Prezydent jako ostatnia linia obrony. Karol Nawrocki kontra państwo zbudowane na bylejakości

1 godzina temu

Prezydent jako ostatnia linia obrony. Karol Nawrocki kontra państwo zbudowane na bylejakości

W normalnym państwie prawo powstaje w ciszy gabinetów, po konsultacjach, analizach, debatach ekspertów i wsłuchaniu się w głos obywateli. W Polsce pod rządami Donalda Tuska prawo powstaje dziś na chybcika, pod presją czasu, sondaży, emocji i Twittera. Sejm przypomina coraz częściej fabrykę bubli legislacyjnych, a ministrowie bardziej przypominają statystów w propagandowym teatrze, niż ludzi odpowiedzialnych za realne sprawy Polaków.

W tym chaosie jedno nazwisko coraz częściej staje się solą w oku obozu władzy. Karol Nawrocki. Prezydent, który nie klęka przed rządem. Prezydent, który nie przyklepuje każdej ustawy tylko dlatego, iż tak każe większość sejmowa. Prezydent, który używa narzędzi zapisanych w Konstytucji dokładnie do tego, do czego zostały stworzone. Do obrony obywateli przed nieodpowiedzialną władzą.

I właśnie dlatego stał się celem nagonki.

Weto jako konstytucyjny alarm, a nie polityczna blokada

Rządowa propaganda z uporem godnym lepszej sprawy powtarza, iż weta prezydenta to „paraliż państwa”, „blokowanie reform”, „sabotaż”. To kłamstwo powtarzane tak długo, aż część ludzi zaczyna w nie wierzyć. Tymczasem weto nie jest sabotażem. Weto jest mechanizmem bezpieczeństwa, zapisanym w Konstytucji właśnie na wypadek, gdy Sejm i rząd stracą hamulce.

Weto to czerwone światło na skrzyżowaniu demokracji. Nie po to, by zatrzymać ruch na zawsze, ale po to, by nie doszło do katastrofy.

Jeśli dana ustawa wraca po wecie do Sejmu i nie potrafi zebrać większości trzech piątych głosów, odpowiedź jest brutalnie prosta. Ta ustawa nie ma realnego poparcia. Jest zła, kontrowersyjna, nieprzemyślana albo społecznie szkodliwa.

Prezydent nie niszczy demokracji. On ją chroni przed samą sobą, gdy ta zaczyna skręcać w stronę większościowego zamordyzmu.

Drożyzna nie spada z nieba. Bieda nie bierze się znikąd

Rząd Tuska lubi mówić o „obiektywnych przyczynach” drożyzny. O „globalnych kryzysach”, „sytuacji międzynarodowej”, „dziedzictwie poprzedników”. Tymczasem zwykli Polacy widzą coś zupełnie innego. Widzą rachunki za prąd, gaz i wodę. Widzą ceny w sklepach. Widzą raty kredytów. Widzą czynsze. Widzą, iż z miesiąca na miesiąc żyje się coraz trudniej.

I wtedy słyszą z rządu, iż wszystko jest pod kontrolą.

Nie jest.

Wiele ustaw, które trafiały na biurko prezydenta, nie miało na celu realnej pomocy obywatelom. Miały jeden wspólny mianownik — zwiększyć kontrolę państwa nad pieniędzmi ludzi i ich prywatnością. Nowe podatki, nowe opłaty, nowe obowiązki, nowe kary. Państwo, które nie potrafi naprawić systemu, zaczyna łatać dziury, sięgając coraz głębiej do kieszeni obywateli.

W tym sensie prezydenckie weta działały jak zapora. Chroniły Polaków przed kolejnymi finansowymi eksperymentami rządu. Przed rozwiązaniami, które w teorii miały „uszczelniać”, a w praktyce zabijały drobną przedsiębiorczość, klasę średnią i zwykłych pracowników.

Inwigilacja jako nowa norma

Jeszcze kilka lat temu Polacy oburzali się na wizję państwa, które wszystko widzi i wszystko wie. Dziś wiele mechanizmów kontroli próbuje się wprowadzać pod hasłami „bezpieczeństwa”, „walki z dezinformacją”, „ochrony społeczeństwa”. Każda władza świata używa zawsze tych samych słów. Tylko intencje bywają inne.

Kolejne ustawy, które trafiały do podpisu, rozszerzały kompetencje służb, urzędów, instytucji nadzorczych. Coraz mniej prywatności, coraz więcej raportowania, coraz więcej obowiązków informacyjnych. Człowiek przestaje być obywatelem, zaczyna być obiektem administracyjnym.

W takim państwie prezydent nie może być tylko notariuszem rządu. Musi być strażnikiem. I właśnie w tej roli Karol Nawrocki zadziałał dokładnie tak, jak działać powinien.

Rząd, który nie potrafi wziąć odpowiedzialności

Najbardziej uderzające w całej tej historii jest coś jeszcze. Rząd nie potrafi dziś przyjąć odpowiedzialności za własne błędy. Gdy ustawa jest zła, winny jest prezydent. Gdy coś nie przechodzi, winna jest opozycja. Gdy rosną ceny, winny jest świat. Gdy spada poparcie, winne są media.

