Prezydent był zaszokowany tym, co zrobił Antoni Macierewicz. „Wszyscy oniemieliśmy”

news.5v.pl 1 miesiąc temu

Książka „Armia w ruinie” miała premierę 17 lipca. Poniżej publikujemy obszerny fragment

***

Urzędnik z Pałacu Prezydenckiego: W sierpniu 2015 roku Andrzej Duda wygrał wybory. Został prezydentem i zwierzchnikiem sił zbrojnych. Wtedy jeszcze ministrem obrony był Tomasz Siemoniak. Duda, wchodząc do pałacu, był młodym niedoświadczonym politykiem. O wojsku nie wiedział nic. Kompletnie. Sięgnął więc po ludzi prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Szefem BBN-u został Paweł Soloch. Można mu sporo zarzucić, ale na wojsku to on się znał. Miał też dobre wyczucie. Rozumiał system i ludzi. Miał również wizję reformy armii. Przede wszystkim Soloch chciał naprawić system dowodzenia. Trafił jednak na Antoniego Macierewicza, który przyszedł do MON-u po wygranej PiS-u, a razem z nim całe to szaleństwo. W konsekwencji kilka z tych jego planów udało się zrealizować. Z Macierewiczem w fotelu ministra obrony mogliśmy już tylko ratować, co się dało.

Polityk PiS-u związany z prezesem Kaczyńskim: Przed wyborami nazwisko Macierewicza jako kandydata na ministra obrony wcale się nie pojawiało. Media spekulowały, iż szefem MON-u może zostać Jarosław Gowin. Prezes Kaczyński też nie chciał Macierewicza w rządzie, ale on wywalczył sobie ten resort swoją brutalnością. Robił podchody. Fikał. Jakby premierem został wtedy Jarosław Kaczyński, to myślę, iż nie wziąłby Macierewicza do swojego rządu, a iż był to rząd Beaty Szydło, to prezes wyszedł z założenia, iż niech się Beata z nim szarpie, ale lepiej mieć go pod kontrolą. Do tego doszedł Smoleńsk, którym Antoni zajmował się od czasu katastrofy. Naobiecywał prezesowi, iż jak będzie w MON-ie, to będzie miał większe możliwości dotarcia do dokumentów wojskowych i wszystko wyjaśni.

Jacek Turczyk / PAP

Warszawa, 16.11.2015. Prezes PiS Jarosław Kaczyński podczas wręczania przez prezydenta Andrzeja Dudę aktu powołania Antoniemu Macierewiczowi w trakcie uroczystości zaprzysiężenia nowej Rady Ministrów

Kulisy dymisji Macierewicza. „Dowiedział się na miejscu”

Polityk PiS-u związany z Pałacem Prezydenckim: Antoni gwałtownie prezesowi urwał się ze smyczy. Prawie codziennie zaczęły wypływać te wszystkie historie z Misiewiczem, z Żandarmerią Wojskową, te jego nocne skoki do basenu i wszystkie inne wygłupy. Z poziomu politycznego patrzyliśmy, jak Antoni pomiata tymi generałami, jak ich przerzuca do zielonych garnizonów, a oni nic. Siedzieli jak mysz pod miotłą, tylko Różański coś o Konstytucji powiedział, ale to nie wybrzmiało. choćby rozmawialiśmy w naszym gronie, iż niby wojsko, a takie jakieś mało odważne. Prezes się tym raczej specjalnie nie przejmował.

Na późniejszej dymisji Macierewicza zaważyły inne sprawy. Po pierwsze relacje międzynarodowe. Antoni nigdzie nie bywał, nie miał żadnych kontaktów. Społeczność międzynarodowa go nie uznawała. Macierewicz lekceważył NATO, ale oni odpłacali mu tym samym. Tutaj nie miał żadnych dokonań.

Do tego Antoni ciągle pokazywał lekceważący stosunek do prezydenta Dudy. Sądził, iż to spodoba się naczelnikowi, bo dla niego jedynym prawdziwym prezydentem był tylko jego brat Lech. I rzeczywiście na początku tak było. Prezes choćby uśmiechał się pod nosem, jak słyszał, iż Antoni znowu upokorzył Andrzeja Dudę. To jakoś grało, ale prezydent Antoniemu tego lekceważenia nie darował. Jak miał okazję się odegrać, przy podpisywaniu jakichś ustaw, to wymógł na prezesie dymisję Macierewicza. Najzabawniejsze było to, iż Antoni jechał do pałacu i nie wiedział, iż tę dymisję dostanie. Dowiedział się na miejscu. Duda miał satysfakcję. Nieźle się Antoniemu odwinął za wszystkie dyshonory.

Bartosz Krupa / East News

Andrzej Duda i Antoni Macierewicz, 2017 r.

