Internetowy komentariat często zarzuca nam (i całej lewicy), iż zajmujemy się nieistotnymi dla większości społeczeństwa sprawami, jak prawa osób LGBTQ+, i nie wyściubiamy nosa z PKiN. Śmiem twierdzić, iż z Sejmu Polskę widać jeszcze gorzej, ale sprawdziłam na własnej skórze, poza lewacką Warszawą, czy mantra o Polsce niegotowej na queery jest prawdziwa.
Poszłam na rodzinne wesele z partnerką, pamiętając, iż większość moich krewnych to konserwatywni katolicy z małych miast i wsi, którzy bynajmniej nie wywieszają w oknie tęczowych flag. Nikt mnie jednak nie ukamieniował ani choćby nie uraczył spojrzeniem typu: „co to za dziwadła?”. Dostałyśmy wsparcie i akceptację, jakiego nie spodziewałam się a najśmielszych marzeniach. Zwłaszcza iż parę tygodni wcześniej na podobnej – tym razem mieszczańskiej imprezie wyższych sfer – warszawianka deklarująca progresywne poglądy z niesmakiem stwierdziła, iż „nie zna takich osób jak my”, dlatego zadawała nam mnóstwo niezręcznych pytań o wspólne, nieheteryckie życie.
Nieco wcześniej spędziłam czas pod Przemyślem, gdzie dwie baby trzymające się za rękę wzbudzały wprawdzie zainteresowanie, ale nie nienawiść. W małym miasteczku na Mazowszu zostałam z kolei ugoszczona przez kobietę, która przepędziła zaprzyjaźnionego od lat księdza z domu, gdy ten stwierdził, iż jej córka żyjąca w związku z inną kobietą jest sodomitką.
Oczywiście na podstawie własnego doświadczenia nie mogę jasno stwierdzić, kto i gdzie w Polsce jest najbardziej lub najmniej homofobiczny. Nie próbuję też bawić się w ludomanię ani ocieplać wizerunku części katolików, bo nie ma niczego bohaterskiego w byciu człowiekiem. Ale mimo wszystko intuicja podpowiada mi, iż najgorzej z empatią jest na Wiejskiej, a kolejne badania opinii publicznej jasno wskazują, iż ponad połowa społeczeństwa opowiada się za wprowadzeniem związków partnerskich, a choćby równości małżeńskiej.
Queerowy ślub: więcej niż rytuał
Dzielę się prywatą, by dowieść, iż twarde przekonania o tym, kogo adekwatnie obchodzi gejoza rozbijają się o codzienność, w której stołeczne elity sprawiają, iż chcę się schować do szafy, a ludzie o mniejszym kapitale kulturowym i społecznym dają mi motywację do szukania pierścionka zaręczynowego dla mojej dziewczyny, i to pomimo niedawnego zarzekania się, iż ślubu nie wezmę nigdy, bo to wybitnie antyqueerowy cyrk.
Jak wiele zmienia w głowie i sercu wsparcie rodziny? Sami widzicie, iż czasem wszystko. Wiem jednocześnie, iż dopóki nie mogę zalegalizować mojego związku w Polsce, mogę porzucić marzenia o własnym weselu z udziałem choćby najbliższych krewnych, bo logistycznie i finansowo ceremonia za granicą jest poza moim zasięgiem. Z uwagi na to, iż póki co nie stać mnie choćby na przyzwoite oświadczyny, musiałam rzucić ideowy etat w Krytyce Politycznej i szukać zatrudnienia w korpo.
Mogę się też domyślać, ile kosztuje moją rodzinę tłumaczenie się obcym ludziom z mojej orientacji i zmartwienie o moje bezpieczeństwo i przyszłość. Oczywiście zdaję sobie sprawę z własnego przywileju, który nie pozbawił mnie na przykład dachu nad głową czy całkowitego ostracyzmu, jak to często bywa w innych przypadkach osób ze społeczności LGBTQ+, ale wiem też, iż wielu i wiele z nas ma dość wtłaczania wyłącznie w dwie uprzedmiotawiające kategorie: odszczepieńców lub ofiar.
Najczęściej pragniemy zwykłego życia, równego traktowania i możliwości wzięcia odpowiedzialności za siebie nawzajem. Tego przez oderwane od rzeczywistości zacietrzewienie rządzących broni nam prawo, przez które cierpią nie tylko osoby będące w związkach nieheteronormatywnych, ale ich rodziny i przyjaciele.
Nie chodzi tu więc wyłącznie o możliwość wyprawiania hucznych ślubnych imprez, ani choćby o wspólne rozliczanie się z podatków i dziedziczenie, ale o to, by chronić najcenniejszy ludzki kapitał: silne i zdrowe relacje.
Gdy więc już nie tylko rzecznicy we własnej sprawie, ale rodzice i dziadkowie w startującej właśnie kampanii „Wszystkie rodziny są ważne” mówią, iż chcą dożyć ślubów swoich queerowych córek, synów i wnucząt, mają na myśli znacznie więcej, niż rytuał.
