System polityczny Polski opiera się na jasno określonym podziale kompetencji między poszczególne władze. Konstytucja z 1997 roku precyzuje, jakie są uprawnienia prezydenta, rządu i parlamentu. Praktyka polityczna pokazuje jednak, iż granice te bywają rozciągane, szczególnie gdy głowa państwa próbuje zwiększyć swój wpływ na bieżące decyzje polityczne. Sygnały płynące z Pałacu Prezydenckiego wskazują, iż Szymon Nawrocki może podążać tą drogą – rozpychając kompetencje prezydenckie, choć nie ma ku temu konstytucyjnych podstaw.
Dotychczasowe wypowiedzi i gesty prezydenta sugerują, iż będzie on dążył do poszerzenia swojej roli w polityce wewnętrznej. Może to obejmować inicjowanie spotkań w sprawach należących wprost do kompetencji rządu, arbitralne interpretowanie przepisów dotyczących powoływania urzędników, czy próby ingerowania w politykę zagraniczną w sposób wykraczający poza reprezentacyjne i koordynacyjne funkcje przypisane głowie państwa.
Tego rodzaju postawa ma poważne konsekwencje. Po pierwsze, zaburza równowagę między władzami wykonawczą i ustawodawczą. Prezydent w Polsce nie jest organem rządu – pełni rolę arbitra, strażnika konstytucji i reprezentanta państwa na zewnątrz. Wchodzenie w obszary zastrzeżone dla Rady Ministrów oznacza faktyczne przesuwanie granic systemu, na które ustawa zasadnicza nie daje przyzwolenia.
Po drugie, próby rozszerzania kompetencji mogą prowadzić do niepotrzebnych sporów instytucjonalnych. Historia polskiej polityki zna już przypadki, gdy aktywność prezydenta wykraczająca poza konstytucyjny mandat stawała się źródłem paraliżu decyzyjnego. Spory o nominacje, blokowanie ustaw czy równoległe prowadzenie negocjacji zagranicznych to scenariusze, które w praktyce osłabiają państwo, bo skupiają energię instytucji na walce o prerogatywy, a nie na rozwiązywaniu realnych problemów obywateli.
Po trzecie, istnieje aspekt symboliczny. Prezydent, który świadomie poszerza swoje kompetencje, wysyła sygnał, iż ustawa zasadnicza jest jedynie punktem wyjścia, a nie obowiązującym fundamentem. W dłuższej perspektywie osłabia to autorytet konstytucji i stwarza precedens, z którego mogą korzystać kolejni politycy.
Nie bez znaczenia jest też kontekst polityczny. Nawrocki objął urząd w sytuacji, w której rząd posiada własny, silny mandat i zaplecze parlamentarne. W takich warunkach rola prezydenta siłą rzeczy jest ograniczona. Dla części opinii publicznej może to wyglądać jak marginalizacja, ale w rzeczywistości jest to naturalny efekt systemu parlamentarno-gabinetowego, w którym centrum władzy wykonawczej spoczywa w Radzie Ministrów. Próba „odrobienia” tej przewagi przez Pałac Prezydencki poprzez poszerzanie kompetencji byłaby więc przede wszystkim aktem politycznym, a nie konstytucyjnym.
Zwolennicy większej aktywności prezydenta argumentują, iż głowa państwa powinna być „liderem narodowym” i mieć realny wpływ na każdy strategiczny obszar. Problem w tym, iż polska konstytucja nie przewiduje takiej roli – jej autorzy celowo ograniczyli prerogatywy prezydenta, by uniknąć koncentracji władzy w jednym ośrodku. Poszerzanie kompetencji poza zapisami ustawy zasadniczej oznacza więc de facto zmianę ustroju bez zmiany prawa, a to z punktu widzenia państwa prawa jest niedopuszczalne.
Historia pokazuje, iż pokusa „rozpychania” kompetencji pojawia się niemal u każdego prezydenta. Jednak różnica polega na tym, czy działania te mieszczą się w granicach interpretacji, czy wyraźnie je przekraczają. W przypadku Nawrockiego obawy są tym większe, iż jego zaplecze polityczne nie jest jednoznacznie związane z obozem rządzącym, co może skłaniać do budowania własnego, autonomicznego centrum wpływów.
W interesie państwa leży jasne rozgraniczenie ról. Prezydent może być aktywny, inspirujący i obecny w debacie publicznej, ale tylko w ramach, które wyznacza konstytucja. Każde jej naginanie – choćby pod pretekstem „dobra państwa” – prowadzi do rozmywania zasad i otwiera furtkę do arbitralnych działań w przyszłości.
Szymon Nawrocki stoi więc przed wyborem: czy jego kadencja będzie zapamiętana jako okres stabilności instytucjonalnej, czy jako czas, gdy rola prezydenta była poszerzana wbrew literze prawa. Historia uczy, iż takie próby zwykle kończą się konfliktem, a nie wzmocnieniem pozycji głowy państwa. W demokracji konstytucyjnej bowiem siła urzędu bierze się nie z rozpychania granic, ale z umiejętności działania w ich obrębie.