Polityk PiS-u, członek gabinetu Morawieckiego: Przy zmianie rządu Mateusz Morawiecki nie chciał mieć Macierewicza na pokładzie, bo wiedział, iż w jakimś sensie to jest regularny wariat. Dlatego wyrzucenie go wszystkim wtedy pasowało – i Kaczyńskiemu, i Dudzie, i Morawieckiemu. A załatwili go jego własną metodą, bo on jechał do pałacu uświetnić osobą ministra rekonstrukcję rządu, a wyjechał już z dymisją. Gdyby wiedział, iż taki będzie obrót wydarzeń, to pewnie wcale by się w pałacu nie pojawił. Cały Antoni.

On był potem rozżalony na wszystkich, ale sam jest sobie winien. Zawsze był nieprzewidywalny. Rano umawiał się na załatwienie sprawy w jakiś sposób, a po południu załatwiał ją zupełnie inaczej. Prezes ten balast Macierewicza i ten cały folklor wokół niego traktował w ten sposób, iż dopóki się dało, to trzeba było to tolerować. W końcu miarka się przebrała. Najpierw Duda stanął okoniem. Potem Mariusz Kamiński dostarczył swoje materiały ze służb o tym, co ludzie Macierewicza wyprawiają w spółkach zbrojeniowych. Do tego afera z Misiewiczem. To był koniec Antka w rządzie.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

„Herbatki wtorkowe” u Antoniego Macierewicza

Urzędnik z BBN-u, były żołnierz: Pierwsze nasze zetknięcie z Macierewiczem było niedługo po odebraniu przez niego teki ministra. Przyjechał osobiście do BBN-u, żeby się z nami spotkać, przywitać, porozmawiać. Był szef BBN-u Paweł Soloch, był gen. Kraszewski i jeszcze kilku urzędników. Siedzieliśmy w saloniku i rozmawialiśmy między innymi o amerykańskim systemie artylerii rakietowej HIMARS. Macierewicz wiedział, iż coś takiego ma trafić do naszej armii, ale nic więcej. Wtedy z Solochem się umówili na wtorkowe herbatki.

Kiedyś król Stanisław urządzał obiady czwartkowe, a u Macierewicza były herbatki wtorkowe. Soloch najpierw się ucieszył. Jeździł do MON-u, ale z czasem wracał stamtąd coraz bardziej wkurzony. Na tych herbatkach u Macierewicza zawsze był merytorycznie przygotowany, a Antoni o jakichś odłamach hiszpańskich zamieszkujących Amerykę Południową wolał gadać. Jaki to ma wpływ na obronność naszego państwa? Dlatego gwałtownie te nasiadówki zostały zawieszone. Macierewicz z Solochem w ogóle przestał rozmawiać.

Leszek Szymański / PAP

Paweł Soloch

Oficer służący w MON-ie: Solocha poznałem, jak przyjeżdżał do nas do pałacyku na Klonową, na te słynne herbatki u Macierewicza. To niezwykle inteligentny człowiek, oczytany. Od razu zauważyliśmy, iż wiedzę przyswaja w miarę szybko. On tych naszych duperszwanców wojskowych gwałtownie się ponauczał. A jak już się ponaumiał tej wiedzy, to nią jechał. Mówił do Macierewicza: „Panie ministrze, może byśmy o obronie powietrznej porozmawiali albo o dronach? A co pan sądzi o przyszłości marynarki wojennej, bo w BBN-ie nad raportem pracujemy?”. Antoni ziewał, oczami przewracał, miny robił, tematy zmieniał. Wcale go to nie interesowało. Było widać, iż się strasznie nudzi.

Urzędnik z BBN-u: Potem pojawił się temat reformy systemu kierowania i dowodzenia wojskiem. Na początku naprawdę nikt się nie spodziewał, iż to będzie bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem, i doprowadzili do największego kryzysu na linii prezydent, zwierzchnik sił zbrojnych – minister obrony narodowej. Ale Antoni takie propozycje przy okazji tej reformy podrzucał, iż nie mogliśmy przymykać na to oka.

Chciał, aby to minister obrony kierował obroną państwa w czasie wojny. Soloch przyjeżdżał do niego i mu te pomysły torpedował. Strasznie Macierewiczowi się nie spodobało, iż BBN doprecyzował kandydata na naczelnego dowódcę na czas wojny. To miał być naszym zdaniem szef sztabu generalnego bezpośrednio podporządkowany prezydentowi. Tak jak mają Amerykanie.

