Prezydentura Nawrockiego. Jej koniec ma już swoją datę

5 godzin temu

Karol Nawrocki objął urząd prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z deklaracją zmian, które już dziś budzą niepokój nie tylko wśród polityków, ale i w szerzej pojętej opinii publicznej. Wicepremier Krzysztof Gawkowski nie kryje sceptycyzmu wobec prezydenta-elekta – i trudno odmówić mu racji. W wypowiedzi dla Polskiego Radia przyznał wprost: „1825 dni, godzina i 44 minuty – mam licznik w telefonie, bo to się skończy wcześniej czy później”.

To nie tylko złośliwa gra symboliczna. To manifest świadomego oporu wobec prezydentury, która – jak wskazuje Gawkowski – już w swoim orędziu zapowiada zakwestionowanie fundamentów polskiego ustroju. Zapowiedź zmiany konstytucji, wygłoszona z mównicy Zgromadzenia Narodowego, nie była wyłącznie retorycznym gestem. Była wyraźnym sygnałem: Karol Nawrocki nie zamierza być arbitrem ani strażnikiem równowagi władz. Przeciwnie – aspiruje do bycia głównym rozgrywającym.

Wicepremier nieprzypadkowo używa mocnych słów, mówiąc o „populistyczno-autorytarnym” charakterze tej wizji. „Zmiana konstytucji to zmiana systemu, a zmiana systemu to zmiana ustroju” – komentuje. To trafne rozpoznanie. Próba tak fundamentalnej rekonstrukcji ładu konstytucyjnego w imię rzekomego „wzmocnienia państwa” nie prowadzi w stronę demokracji deliberatywnej, ale raczej do centralizacji władzy w rękach jednego ośrodka. Gawkowski ostrzega: „chcemy iść w kierunku Węgier, czyli miękki autorytaryzm”. To nie są słowa rzucone na wiatr.

Część komentatorów dostrzega w prezydencie Nawrockim polityka sprawniejszego od swojego poprzednika, ale jednocześnie bardziej cynicznego. „Będzie innym przeciwnikiem. Po pierwsze, trudniejszym, po drugie, bardziej szukającym swary i zwady” – mówi Gawkowski. I rzeczywiście, Nawrocki nie ukrywa, iż jego prezydentura ma być aktywna, nacechowana interwencją w proces rządzenia. Problem polega na tym, iż konstytucyjny model prezydentury w Polsce nie przewiduje roli demiurga. Prezydent może moderować, ale nie zarządzać. Może wpływać, ale nie sterować.

Tymczasem pierwsze dni urzędowania nowego prezydenta pokazują, iż ambicje znacznie przekraczają ramy ustrojowe. Nawrocki zdążył już – w symbolicznym geście – podkreślić swoje zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi, co samo w sobie jest zgodne z konstytucją, ale w kontekście jego zapowiedzi nabiera charakteru demonstracyjnego. Nie chodzi tu o ceremonialne gesty, ale o ustanowienie silnej prezydentury w praktyce, kosztem rządu i parlamentu.

W tej sytuacji postawa Gawkowskiego jawi się nie jako polityczna przekora, ale jako konieczna przeciwwaga. „W Polsce, zgodnie z konstytucją, to rząd rządzi, a prezydent reprezentuje” – przypomina wicepremier. To podstawowe założenie demokratycznego porządku, w którym silny mandat parlamentarny oznacza faktyczną odpowiedzialność za politykę państwa. Próba jego podważenia – pod pretekstem wzmocnienia roli głowy państwa – może prowadzić do destabilizacji, a w dłuższej perspektywie do erozji zasad trójpodziału władzy.

Nie chodzi tu wyłącznie o spór polityczny między opcjami ideowymi. Chodzi o spór ustrojowy – o to, czy Polska pozostanie demokracją parlamentarną, czy stanie się państwem silnej, personalistycznej prezydentury, która – jak węgierski czy turecki model – opiera się na osłabianiu instytucji, a wzmacnianiu jednej osoby. W tym sensie Nawrocki nie jest prezydentem jak każdy inny – jest politycznym projektem, który należy analizować z chłodnym dystansem, bez powierzchownych ocen.

Gawkowski deklaruje jasno: „Ja przed prezydentem Nawrockim karku nie będę przychylał”. To nie tylko zapowiedź politycznej rywalizacji, ale też wezwanie do obywatelskiej czujności. W czasach, gdy coraz trudniej oddzielić performans polityczny od realnej groźby systemowej zmiany, taka postawa – oschła, ale zdecydowana – jest nie tyle radykalizmem, co przejawem instytucjonalnej odpowiedzialności.

Idź do oryginalnego materiału