„Wiedzieliśmy już, iż nie szanuje inteligencji Polaków, ale teraz zaczyna mieć problemy z własną…” – napisał Jarosław Kaczyński, komentując słowa Donalda Tuska o „100 konkretach na 100 dni rządów”. Cytat, który miał być celną ironią, odsłonił jednak coś znacznie głębszego: sposób, w jaki prezes PiS mówi o innych, zawsze mówi przede wszystkim o sobie.
Dwa lata po utracie władzy, Kaczyński coraz częściej sprawia wrażenie polityka zamkniętego w świecie własnych resentymentów i luster, w których odbija się wyłącznie jego obraz dawnej potęgi. Dawniej potrafił przynajmniej symulować polityczną grę – dziś zadowala się rolą komentatora, który z tylnego siedzenia próbuje rozgrywać bitwy, których front dawno przesunął się gdzie indziej.
Gdy w 2023 roku PiS przegrał wybory, wielu jego działaczy sądziło, iż Kaczyński wycofa się z życia publicznego. Ale jak wiemy, prezes nie potrafi funkcjonować bez wroga – a Donald Tusk od lat pełni dla niego rolę idealnego antagonisty. W Piotrkowie Trybunalskim premier Tusk mówił o odpowiedzialności, o ograniczeniach demokracji koalicyjnej i uczciwym rozliczaniu obietnic: „Dostałem 30, niecałe 31 proc. głosów… więc zrobiłem 1/3 z tego, co obiecałem. Chyba uczciwy rachunek?”.
W normalnym państwie byłaby to racjonalna deklaracja polityka świadomego realiów. Ale w Polsce Kaczyńskiego racjonalność jest z definicji podejrzana. W jego świecie polityka to nie przestrzeń kompromisu, tylko pola bitewne dobra i zła. Dlatego Tusk, tłumaczący logikę demokracji koalicyjnej, musi być w jego oczach „oderwany od rzeczywistości”.
Warto jednak zadać pytanie: kto tu naprawdę jest oderwany? Czy premier, który mówi, iż nie ma pełni władzy i działa w ramach instytucji, czy były premier, który przez osiem lat rządził Polską tak, jakby była prywatnym folwarkiem partii?
Kaczyński w swoim wpisie zarzuca Tuskowi problemy z inteligencją – co brzmi groteskowo, jeżeli pamiętamy, iż to on sam regularnie wykazywał się brakiem zrozumienia dla najbardziej podstawowych mechanizmów nowoczesnego państwa. Gdy w 2020 roku oskarżał Unię Europejską o „neokolonializm”, a w 2021 tłumaczył, iż inflacja to „efekt złej pogody i chciwości zachodnich firm”, choćby jego zwolennicy krzywili się z zażenowaniem.
Dziś, gdy znowu sięga po język pogardy, trudno nie odnieść wrażenia, iż mamy do czynienia z projekcją. To nie Tusk traci kontakt z rzeczywistością – to Kaczyński, który od lat nie zrozumiał, iż Polska przestała być krajem sterowanym jednym telefonem z Nowogrodzkiej.
„Oderwany od rzeczywistości” – powtarza prezes. Ale czym jest rzeczywistość dla człowieka, który od dekad nie korzysta z internetu, nie ma konta w banku, nie prowadzi samochodu i nie pojawia się w miejscach, gdzie mógłby spotkać zwykłych obywateli? W tym sensie jego diagnoza Tuska jest mimowolnie autoironiczna.
Kaczyński wciąż próbuje być prorokiem w kraju, który już dawno przestał czekać na jego proroctwa. W mediach społecznościowych jego wypowiedzi odbijają się echem wśród najbardziej lojalnych zwolenników, ale coraz częściej brzmią jak echo z przeszłości – powtarzane mantry o „zdradzie”, „układzie” i „obcych interesach”.
Tymczasem Tusk, niezależnie od tego, jak oceniamy jego styl, odzyskał w debacie publicznej coś, czego Kaczyński już nie ma: zdolność do rozumienia, iż polityka jest procesem, a nie misją zbawczą. Premier mówi o konieczności równowagi między interesem rolników a konsumentów, o otwartości gospodarczej i europejskim pragmatyzmie. To język, którego PiS nigdy nie potrafił zrozumieć – bo wymaga umiejętności myślenia w kategoriach „i–i”, a nie „albo–albo”.
Kaczyński, atakując Tuska, próbuje odzyskać moralną wyższość. Ale każdy jego cytat coraz mocniej ujawnia zmęczenie materiału. „Wiedzieliśmy już, iż nie szanuje inteligencji Polaków…” – mówi człowiek, który przez lata robił z wyborców statystów w spektaklu własnej nieomylności.
W istocie to Kaczyński, nie Tusk, przestał ufać inteligencji Polaków. Bo tylko ktoś, kto nie wierzy w zdolność obywateli do samodzielnego myślenia, może wciąż powtarzać te same frazesy, oczekując innego rezultatu.
I może właśnie w tym sensie prezes PiS ma rację – rzeczywiście ktoś tu ma problem z inteligencją. Tyle iż nie jest to Donald Tusk.