Prezydent blokuje, Ziobro klaszcze. Teatr polityczny zamiast poważnej debaty

12 godzin temu

Decyzja prezydenta Karola Nawrockiego o zawetowaniu tzw. ustawy wiatrakowej wywołała falę komentarzy w całym spektrum politycznym. Jedni widzą w niej wyraz rzekomej troski o obywateli, inni – ukłon w stronę wąskich grup interesu. Jednak największe emocje wzbudziła nie sama decyzja, ale reakcja Zbigniewa Ziobry, który postanowił uczynić z niej kolejny akt swojego politycznego spektaklu.

Weto prezydenta określone zostało przez Nawrockiego jako sprzeciw wobec „szantażu wobec społeczeństwa”. Sformułowanie mocne, chwytliwe, choć wątpliwe w swojej treści. Argument, iż Polacy „oczywiście” nie chcą mieć w pobliżu domów wiatraków, opiera się na emocjonalnym uproszczeniu, a nie na badaniach czy analizach dotyczących akceptacji społecznej dla energetyki odnawialnej. Takie uproszczenia mają jeden cel: nadać decyzji charakter obrony „zwykłych ludzi”, choćby jeżeli w praktyce oznaczają hamowanie modernizacji energetycznej kraju.

Na tym tle pojawia się Zbigniew Ziobro, polityk, którego gwiazda od dawna blednie. Jego mocny wpis w mediach społecznościowych, pełen oskarżeń wobec „parady oszustów” i „niemieckich wiatraków”, to przykład retoryki, która bardziej przypomina agitkę z czasów PRL niż poważny głos w debacie o energetyce. Ziobro chętnie posługuje się obrazem „szantażu” i „Berlinem pociągającym za sznurki”, bo wie, iż takie klisze działają na emocje elektoratu, ale nie mają nic wspólnego z realnym rozwiązywaniem problemów.

Widać w tym coś więcej niż tylko tani populizm. Ziobro, polityk praktycznie wyłączony z realnej gry w obecnym układzie, rozpaczliwie szuka dla siebie miejsca. Stąd jego gorliwe podziękowania dla prezydenta Nawrockiego: „Dziękuję Panie Prezydencie za weto ustawy wiatrakowej!” – pisze były minister, jakby nie mówił do głowy państwa, ale do patrona, którego łaskę trzeba zdobyć. To nie jest język niezależnego lidera politycznego, ale język człowieka, który usiłuje przypomnieć o swoim istnieniu poprzez pochlebstwo.

Ziobro przedstawia się jako obrońca Polaków przed „zielonym haraczem”, sugerując, iż premier Donald Tusk mógłby jednym ruchem obniżyć ceny energii. Jest to klasyczny przykład manipulacji. Polityk doskonale wie, iż system unijnych opłat klimatycznych nie jest decyzją jednego rządu, ale konsekwencją wieloletnich ustaleń i strategii, które – co warto przypomnieć – także rządy PiS współtworzyły. Wmawianie obywatelom, iż wystarczy jeden podpis, by „Berlin” pozwolił obniżyć rachunki za prąd, to mydlenie oczu, które może działać w mediach społecznościowych, ale nie rozwiązuje żadnego realnego problemu.

Co więcej, sam Ziobro przez lata był częścią rządu, który systematycznie zaniedbywał rozwój odnawialnych źródeł energii. Blokowanie inwestycji w farmy wiatrowe czy opóźnianie transformacji energetycznej to nie decyzje obecnego premiera, ale efekt wieloletniej polityki PiS i jego koalicjantów. Dziś ci sami politycy próbują odwrócić uwagę od własnej odpowiedzialności, wskazując palcem na rzekome niemieckie spiski.

Nie można też pominąć roli Karola Nawrockiego. Prezydent, który lubi mówić o „szantażu wobec społeczeństwa”, w rzeczywistości sam ulega presji własnego zaplecza politycznego. Zamiast być arbitrem ponad partyjnymi sporami, wpisuje się w linię retoryczną obozu, który zbudował swoją tożsamość na nieufności wobec Zachodu i fetyszyzowaniu narodowej „suwerenności”.

Z punktu widzenia obywateli liczy się jedno: decyzja o zawetowaniu ustawy wiatrakowej oznacza dalsze opóźnienia w rozwoju taniej, czystej energii. Oznacza także uzależnienie od drogich źródeł konwencjonalnych i większe rachunki. Ironią losu jest to, iż politycy, którzy najgłośniej krzyczą o ochronie Polaków przed drożyzną, podejmują działania, które tę drożyznę wzmacniają.

Ziobro, próbując podlizać się Nawrockiemu i przypodobać antyunijnemu elektoratowi, pokazuje, jak bardzo polska polityka potrafi być oderwana od realnych potrzeb ludzi. W miejsce rzeczowej debaty o bezpieczeństwie energetycznym dostajemy frazesy o Berlinie, szantażu i niemieckich wiatrakach. W miejsce rozwiązań – gesty, które mają znaczenie wyłącznie propagandowe.

Jeśli obywatele mają dziś poważnie traktować polityków PiS i jego satelitów, powinni zacząć pytać: kto naprawdę odpowiada za wysokie rachunki i brak inwestycji w OZE? I czy przypadkiem nie ci sami, którzy teraz najgłośniej dziękują prezydentowi za decyzję, która jeszcze bardziej nas odsunie od nowoczesnej, tańszej energetyki?

Idź do oryginalnego materiału