Zawsze ktoś inny.

Tymczasem od miesięcy obserwujemy powtarzalny schemat. Minister zapowiada „wielką reformę”. Media sprzyjające władzy pompują temat. Projekt trafia do Sejmu. Eksperci zgłaszają uwagi. Społeczeństwo protestuje. Prezydent zgłasza wątpliwości konstytucyjne. Pada weto. I wtedy zamiast refleksji zaczyna się polityczna histeria.

Bo władza, która wierzy, iż ma monopol na rację, bardzo źle znosi sprzeciw.

Propaganda zamiast pracy

Nigdy wcześniej w wolnej Polsce propaganda nie była tak bezczelna i tak prymitywna jednocześnie. Przekaz dnia zmienia się jak pogoda, a narracje zaprzeczają same sobie z tygodnia na tydzień. To, co w poniedziałek było skandalem, w piątek staje się sukcesem. To, co wczoraj było złe, dziś jest dobre, bo zmienił się interes polityczny.

W tym wszystkim pracy realnej jest jak na lekarstwo. Ministerstwa produkują konferencje, nie rozwiązania. Premier produkuje narracje, nie efekty. A urzędnicy produkują papier, nie sprawność państwa.

Zwykły obywatel widzi, iż państwo nie działa lepiej. Widzi kolejki w urzędach. Widzi zapaść w ochronie zdrowia. Widzi chaos w edukacji. Widzi drożejące usługi. Widzi spadające bezpieczeństwo. Widzi społeczne napięcie.

I słyszy w odpowiedzi propagandę sukcesu.

Dlaczego tak bardzo boją się prezydenta

Karol Nawrocki stał się dla tej władzy problemem nie dlatego, iż jest konfliktowy. Stał się problemem dlatego, iż nie da się go w pełni kontrolować. Nie da się go ustawić w szeregu. Nie da się go zaszantażować medialną nagonką. Nie da się go zastraszyć ulicznym hałasem.

Prezydent, który nie podlega bezpośrednio większości sejmowej, jest zawsze niewygodny dla wszystkich rządu. Ale tylko wtedy, gdy ten rząd ma coś do ukrycia.

Gdyby ustawy były uczciwe, zgodne z Konstytucją i rzeczywiście dobre dla obywateli, weto nie byłoby problemem. Byłoby tylko formalnym etapem procesu legislacyjnego. Problem zaczyna się wtedy, gdy weto rozbija polityczne interesy, a nie merytoryczne projekty.

Państwo silne nie knebluje sprzeciwu

Silne państwo nie boi się krytyki. Silne państwo nie boi się weta. Silne państwo nie boi się Trybunału, prezydenta, mediów, obywateli. Słabe państwo zaczyna od atakowania każdego, kto zadaje pytania.

Dziś ataki na prezydenta nie są przypadkowe. Są elementem strategii. Odwrócić uwagę od problemów. Przykryć drożyznę. Przykryć chaos legislacyjny. Przykryć brak reform.

Najprościej wskazać jednego winnego. I nim właśnie próbuje się uczynić głowę państwa.

Polacy widzą więcej, niż rząd myśli

Być może największym błędem tej władzy jest przekonanie, iż społeczeństwo da się w nieskończoność prowadzić za nos. Że wystarczy odpowiednia narracja, odpowiedni tytuł w portalu, odpowiedni pasek w telewizji, a ludzie zapomną, ile płacą w sklepie, ile czekają na lekarza i jak gwałtownie topnieją ich oszczędności.

Coraz więcej osób widzi, iż coś tu się nie zgadza. Że za pięknymi hasłami nie idą realne efekty. Że słowa nie przekładają się na życie.

I dlatego prezydent, który mówi „stop”, przestaje być tylko politykiem. Dla wielu ludzi zaczyna być ostatnim bezpiecznikiem przed polityczną samowolą.

Prezydent nie rządzi, ale chroni

Prezydent nie jest od zarządzania gospodarką. Nie jest od pisania budżetu. Nie jest od wydawania rozporządzeń. Prezydent jest od czegoś innego. Od pilnowania, by państwo nie wykoleiło się z konstytucyjnych torów.

Karol Nawrocki doskonale rozumie tę rolę. I wykonuje ją z pełną świadomością, iż zapłaci za to polityczną cenę. Cenę hejtu. Cenę pomówień. Cenę medialnego linczu.

Ale też cenę szacunku tych, którzy widzą w nim strażnika, nie wykonawcę poleceń.

To nie jest spór o ustawę. To spór o Polskę

Ten konflikt nie dotyczy jednej ustawy, drugiej czy piątej. To jest spór o to, czy Polska będzie państwem obywateli, czy państwem urzędników. Czy będzie państwem praw i wolności, czy coraz szerszej kontroli i obowiązków. Czy będzie państwem odpowiedzialności, czy państwem propagandy.

Rząd Tuska wybrał drogę wygodną dla władzy. Droga Karola Nawrockiego jest trudniejsza. Ale to jest właśnie droga Konstytucji.

I dlatego ta walka dopiero się zaczyna.

Najpierw kazali pałować, dziś każą iść do sądu. Polityka zawsze oszuka mundur
Idź do oryginalnego materiału