Kiedy polityka staje się grą interesów partyjnych, a nie służbą publiczną, cierpią na tym obywatele. Właśnie to obserwujemy dziś w działaniach prezydenta Andrzeja Dudy i jego następcy, Karola Nawrockiego. Obaj – choć na różnych etapach – pokazali, iż w kluczowych momentach ważniejsza od dobra wspólnego jest dla nich taktyka polityczna.
Według doniesień medialnych, jeszcze przed formalnym przekazaniem urzędu miał zawiązać się „cichy pakt” między Dudą a Nawrockim. Układ, którego celem było rozgrywanie wet w taki sposób, by maksymalnie osłabić rząd Donalda Tuska i utrudnić mu realizację programu. Czyli nie po to, by bronić konstytucji czy dbać o jakość prawa, ale po to, by partyjna opozycja mogła dalej zachować wpływy i torpedować inicjatywy rządu.
Andrzej Duda przez lata przyzwyczaił nas do tego, iż w kluczowych momentach politycznych decyzje podejmował nie w oparciu o niezależność głowy państwa, ale o interes obozu, z którego się wywodził. Wystarczy spojrzeć na jego bilans wet w czasie rządów Koalicji Obywatelskiej – sześć ustaw zatrzymanych w zaledwie 17 miesięcy. To tempo pokazuje jasno: prezydent nie był arbitrem, ale graczem.
Trudno inaczej ocenić choćby zablokowanie tzw. ustawy wiatrakowej, która – obok inwestycji w OZE – zawierała mechanizmy mrożenia cen energii dla obywateli. Skutki decyzji Dudy odczuli zwykli ludzie, a nie politycy PiS. To nie partia płaci wyższe rachunki za prąd, ale obywatele. Podobnie było z ustawą o pomocy dla Ukraińców – gestem czysto politycznym, wbrew interesowi strategicznemu Polski, która od lat podkreśla wagę wsparcia dla sąsiada broniącego się przed rosyjską agresją.
Niestety, zmiana w Pałacu Prezydenckim nie oznaczała zmiany podejścia. Karol Nawrocki – nowy lokator rezydencji przy Krakowskim Przedmieściu – zamiast odciąć się od logiki poprzednika, wkroczył na tę samą ścieżkę. Co więcej, według doniesień, sam chciał, by część ustaw została „zachowana na później”, tak aby to on mógł je zawetować.
Czyli zanim jeszcze został zaprzysiężony, planował pierwsze blokady. To nie jest działanie niezależnego prezydenta, który rozważa każdą ustawę w duchu konstytucji. To strategia polityka, który od początku traktuje urząd jako narzędzie wojny z rządem.
Rzecznik Nawrockiego podkreśla dziś, iż każde weto ma swoje uzasadnienie, a decyzje są konsultowane z ekspertami i prawnikami. Ale jeżeli obywatele mają widzieć w tym wyłącznie troskę o państwo, to trudno przejść obojętnie obok faktu, iż owe decyzje były planowane z wyprzedzeniem – zanim w ogóle powstały oficjalne analizy. To pokazuje prawdziwy charakter tej prezydentury.
Cała ta historia obnaża coś głębszego: dla Dudy i Nawrockiego racje partyjne były i są ważniejsze niż interes publiczny. W państwie demokratycznym urząd prezydenta powinien być przestrzenią odpowiedzialności i stabilności. Tymczasem w Polsce stał się kolejnym frontem partyjnej walki, gdzie obywatel – zamiast być podmiotem – jest zakładnikiem.
Bo co oznacza „gra na obalenie rządu”, o której mówią dziś współpracownicy Pałacu? To oznacza, iż cała energia głowy państwa nie jest skierowana na wspieranie strategicznych projektów Polski – od bezpieczeństwa, przez gospodarkę, po modernizację – ale na podkładanie nóg rządowi. To logika rodem z partyjnych gabinetów, nie z najwyższego urzędu w państwie.
Duda i Nawrocki pokazali, iż dla części polityków PiS prezydentura to nie misja, ale narzędzie. A weto nie jest ostatnim środkiem obrony konstytucji, ale kartą przetargową w partyjnej grze. I to właśnie dlatego obywatele mają prawo czuć się oszukani.
Demokracja opiera się na zaufaniu. Gdy prezydenci nadużywają swoich kompetencji do walki politycznej, podkopują fundamenty tego zaufania. Obywatele zaczynają traktować państwo jak teatr intryg, a nie wspólnotę. I to jest najgroźniejszy skutek działań zarówno Andrzeja Dudy, jak i Karola Nawrockiego.
Cichy pakt wet, zawiązany między ustępującym a nowym prezydentem, to symbol wszystkiego, co w polskiej polityce jest złe: podporządkowania interesu państwa interesowi partyjnemu. Andrzej Duda i Karol Nawrocki mieli być strażnikami konstytucji i symbolami jedności. Zamiast tego stali się funkcjonariuszami jednej partii. I właśnie za to powinni być oceniani najostrzej – nie przez przeciwników politycznych, ale przez obywateli, którzy widzą, iż ich głos został zepchnięty na margines.