Donald Trump, w swoim dobrze znanym stylu, podczas obrad Zgromadzenia Ogólnego ONZ stwierdził, iż powinien otrzymać Pokojową Nagrodę Nobla. „Wszyscy mówią, iż zasługuję na Nobla” – przekonywał były prezydent USA. Większość Amerykanów ma jednak inne zdanie: według sondażu Ipsos dla Washington Post aż 76 procent badanych uważa, iż Trump na to wyróżnienie nie zasługuje.
I tu pojawia się głos z Warszawy. Prezydent Karol Nawrocki, zamiast zachować powściągliwość i zdrowy dystans, pośpieszył z ciepłym komentarzem: „To, co robi Donald Trump i co robią Stany Zjednoczone dla światowego pokoju, a zwłaszcza dla pokoju w Ukrainie, zasługuje na uwagę Komitetu Noblowskiego”.
Trudno nie odnieść wrażenia, iż Nawrocki zachował się jak ktoś, kto desperacko szuka uznania mocniejszego partnera.
Nie chodzi o to, iż polski prezydent nie powinien komentować światowych wydarzeń. Chodzi o to, jak je komentuje. Słowa Nawrockiego nie były wyważoną opinią, ale pochwałą, która brzmiała wręcz jak hołd. „Prezydent Donald Trump z całą pewnością byłby bardzo poważnym kandydatem” – dodał Nawrocki w rozmowie z Super Expressem.
Ale czy rzeczywiście tak myśli większość społeczeństw demokratycznych? Nie. Jak wspomniano, 60 procent Amerykanów źle ocenia starania Trumpa dotyczące wojny rosyjsko-ukraińskiej, a 58 procent krytykuje jego działania wobec konfliktu w Strefie Gazy. Nawrocki zignorował te fakty. Zamiast reprezentować polski punkt widzenia, wyglądał jak rzecznik kampanii Trumpa.
Słowa Nawrockiego można odebrać jako sygnał, iż polska głowa państwa nie kieruje się polską racją stanu, ale potrzebą przypodobania się byłemu prezydentowi USA. To zachowanie budzi niepokój. Polska, kraj o dramatycznym doświadczeniu wojennym, powinna mówić mocnym głosem w sprawach pokoju, ale powinna to być mowa własna, a nie echem czyjegoś PR-u.
Czy naprawdę powinniśmy słyszeć od polskiego prezydenta, iż Donald Trump „z całą pewnością” zasłużyłby na Pokojowego Nobla, podczas gdy opinia publiczna w samej Ameryce w większości uważa coś zupełnie odwrotnego?
Warto przypomnieć: Pokojowa Nagroda Nobla nie jest rozdawana na podstawie sympatii politycznych, ale realnych osiągnięć. Barack Obama dostał ją w 2009 roku, co do dziś budzi kontrowersje – i właśnie ten przykład pokazuje, jak pochopne bywają takie wyróżnienia.
Nawrocki jednak nie wyciągnął wniosków. Zamiast zachować powściągliwość, rzucił się w wir pochwał wobec Trumpa, jakby sam chciał znaleźć się w gronie jego sojuszników. Problem w tym, iż ta lojalność jest jednostronna – Trump traktuje takie głosy jak egzotyczne dodatki do swojej politycznej narracji. A Polska potrzebuje partnerstwa, nie roli klakiera.
Czy polski prezydent naprawdę uważa, iż najlepiej jest wpisywać się w kampanię Donalda Trumpa, ignorując nastroje społeczne i realne działania na arenie międzynarodowej? jeżeli tak, to trudno nie pytać o jego niezależność. Głowa państwa powinna być głosem własnego narodu, a nie rzecznikiem polityka zza oceanu, którego opinie budzą kontrowersje choćby u jego rodaków.
Karol Nawrocki pokazuje, iż dla niego prestiż i uznanie silniejszych liczą się bardziej niż powaga urzędu. Zamiast budować obraz Polski jako państwa samodzielnego i konsekwentnego, buduje obraz prezydenta, który „łasi się” do przywódców, od których oczekuje ochrony.
Można zrozumieć polityczne kalkulacje, można rozumieć chęć pozostania w dobrych relacjach z potencjalnym zwycięzcą wyborów w USA. Ale nie można zrozumieć rezygnacji z godności. jeżeli Polska ma być poważnym partnerem w polityce międzynarodowej, to jej prezydent powinien umieć powiedzieć: czekamy na czyny, nie na słowa.
Karol Nawrocki wolał jednak słowa. Słowa, które brzmią jak wyznanie lojalności wobec Donalda Trumpa. A przecież prezydent Polski powinien być lojalny przede wszystkim wobec własnych obywateli.