Macierewicz od początku na takie rozwiązanie kręcił nosem. Robił uniki, ale Soloch na wszystko miał racjonalne argumenty. Primo, szef sztabu jest człowiekiem, który z tym najważniejszym dokumentem, jakim jest plan użycia sił zbrojnych, był najbardziej zaznajomiony. Secundo, siedział w procedurach wojskowych. Tertio, wiedział, jak wygląda współdziałanie sojusznicze. Dlatego szef BBN-u dążył do tego, by przywrócić mu kompetencje do dowodzenia, by mógł kierować całością sił zbrojnych. W taki sposób chcieliśmy odkręcić reformę gen. Kozieja, która szefa sztabu generalnego sprowadziła do poziomu jakiegoś ośrodka doradczego. Natomiast Solochowi chodziło o to, żeby sztab był zapleczem naczelnego dowódcy.

Książkę „Armia w ruinie” możesz zamówić w tym miejscu.

mat. prasowe

Okładka książki „Armia w ruinie”

„Prezydent był zaszokowany tym, co zrobiły służby Macierewicza”

Polityk PiS-u związany z Pałacem Prezydenckim: Antoni nie chciał choćby o tym słyszeć. Sam chciał być naczelnym wodzem czasu wojny. W wyobraźni prawdopodobnie widział siebie odpierającego nawałę rosyjską jak marszałek Piłsudski w 1920 roku. To wszystko spowodowało, iż dość gwałtownie milutkie herbatki przeradzały się w ostry konflikt. Duży pałac i BBN stały się solą w oku Macierewicza.

W ścisłym gronie MON-u zapadała decyzja, iż najszybciej i najprościej będzie uwalić gen. Kraszewskiego, bo ich zdaniem to on tak podpowiadał Solochowi, iż ten torpedował pomysły ministra. Gen. Kraszewski został dyrektorem departamentu zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi w BBN-ie. Zęby zjadł na wojsku i był niesamowitą podporą dla Solocha, ale też dla prezydenta. Obaj bardzo mu ufali. Liczyli się z jego zdaniem na temat wojska.

Urzędnik z BBN-u: Gen. Kraszewski był wtedy jedynym generałem u prezydenta Dudy, więc ekipa Macierewicza uznała, iż jak go odetną, to problem wtrącania się dużego pałacu do wojska zostanie rozwiązany. Antoni nie chciał, żeby ktokolwiek zaglądał mu do garów.

Myśmy nie mieli pojęcia, co Macierewicz z Bączkiem, szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego szykują. Plan był uknuty w MON-ie. Pewnego ranka do dyrektora Kraszewskiego przyszedł nasz pełnomocnik do spraw ochrony informacji niejawnych. Przyniósł mu kwit z SKW i powiedział: „Jarek, muszę ci zabrać komputery”.

Generał chyba nie od razu zatrybił, o co chodzi. Zapytał, mocno zdziwiony, co jest grane. Pełnomocnik wyjaśnił mu, iż służba kontrwywiadu wszczęła wobec niego postępowanie kontrolne. To oznacza, iż zabrali mu certyfikat dostępu do informacji niejawnych, czyli de facto wyeliminowali z gry. Kraszewski nie mógł choćby dotknąć dokumentu z jakąkolwiek klauzulą tajności ani wejść do tajnych pomieszczeń. Mógł siedzieć w gabinecie i kawkę popijać.

Strasznie się wtedy Andrzej Duda zdenerwował. Zresztą wszyscy oniemieliśmy. Nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się z takimi metodami, które później prezydent określił jako ubeckie. Zdziwienie było tym większe, iż generał całkiem niedawno był jeszcze szefem wojsk rakietowych i artylerii i służby go sprawdzały. Potem robiono mu cały proces dopuszczania do informacji niejawnych o klauzuli Atomic Cosmic Top Secret. Nie ma wyższej klauzuli.

Po akcji Bączka i Antoniego rozpętała się burza z piorunami. Kraszewski chciał się odciąć od tego wszystkiego, odpocząć. Pojechał wtedy na urlop. Nagle sprawa przedostała się do mediów i dopiero wtedy się zaczęło. Musieliśmy generała ściągać do pałacu na cito, ponieważ trzeba było ludziom wytłumaczyć, iż nic złego nie zrobił, a cała ta akcja to rozgrywka polityczna Antoniego z wykorzystaniem wojskowych służb.

Polityk PiS-u: Prezydent wtedy poprosił choćby o interwencję premier Beatę Szydło. Chciał, żeby wpłynęła na ministra Macierewicza. Szydło wysłuchała Andrzeja, przyjęła jego stanowisko do wiadomości, ale nie mogła albo zwyczajnie nie chciała wchodzić w konflikty z Macierewiczem. Nic nie zrobiła. Duda wyraźnie był tym zawiedziony, bo z Beatą byli blisko od czasu jego pierwszej kampanii.

