Prezydent od „każdej decyzji”. Nawrocki znów grozi, zamiast budować państwo

6 godzin temu
Zdjęcie: Nawrocki


Wywiad Karola Nawrockiego dla „Do Rzeczy” po raz kolejny pokazuje, iż obecny prezydent zamiast stabilizować sytuację polityczną w kraju, woli odgrywać rolę arbitra, który sam wyznacza reguły gry. I iż jego ulubionym narzędziem nie jest dialog, ale groźba. „Jeśli tak się nie stanie (…) to jestem gotowy podjąć każdą decyzję” — powtarza Nawrocki, jakby państwo było sceną dla indywidualnego spektaklu, a nie wspólnym projektem instytucji.

To charakterystyczne dla stylu prezydenta: dużo o „odpowiedzialności”, jeszcze więcej o „roli”, najmniej o faktach. Nawrocki stara się kreować na strażnika państwowości, ale robi to w sposób, który bardziej przypomina polityczny szantaż niż konstytucyjną powagę. Jego deklaracja wobec budżetu — „jestem gotowy podjąć każdą decyzję” — to nie jest wyraz rozwagi, ale zapowiedź instrumentalnego traktowania ustawy, która decyduje o funkcjonowaniu całego państwa.

Nawrocki stwierdza z dumą, iż „radzi sobie bez premiera Donalda Tuska z pełnieniem swojej funkcji”. To uderzające wyznanie, bo konstytucyjny model zakłada współpracę, nie samowystarczalność. Prezydent nie jest samotnym władcą ani cesarzem nad systemem. Twierdzenie, iż kooperacja ma miejsce „tylko w momentach, w których trzeba i w których się zgadzamy”, obnaża sposób myślenia, który kilka ma wspólnego z zasadą podziału władz, a dużo — z partykularną logiką „zgadzam się, więc współpracuję”.

Najbardziej symptomatyczne jest jednak to zdanie: „jeśli środowisko pana premiera będzie oczekiwało, iż będę akceptował wszystko, co przyjdzie większości parlamentarnej do głowy, to nie taka jest istota mojej roli”. Problem w tym, iż większość parlamentarna nie „wymyśla”, tylko realizuje mandat demokratyczny. A prezydent nie jest od wetowania wszystkiego, co politycznie mu nie odpowiada.

Nawrocki buduje opowieść o sobie jako o obrońcy Polaków przed własnym państwem. To strategia znana z poprzedniej prezydentury — i równie niebezpieczna.

Prezydent grozi skierowaniem ustawy budżetowej do Trybunału Konstytucyjnego, uzasadniając to rzekomym fatalnym stanem finansów publicznych. Mówi: „stan finansów publicznych jest straszny”, po czym dorzuca, iż „główną motywacją ministra finansów jest zemsta”. To retoryka niegodna głowy państwa, raczej opozycyjnego komentatora.

Oczekiwanie, iż budżet będzie odzwierciedlać własne, arbitralne postulaty — „powinniśmy wydawać 5 proc. PKB na armię”, „docierają do mnie głosy o niedofinansowaniu nauki” — jest jasne. Problem zaczyna się wtedy, gdy prezydent zapowiada, iż jeżeli nie dostanie budżetu skrojonego pod jego wizję, „podejmie każdą decyzję”. Można to odczytać tylko jako zapowiedź blokady.

Prezydentura Nawrockiego coraz wyraźniej dryfuje w stronę modelu, w którym prezydent staje się wąskim gardłem ustawodawczym — nie z konstytucyjnej konieczności, ale z politycznej kalkulacji.

W sprawie wymiaru sprawiedliwości Nawrocki używa narracji niemal paternalistycznej: „myślę, iż korzystam z całej palety możliwości prezydenta”. Zapowiada ustawowe pomysły „najpóźniej na początku 2026 r.” — czyli za półtora roku — oraz referendum, jeżeli parlament nie zgodzi się na jego wizję.

To nie jest myślenie o współtworzeniu reformy. To myślenie o narzucaniu jej z góry. Prezydent ocenia: „sędziowie nie są politykami, nie można robić z sali sądowej sali sejmowej”. Problem w tym, iż to jego własne działania — blokowanie nominacji dla 46 sędziów — upolityczniły proces w stopniu, którego dotąd nie widziano.

Nawrocki chce być jednocześnie architektem reformy, arbitrem, jej kontrolerem i ostatnią instancją. To wizja państwa prezydenckiego, ale pozbawiona demokratycznej legitymacji.

Najbardziej groteskowe są jednak deklaracje dotyczące polityki europejskiej. Prezydent mówi, iż Polska może być „liderem relacji między UE a USA”, a jego rolą jest „wyprowadzenie Unii z wirażu”. Wywodzi, iż „być może nie byłoby wojny na Ukrainie, gdyby liderzy Zachodu słuchali takich państw jak Polska”.

W tym ujęciu Nawrocki jawi się jako mąż stanu, którego nie słuchano — i dlatego światowy porządek się zawalił. Rzeczywistość jest bardziej prozaiczna: prezydent, który ledwo radzi sobie w relacjach z własnym rządem, proponuje dziś diagnozy i ambicje z poziomu globalnych mocarstw.

To polityczna iluzja wielkości, za którą stoją słowa, a nie czyny.

Wywiad Nawrockiego pokazuje jedno: funkcję prezydenta traktuje jak instrument nacisku. Grozi budżetem. Grozi wetem. Grozi referendum. Grozi „każdą decyzją”.

Polska potrzebuje prezydenta współpracującego. A ma — polityka, który wciąż myli rolę strażnika konstytucji z rolą władcy absolutnego.

Idź do oryginalnego materiału