Prezydenckie weto kontra państwo prawa. Żurek stawia sprawę jasno

3 godzin temu
Zdjęcie: Żurek


W polskiej polityce od miesięcy narasta konflikt, który coraz wyraźniej odsłania nie tylko różnicę wizji państwa, ale również fundamentalny spór o konstytucyjne granice władzy. Najnowsze wypowiedzi ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego Waldemara Żurka – ostre, ale precyzyjnie osadzone w literze prawa – są sygnałem, iż ten spór może wejść w nową fazę. I iż środowisko prawnicze, dotąd podzielone i ostrożne, zaczyna mówić jednym głosem.

„Moim zdaniem prezydent właśnie już wkracza w tę fazę, kiedy można mu przypisać łamanie konstytucji – i wtedy odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu. Naprawdę coraz więcej prawników prowadzi takie rozmowy” – stwierdził Żurek w rozmowie z Polsat News. Słowa mocne, ale w obecnej sytuacji trudno uznać je za przesadne. Konflikt wokół odmowy nominacji sędziowskich przez prezydenta Karola Nawrockiego wymknął się bowiem z ram zwykłego sporu kompetencyjnego.

Prezydent, jak przypomina Żurek, przyjął już rolę „Pana Weto”, sugerując model ustrojowy, który w polskim porządku konstytucyjnym po prostu nie istnieje. „Prezydent chce się wbić trochę w buty «Króla Słońce» i powiedzieć: «To ja decyduję»” – mówi minister. Takie porównanie może brzmieć ostro, ale dobrze oddaje sedno obaw: iż głowa państwa zaczyna faktycznie budować autorską wizję ustroju, która ignoruje konstytucyjne ramy.

Żurek ma rację, gdy podkreśla, iż odmowa nominacji sędziowskich bez przedstawienia wyczerpującej, prawnej argumentacji prowadzi do faktycznego paraliżu państwa. „To nie jest jedna decyzja, to jest paraliż państwa” – zaznacza. I trudno się z tym nie zgodzić, gdy zestawi się liczbę podpisanych przez prezydenta ustaw (70) z rosnącą listą zablokowanych nominacji.

Wbrew krytykom, którzy chcą sprowadzić ten konflikt do politycznej przepychanki, Żurek wskazuje na konkretny problem konstytucyjny. Odwoływanie się przez przeciwników rządu do fragmentów wyroku TK z 2012 r., jak zauważa minister, jest „odwracaniem kota ogonem do góry”. W tamtym orzeczeniu mowa była o wyjątkowych, jednostkowych sytuacjach – nie o systemowym przejęciu kontroli nad ścieżką awansową sędziów.

Warto zauważyć, iż minister zachowuje nie tylko stanowczość, ale i umiar tam, gdzie łatwo o polityczne uniesienie. To ważne w czasach, gdy debata publiczna coraz częściej ociera się o język nienawiści – i pokazuje, iż minister rozumie wagę tonu, którym posługuje się władza.

Osobnym wątkiem, ale równie istotnym, jest sprawa Zbigniewa Ziobry i Marcina Romanowskiego, których pobyt na Węgrzech rodzi obawy o możliwość uniknięcia odpowiedzialności. Żurek odpowiada na te obawy jasno i bez zbędnych sensacji: „My jednak tutaj przestrzegamy prawa… nie ma takich planów. Chcemy, żeby wszystko odbywało się lege artis”. Jego podejście kontrastuje z niektórymi politykami opozycji, którzy – jak były premier Leszek Miller – sugerowali „przywiezienie w bagażniku”.

W całej tej debacie najważniejsze nie są jednak pojedyncze słowa, ale konsekwencja, z jaką Żurek broni konstytucyjnego porządku. Jego ostrzeżenia przed możliwą odpowiedzialnością konstytucyjną prezydenta nie są polityczną groźbą, ale przypomnieniem, iż w państwie prawa każdy organ ma swoje granice – także prezydent.

Jeśli więc spór o nominacje sędziowskie jest dziś symbolem czegoś większego, to jest nim pytanie o to, czy Polska pozostanie przy modelu demokracji konstytucyjnej, czy też wkroczy na ścieżkę prezydenckiego prymatu. Żurek, niezależnie od kontrowersji wokół jego osoby, przypomina tu najważniejszą zasadę: nikt nie stoi ponad konstytucją.

I dlatego jego głos warto traktować poważnie.

Idź do oryginalnego materiału