Lukasz Gagulski / PAP

Kraków, 21.06.2020. Wybory prezydenckie. Prezydent RP Andrzej Duda i europoseł PiS Beata Szydło w Dudabusie

Urzędnik z Pałacu Prezydenckiego: Prezydent był zaszokowany tym, co służby Macierewicza zrobiły z gen. Kraszewskim. Naszym zdaniem kulisy były takie, iż nie chodziło o generała, chodziło o walnięcie w prezydenta. Duda był wtedy wojowniczo nastawiony, chciał się wojska nauczyć, chciał być aktywny na tym polu. Dlatego na linii minister obrony – prezydent dochodziło do napięć. Macierewicz stwierdził chyba, iż zabranie zwierzchnikowi sił zbrojnych jedynego generała z jego otoczenia załatwi sprawę i Duda odpuści sobie wojsko.

Prezydent jednak wtedy nie miał ochoty ustępować Antoniemu. Dlatego odmówił podpisania nominacji generalskich przedstawionych mu przez szefa MON-u, które miały być wręczane uroczyście 15 sierpnia. Zamiast tego wygłosił mowę, iż armia nie jest niczyją prywatną własnością. Mówił to ewidentnie do Macierewicza. Obok niego stał wtedy gen. Kraszewski. To była demonstracja poparcia prezydenta dla generała.

„W Pałacu strzeliły korki od szampana”

Oficer z MON-u: Natomiast minister sam chciał rozdawać stopnie generalskie jak kiełbasę wyborczą. Kraszewski mu to torpedował. Powoływał się na przepisy, wytykał, iż ten oficer na liście awansowej nie ma wykształcenia, a tamten doświadczenia. Tłumaczył, iż choćby jeżeli minister obrony złoży wniosek o awans dla jednego czy drugiego, to wcale nie oznacza, iż oni będą awansowani, iż kandydat musi przede wszystkim spełniać wymogi formalnoprawne, czyli mieć ukończone podyplomowe studia polityki obronnej, doświadczenie w dowodzeniu itp. Peterman, szef kadr w MON-ie, nie chciał tego zrozumieć.

Mówił: „A jakby pan minister chciał kogoś uhonorować, to jak ma to zrobić?”. Kraszewski odpowiadał, iż są inne metody, żeby żołnierza wyróżnić za jego trud, poświęcenie i tak dalej. Mówił, iż ze stopnia generała brygady nie możemy robić pośmiewiska, iż nie wypada. Cały czas były takie przepychanki. Ale nic do ludzi w MON-ie nie trafiało.

Urzędnik z BBN-u: W dodatku to wszystko działo się, gdy gen. Gocuł rzucił kwitem i trzeba było obsadzić stanowisko szefa sztabu. Macierewicz i Peterman nie mogli zrozumieć, iż szef sztabu generalnego to prerogatywa prezydenta i on wcale nie musi ministra obrony narodowej choćby pytać o zdanie. Sam może wskazać i wyznaczyć swojego kandydata. Potem się jeszcze dowiedzieliśmy, iż Peterman nagrał rozmowę z gen. Kraszewskim na temat obsady stanowiska szefa sztabu i odtworzył ją Macierewiczowi. Takich metod się wtedy imali.

Urzędnik z Kancelarii Prezydenta: Dlatego proszę się nie dziwić, iż po tym wszystkim, jak udało się odstrzelić Antoniego i jeszcze utrzeć mu nosa, to w pałacu korki od szampana strzeliły. Myśleliśmy, iż każdy, kto przyjdzie do MON-u po Macierewiczu, będzie lepszy. Życie lubi jednak zaskakiwać.

Przyszedł Błaszczak. Na dzień dobry dostał od prezesa zadanie, by w kwestii wojska dogadać się z prezydentem i BBN-em. Myśmy to kupili. Też mieliśmy już dość tych wojenek podjazdowych. Prezydent postanowił, iż mamy się życzliwie przyglądać Błaszczakowi. Dopóki się nie ogarnie, nie wejdzie w temat wojska, nie przeszkadzamy, tylko pomagamy. Prezydent powiedział, że: „Błaszczak to dobry człowiek, mądry i jest po naszej stronie”. Padło hasło: „Jedziemy razem”.

Ale Błaszczak otoczył się ludźmi, którzy byli jeszcze gorsi niż ludzie Macierewicza. Wyszło to oczywiście nie od razu, tylko trochę później. W dodatku Błaszczak nie był samodzielny. Dostawał wytyczne z Nowogrodzkiej, z centrali PiS-u i je wypełniał. W kontaktach z prezydentem stał się bardzo dwulicowy. Kiedy panowie ze sobą rozmawiali, można było odnieść wrażenie, iż się dogadują, a potem okazywało się, iż minister świnie prezydentowi podkłada.

CZYTAJ WIĘCEJ: Zaskakujące kulisy dymisji na szczytach armii. To dlatego odszedł gen. Rajmund Andrzejczak

Idź do oryginalnego materiału