Zaledwie kilka godzin po objęciu urzędu Karol Nawrocki zaprezentował kierunek, w jakim zamierza prowadzić swoją prezydenturę. I choć oficjalnie nie padły żadne deklaracje o zmianie ustrojowej, ton i treść jego pierwszego orędzia sugerują co innego.
Już w pierwszych wystąpieniach Nawrocki nie tylko podkreśla swoją wizję państwa, ale także próbuje przesuwać granice kompetencji prezydenta – granice jasno wyznaczone przez Konstytucję RP.
Najbardziej symptomatyczny jest zapowiedziany przez niego zamiar zwołania Rady Gabinetowej – organu, który z mocy prawa nie posiada realnych kompetencji decyzyjnych. Rada Gabinetowa, zgodnie z art. 141 Konstytucji, może być powoływana przez prezydenta w celu omówienia istotnych spraw państwowych z rządem. Jednak nie ma mocy sprawczej – jej posiedzenia nie kończą się uchwałami ani decyzjami. Jej rola ma charakter doradczy i symboliczny. Prezydent może zasięgać opinii rządu, ale nie może go instruować.
Tymczasem sposób, w jaki Karol Nawrocki zapowiada to posiedzenie, budzi wątpliwości. „Będę chciał z polskim rządem porozmawiać o inwestycjach rozwojowych, o najważniejszych inwestycjach, które przed nami, a także o stanie finansów publicznych” – mówi. I choć brzmi to jak deklaracja dialogu, ton sugeruje coś innego: próbę kontroli, wymuszania odpowiedzialności, która – zgodnie z ustrojem – należy wyłącznie do Rady Ministrów.
Nawrocki podkreśla dalej: „Czuję się zobowiązany jako prezydent Polski, mieć pełne informacje o tym, jak wygląda stan państwa polskiego”. Owszem, prezydent ma prawo oczekiwać bieżącej informacji o sprawach państwowych, ale nie oznacza to, iż może domagać się raportów czy wpływać na kierunki polityki gospodarczej rządu. Rząd odpowiada przed Sejmem, nie przed prezydentem.
Warto przypomnieć, iż Konstytucja RP precyzyjnie rozdziela kompetencje pomiędzy władzę wykonawczą w dwóch osobach – Radę Ministrów i prezydenta. Ten ostatni pełni funkcję arbitra, strażnika ciągłości państwa, reprezentanta na arenie międzynarodowej i zwierzchnika sił zbrojnych. Nie zaś menedżera od finansów publicznych czy stratega inwestycji rozwojowych. Wypowiedzi Nawrockiego w pierwszym orędziu sugerują jednak inne rozumienie roli głowy państwa – bardziej aktywne, ingerujące, niemal nadzorcze.
To niepokojące nie tylko z perspektywy prawnoustrojowej, ale także politycznej. Po latach prezydentury Andrzeja Dudy, której kluczowym problemem był brak niezależności wobec własnego zaplecza partyjnego, nowy prezydent powinien odbudować zaufanie do urzędu. Tymczasem pierwsze decyzje Nawrockiego wskazują na kontynuację logiki „prezydenta zaangażowanego”, który zamiast równoważyć, zaczyna przesuwać środek ciężkości władzy.
Warto też zauważyć, iż nie chodzi tu o samą instytucję Rady Gabinetowej, ale o jej polityczny kontekst. Nawrocki nie sygnalizuje chęci współpracy, ale prezentuje oczekiwanie pełnej transparentności i rozliczalności rządu – wobec siebie. To odwrócenie zasad parlamentarnej odpowiedzialności politycznej. W ustroju parlamentarnym to rząd odpowiada przed parlamentem, nie przed prezydentem. Tym bardziej, iż Nawrocki nie został wybrany w sposób gwarantujący powszechny mandat demokratyczny – objął urząd w wyniku decyzji politycznej, a nie jednoznacznego wyniku wyborów powszechnych.
Z tych powodów jego orędzie należy czytać nie jako zaproszenie do dialogu, ale jako sygnał politycznego sporu o kompetencje, który może zdominować najbliższe miesiące. Próba redefinicji roli prezydenta bez zmiany Konstytucji to nie tylko ryzykowna gra instytucjonalna, ale także droga do dalszej dezintegracji ładu ustrojowego.
Władza prezydencka w Polsce ma swoją logikę: działa najlepiej wtedy, gdy jej właściciel rozumie ograniczenia swojego urzędu. Karol Nawrocki, już na starcie swojej kadencji, sugeruje, iż ma inne ambicje – bardziej polityczne niż państwowe. I to właśnie w tym napięciu – między formą a treścią urzędu – kryje się największe zagrożenie dla jego prezydentury.