Nic tak nie boli, jak odcięcie od koryta. Nic tak nie rozpala medialnych „wolnych głosów” jak brak świeżego zasilania konta przelewami z państwowych spółek i funduszy. Donald Tusk dobrze wiedział, co zrobić. Pierwsza decyzja: zakręcić kurek z publicznymi pieniędzmi dla sprzedajnych redakcji, które przez osiem lat karmiły się rządową kasą jak tłuste koty na diecie z łososiem i kawiorową przystawką.
I nagle — lament. Nagle dziennikarze z tych „największych” redakcji przypomnieli sobie o niezależności, o krytycznym dziennikarstwie, o „patrzeniu władzy na ręce”. Sęk w tym, iż na ręce patrzyli tylko jednej stronie — tej, która akurat nie przelewała. Bo kiedy przy korycie siedział Kaczyński, Ziobro i ich chłopcy, wtedy jakoś nikt z tych redakcji nie widział powodu, by rozliczać kolejne miliardy, które wyparowywały z budżetu. Wtedy o Pegazusie, respiratorach, Obajtku i Sasinie było cicho, za to każda wpadka opozycji rozdmuchiwana była do granic absurdu.
Wirtualna Polska? Rekordowy beneficjent pisowskiej akcji „dojna Polska”, a konkretnie funduszy z Ministerstwa Sprawiedliwości, które zamiast pomagać ofiarom przestępstw, finansowało reklamy i „projekty społeczne” w zaprzyjaźnionych mediach. Miliony, które powinny iść na schroniska dla kobiet po przemocy, lądowały w kieszeniach wydawców. Za te pieniądze da się zamknąć usta na każdy temat.
Ale teraz? Teraz Tusk zakręcił kurek. Teraz już nie płynie. Teraz trzeba zwalniać ludzi, ciąć budżety, rezygnować z luksusowych eventów sponsorowanych przez Orlen czy PZU. Teraz nie ma konferencji z open barem na koszt podatnika. I nagle się okazało, iż cały ten medialny „obiektywizm” był jednak na fakturę.
Dlatego dzisiaj te wszystkie redakcje, które przez lata doiły publiczną kasę, drą się od rana do wieczora. Już nie ma tygodnia, żeby nie znaleźli powodu, by przyłożyć Trzaskowskiemu, Hołowni, Tuskowi. Każdy temat rozdmuchany do granic absurdu, każda wpadka pod mikroskopem, każda pomyłka jako dowód na „chaos władzy”. A jednocześnie z jaką czułością odgrzewają PiS-owski przekaz dnia: „może ten Nawrocki nie taki zły”, „Mentzen wcale nie taki straszny”, „PiS znów rośnie”.
Bo marzy im się powrót tłustych czasów. Powrót tego, co najlepsze dla presstytutek: stabilnych, wysokich, pewnych przelewów z budżetu. Nie trzeba się wtedy martwić o jakość tekstów, wystarczy pokornie kopiować materiały z Nowogrodzkiej i wstawić logo partnera kampanii społecznej.
To nie jest przypadek. To jest mechanizm. Tak działało państwo pod rządami PiS-u — nagrody, granty, reklamy, kampanie społeczne, wszystko dla tych, którzy grzecznie trzymali linię. A jak ktoś podskoczył, to brakło zleceń.
I nie ma się co dziwić, iż teraz te redakcje wyją jak porzucone psy pod zamkniętą masarnią. Bo wiedzą, iż bez powrotu PiS-u nie będzie łatwego życia. Będą musieli zacząć zarabiać na jakości dziennikarstwa, a nie na politycznych przelewach. A tego wielu z nich nigdy nie potrafiło.
Dlatego codziennie dostajemy tę samą piosenkę: „jak źle rządzi Tusk”, „jak beznadziejny Trzaskowski”, „jak chaos w koalicji”. Bo oni nie chcą rozliczenia PiS-u, oni chcą, żeby PiS wrócił. Wrócił, bo wtedy wrócą też pieniądze.
I dlatego tak naprawdę wszyscy wiemy, co jest stawką tych wyborów. To nie tylko prezydentura. To także pytanie: czy presstytutki znów będą miały pełne miski.