwyższego urzędu nie musi oznaczać politycznej emerytury. Jednak w przypadku Andrzeja Dudy brak strategii i brak kapitału politycznego sprawiają, iż taki scenariusz jest prawdopodobny. Bez silnego zaplecza, bez klarownej wizji własnej roli i bez umiejętności zbudowania nowej sieci wpływów, były prezydent ryzykuje, iż w ciągu kilku miesięcy zniknie z poważnej polityki.

Tydzień po zakończeniu kadencji widać już, iż problemem nie jest to, co Duda będzie robił, ale to, iż nie przygotował się do życia po prezydenturze. I iż może się okazać, iż w polityce był kimś wyłącznie wtedy, gdy dawał mu to urząd – a bez niego pozostaje tylko nazwisko, które gwałtownie przestanie mieć znaczenie.

Idź do oryginalnego materiału