„Osoby LGBT+ nie mogą dłużej czekać. Każdy dzień opóźnienia to realna krzywda, ból i uczucie ogromnej niesprawiedliwości, z którymi mierzą się nasi bliscy. Każdego dnia budzą się ze strachem, iż w sytuacji choroby czy innego zdarzenia losowego, nie będą mogły podjąć decyzji medycznych i pomóc na czas partnerowi/partnerce. To rodzice, którzy obawiają się, iż bez adekwatnej ochrony prawnej, nie będą w stanie opiekować się swoimi dziećmi. Zastanawiają się, czy będą musiały opuścić ojczyznę, aby ich rodziny były bezpieczne” – piszą uczestnicy akcji – bliscy osób z tęczowej społeczności – w liście otwartym do premiera i koalicji rządzącej.
Możecie podpisać go i wy, domagając się natychmiastowego wprowadzenia ustawy o związkach partnerskich. Najgoręcej was do tego zachęcam, a jeżeli jesteście ciekawi, jakie motywacje kierują inicjatorami apelu, wspieranymi przez Kampanię Przeciwko Homofobii, stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza oraz My, Rodzice, a także Fundacją Tęczowe Rodziny, przeczytajcie ich historie lub dołóżcie własną.
Może przekona was fakt, iż razem zbudujemy lepszą historię Polski, bo – jak stwierdziła jedna z mam zaangażowanych w projekt – po 1989 roku w naszym kraju wydarzyło się coś niedobrego. Transformacja ustrojowa tak bardzo skupiła się na wolności gospodarczej i konsumowaniu, iż pozwoliła zapomnieć o swobodzie w byciu ludźmi. To trwa zdecydowanie za długo.
Polacy przestali ekscytować się parami jednopłciowymi
Gdybym poznała swoją dziewczynę jako 19-latka, a Donald Tusk nie byłby kłamczuszkiem, możliwe, iż świętowałybyśmy dziś 14. rocznicę zawarcia związku partnerskiego.
Dokładnie tyle lat ma pierwsza niespełniona obietnica premiera w sprawie wprowadzenia ustawy uznającej pary tej samej płci. Pierwsza ustawa o zabezpieczeniu par jednopłciowych, która trafiła do Sejmu, ma aż 22 lata. Ale wiadomo – takie „postępowe” rzeczy to tylko w… niemal w każdym kraju europejskim, a także na Tajwanie, w RPA, Australii, Chile czy Kostaryce (mogłabym długo jeszcze wymieniać).
U nas jest za to prawicowa dehumanizacja osób LGBT+ i płynący z pseudodemokratycznej strony szantaż, wedle którego co cztery lata wystarczy zagłosować na Donalda Tuska, by już za chwilkę, już za momencik prawo w Polsce się zmieniło. I tak w kółko.
Polacy naprawdę przestali się niezdrowo przejmować istnieniem par jednopłciowych, bo takie wątki choćby w polskich w telenowelach są niemal tak stare jak same seriale, w Tańcu z gwiazdami wszyscy oglądali już tango dwóch facetów, zaś w nowym sezonie zobaczą lesbijkę. Skoro Polsatowi nie spada oglądalność, to może i Tuskowi nie spadłoby poparcie, gdyby jednak uderzył pięścią w koalicyjny stół i przyklepał równościowe minimum – ustawę o związkach partnerskich, a najlepiej – o małżeńskiej równości?
Na razie stać go na kolejną żałośnie oportunistyczną deklarację: „Otrzymałem zapewnienie od ministrów, iż są gotowi przedstawić wspólny sposób działania, aby wreszcie osiągnąć finał. Nie będzie on jednak satysfakcjonował wszystkich”. A kogo adekwatnie próbuje usatysfakcjonować Tusk? Polityczny prawicowy beton, który nie odróżnia owulacji od okresu, a chce mieć coś do powiedzenia o ustawodawstwie?
Nawet nie chcę tego próbować zrozumieć, skoro polityków uśmiechniętej, proeuropejskiej Polski, którzy stawiają się w kontrze do rzekomo zabobonnego ciemnogrodu, nie stać na wyciągnięcie podsuwanych im pod nos wniosków z publicznych sondaży ani głowy z dupy usadzonej na rządowych stołkach. Ale przecież premier czasem wyjeżdża ze stolicy. Nie spotkał poza nią nigdy geja ani matki lesbijki?
A może trzeba przyznać, iż premier jest cynicznym tchórzem, skoro nie potrafi wyegzekwować od koalicji rządzącej tak prostej sprawy, jak prawa gejów i lesbijek, ale bywa bezwględnym hegemonem wtedy, gdy trzeba na przykład wywalić z kraju 18-letnią Ukrainkę, próbować storpedować międzynarodowe porozumienie w sprawie ochrony lasów albo wspierać ludobójstwo dokonywane przez Izrael?
Nie wierzę, by flirtujący z faszyzmem Donald Tusk uważał za istotne godność i człowieczeństwo, ale jeżeli mu choć trochę zależy na głosach rodziców queerowych dzieci, którzy nie raz w wyborach dali się nabrać na jego śpiewkę, to powinien przestać oglądać się na konserwy z PSL-u i pokazać, kto tu naprawdę rządzi. A przede wszystkim – mieć wreszcie elgiebety z głowy i przyznać rację tym, którzy mówią, iż większości ludzi nie obchodzi, kto z kim żyje i sypia. Gdy dacie nam te nieszczęsne związki partnerskie, skupimy się wreszcie na gospodarce i innych „naprawdę ważnych” rzeczach.