Coraz częściej w rozmowach, zarówno w mediach, jak i na ulicy, słychać jedno zdanie: „Wybraliśmy prezydenta, który przede wszystkim robi karierę, a nie służy państwu”.
Coraz trudniej uciec od wrażenia, iż Karol Nawrocki, zamiast być głową państwa stojącą ponad partyjnymi sporami, stał się symbolem bezwzględnej walki o własną pozycję. I choć sam chętnie opowiada o tradycji, wartościach czy poświęceniu, to w oczach wielu Polaków jego prezydentura jawi się już jako projekt politycznej kariery, a nie odpowiedzialności za wspólnotę.
Wybory, które wyniosły Nawrockiego do Pałacu Prezydenckiego, były dla wielu obywateli okazją do nadziei na nową jakość w polityce. Nową twarz, świeże spojrzenie, zmianę stylu. Tymczasem gwałtownie okazało się, iż zamiast męża stanu, otrzymaliśmy człowieka, który biegle posługuje się językiem symboli, gestów i historycznych odniesień, ale niemal całkowicie unika realnych działań. To właśnie ta powierzchowność – ubrana w piękne słowa o patriotyzmie i narodowej tradycji – coraz mocniej razi.
Przykładów nie trzeba długo szukać. Niedawne wystąpienie podczas Dożynek Jasnogórskich pokazało, w jakich kategoriach Nawrocki myśli o Polakach – zwłaszcza o mieszkańcach wsi. Zamiast mówić o problemach, które realnie dotykają rolników – rosnących kosztach produkcji, kryzysach rynkowych, dramatycznym spadku opłacalności pracy – usłyszeliśmy ckliwe frazy o tym, iż „z polskiej wsi idzie mądrość, która pozwala wygrywać wybory prezydenckie”. Te słowa były jak niezamierzona spowiedź: oto prezydent mówi wprost, iż wieś jest dla niego nie tyle wspólnotą ludzi ciężkiej pracy, ile źródłem politycznego kapitału.
Nieprzypadkowo coraz częściej pojawia się opinia, iż Nawrocki to polityk, który myśli w kategoriach kalkulacji, a nie misji. Jego kariera – szybka, konsekwentna, podszyta lojalnością wobec określonego obozu politycznego – pokazuje człowieka, który wie, jak wykorzystać okazję. Problem w tym, iż ta logika „kariery” rozciąga się teraz na urząd prezydenta, który w demokracji powinien być synonimem bezstronności i odpowiedzialności wobec wszystkich obywateli.
Polacy, którzy głosowali na Nawrockiego z nadzieją na zmianę, zaczynają dostrzegać, iż otrzymali prezydenta zapatrzonego w siebie i swoją przyszłość polityczną. Zamiast arbitra sceny politycznej – uczestnika codziennych gier. Zamiast głowy państwa – gracza, który mierzy każdy ruch pod kątem zysków i strat dla własnej pozycji. Właśnie dlatego coraz trudniej traktować jego wystąpienia poważnie: brzmią one bardziej jak fragmenty kampanii wyborczej niż słowa człowieka odpowiedzialnego za państwo.
Krytycy wskazują także na brak realnych działań i inicjatyw. Nawrocki chętnie korzysta z okazji do wygłaszania przemówień, uroczystych wystąpień i składania zapewnień, iż „będzie głosem polskiej wsi” czy „obrońcą tradycji narodowej”. Jednak za tymi deklaracjami nie idą konkretne projekty czy decyzje, które mogłyby faktycznie poprawić życie obywateli. To właśnie ta pustka, maskowana wielkimi słowami, zaczyna być coraz wyraźniej dostrzegana przez opinię publiczną.
Problem polega na tym, iż prezydentura nie jest trampoliną do kolejnych stanowisk ani kolejnym punktem w CV – to odpowiedzialność za wspólnotę 40 milionów ludzi. I jeżeli obywatelom zaczyna towarzyszyć poczucie, iż głowa państwa nie myśli o nich, ale o sobie, to oznacza kryzys zaufania o wyjątkowo groźnych konsekwencjach.
Coraz częściej słychać, iż Nawrocki przypomina nie prezydenta w tradycyjnym rozumieniu tego urzędu, ale sprawnego marketingowca, który wie, jakie słowa wzruszą, jakie gesty się spodobają, jakie odwołania historyczne zadziałają. Problem w tym, iż państwo to nie kampania wyborcza – tu potrzebne są decyzje, a nie dekoracje.
Dla wielu Polaków staje się więc jasne, iż za maską podniosłych słów kryje się człowiek, którego nadrzędnym celem jest kariera. Bezwzględny w tym sensie, iż gotowy wykorzystywać symbole, historię i emocje społeczne do budowania własnej pozycji. A to już nie jest zwykła polityka – to cynizm, którego cena jest wysoka, bo płacą ją wszyscy obywatele.
Polacy coraz lepiej rozumieją, iż nie o takiego prezydenta chodziło. I iż urząd ten potrzebuje kogoś, kto będzie ponad podziałami, kto będzie słuchał, działał i reprezentował – a nie kogoś, kto traktuje go jako kolejny szczebel w drabinie kariery.