Prawo puka do drzwi. A Ziobro jedzie do Orbána

3 dni temu
Zdjęcie: Ziobro


W polityce symbolika bywa ważniejsza niż treść. Zbigniew Ziobro — niegdyś najpotężniejszy minister w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, dziś polityk pod śledztwem — pojawił się w Budapeszcie u boku Viktora Orbána. Oficjalnie z wizytą „przyjacielską”, w praktyce z misją ratowania własnego wizerunku. To podróż, która więcej mówi o stanie polskiej prawicy niż niejeden sejmowy występ.

Na profilu Orbána pojawił się wpis: „Sprawiedliwość dla Polski! Polska prawica odniosła ogromne zwycięstwo w wyborach prezydenckich. Od tego czasu pro-brukselski rząd polski rozpoczął na nią polityczną nagonkę. Dzisiaj spotkałem się z byłym ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą. Polski rząd próbuje doprowadzić do jego aresztowania. Wszystko to w sercu Europy, podczas gdy Bruksela milczy.”

Tymczasem rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. To nie „polityczna nagonka”, ale efekt pracy prokuratorów, którzy chcą postawić Ziobrze zarzuty. Według śledczych miał on kierować zorganizowaną grupą przestępczą w resorcie sprawiedliwości, przywłaszczając wraz ze współpracownikami ponad 150 milionów złotych z Funduszu Sprawiedliwości. Rzeczniczka prokuratury podkreśla, iż podstawą wniosku o uchylenie immunitetu są „ustalenia dokonane w toku postępowania”. Trudno więc mówić o „polowaniu”, raczej o prawnym rozliczeniu nadużyć, których skalę dopiero poznajemy.

Ziobro odgrywa jednak inną rolę — ofiarę politycznej zemsty. Na platformie X napisał: „Zostałem zaproszony dziś do Budapesztu, by pokazać przyjaciołom Węgrom, jak wygląda rząd z premierem namaszczonym przez Brukselę.”

Dalej opowiada o rzekomym „chaosie prawnym”, „wyrokach ustalanych na telefon” i „siłowym przejęciu mediów publicznych przez ludzi Tuska”. W tej wizji Polska jawi się jako państwo upadłe, w którym demokracja została zdeptana, a suwerenność – sprzedana. Ziobro chce przekonać Węgrów, iż to on jest uosobieniem patriotyzmu, a Donald Tusk – figurą obcego wpływu. Problem w tym, iż to właśnie jego rządy, pełne konfliktów z Komisją Europejską i dewastacji wymiaru sprawiedliwości, wprowadziły Polskę w najgłębszy od dekad kryzys zaufania do instytucji.

Spotkanie z Viktorem Orbánem to nie przypadek. To próba znalezienia politycznego schronienia wśród podobnie myślących liderów – takich, którzy zbudowali swoją siłę na konflikcie z Brukselą i retoryce „oblężonej twierdzy”. Ziobro doskonale wie, iż w Polsce jego słowa nie mają już wiarygodności, więc szuka publiczności tam, gdzie antyunijne slogany wciąż brzmią donośnie. Jednak w Budapeszcie nie toczy się walka o „sprawiedliwość dla Polski” – to raczej szukanie alibi przed zbliżającą się odpowiedzialnością.

Orbán, w swoim wpisie, ubiera to w moralizatorskie frazy o „absurdalnych czasach”, w których „Bruksela milczy”. Ale milczenie Brukseli nie oznacza obojętności — to raczej spokojne obserwowanie, jak polskie instytucje, wcześniej podporządkowane partyjnym celom, odzyskują niezależność. Paradoksalnie, to właśnie fakt, iż prokuratura może dziś postawić zarzuty byłemu ministrowi sprawiedliwości, jest dowodem na zdrowienie demokracji.

Ziobro, który przez lata mówił o „silnym państwie”, teraz twierdzi, iż państwo go prześladuje. A przecież to jego model „reform” doprowadził do sytuacji, w której sędziowie bali się orzekać wbrew woli władzy, a Fundusz Sprawiedliwości stał się narzędziem politycznego PR-u. Dziś role się odwróciły – dawny szeryf w togach mówi o bezprawiu, bo tym razem prawo dotyczy jego.

Nie sposób nie dostrzec w tym wizyty desperacji. Ziobro stara się stworzyć alternatywną rzeczywistość, zanim realna stanie się zbyt przytłaczająca. Opowieść o „namaszczonym przez Brukselę premierze” i „utracie suwerenności” to nic innego jak mechanizm obronny człowieka, który nie potrafi pogodzić się z końcem własnej epoki. W Polsce może już nie znaleźć współczucia – więc szuka go na Węgrzech.

Wbrew temu, co mówi były minister, to nie Bruksela milczy. Milczy tylko propaganda, którą przez lata budował. A w tym milczeniu słychać coś jeszcze — początek końca politycznej legendy człowieka, który chciał rządzić sądami, a teraz sam stanie przed jednym z nich.

Idź do oryginalnego materiału