Prawo przestało obowiązywać? Nie, tylko Kaczyński przestał rządzić

3 dni temu
Zdjęcie: Kaczyński


Wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego od lat przypominają nie tyle konferencje prasowe, co kazania o końcu świata – tyle iż zamiast apokaliptycznych jeźdźców mamy Niemców, Unię Europejską i ministra sprawiedliwości, który rzekomo „przekracza wszelkie granice”.

W środę, dokładnie dwa lata po wyborach parlamentarnych, prezes PiS postanowił ponownie ostrzec Polaków przed upadkiem cywilizacji, a przy okazji ogłosić, iż „trudno mówić o łamaniu praworządności. Po prostu prawo przestało obowiązywać”.

To zdanie – choć wypowiedziane z charakterystyczną dla Kaczyńskiego pewnością siebie – brzmi jak ironiczny komentarz do własnych rządów. Bo jeżeli w Polsce kiedykolwiek „prawo przestało obowiązywać”, to nie w 2025 roku, ale znacznie wcześniej – gdy PiS podporządkował sobie Trybunał Konstytucyjny, prokuraturę i media publiczne.

Kaczyński, choćby po dwóch latach w opozycji, przez cały czas mówi językiem władzy. – „To częściowa kontynuacja – często ze zmianami na gorsze – naszej polityki” – stwierdził, komentując działania obecnego rządu. W jego narracji nic nie dzieje się bez PiS-u: sukcesy są „nasze”, porażki to „ich zniszczenie”. Ten światopogląd nie dopuszcza przerw w rządzeniu, a każda zmiana ekipy jest tylko wypadkiem przy pracy historii.

Prezes PiS zawsze potrzebuje wroga. Dziś jest nim nie tylko Donald Tusk i rządząca koalicja, ale i cały Zachód. – „To może nas postawić w sytuacji, która – jeżeli się będzie pogłębiała – zbliży nasz stan do tego, w którym znajdują się Włochy, a jeszcze bardziej Grecja, czyli pełnego uzależnienia” – mówił Kaczyński, kreśląc obraz Europy jako niemieckiego projektu imperialnego. To stary motyw w jego repertuarze: Polska jako ofiara, Europa jako zagrożenie, a PiS – jedyny obrońca narodowej suwerenności.

„Arcykryzys”, „fatalna sytuacja w rolnictwie”, „kryzys polskiej nauki”, „niszczenie polityki historycznej” – wyliczanka prezesa przypomina katalog nieszczęść, które w jego przekonaniu dotykają kraj zawsze wtedy, gdy PiS nie rządzi. Tyle iż ten sam język katastrofy Kaczyński stosował również wtedy, gdy był premierem, wicepremierem czy choćby zwykłym posłem. W tej narracji kryzys nigdy się nie kończy – bo jego istnienie jest fundamentem tożsamości PiS-u.

Słuchając Kaczyńskiego, można odnieść wrażenie, iż Polska w 2025 roku znajduje się na skraju bankructwa, a na horyzoncie czają się niemieckie szczudła, gotowe stąpać po polskiej suwerenności. Tymczasem gospodarka – mimo trudności – rośnie, bezrobocie pozostaje niskie, a służba zdrowia, choć daleka od ideału, przestała być polem nieustannej politycznej wojny. To rzeczywistość, której Kaczyński zdaje się nie zauważać – albo nie chce.

Trudno oprzeć się wrażeniu, iż każde publiczne wystąpienie lidera PiS to próba zrekonstruowania świata sprzed porażki wyborczej. – „To wszystko razem byłoby zabawne, gdyby nie ta atmosfera nieustannej agresji, która jest charakterystyczna dla tej formacji, która zniszczyła polskie życie publiczne” – mówił Kaczyński. Ale przecież to właśnie jego partia przez osiem lat budowała model polityki opartej na agresji, pogardzie i podziale na „prawdziwych” i „nieprawdziwych” Polaków.

W tym sensie słowa prezesa są czymś więcej niż zwykłą polityczną krytyką – są projekcją. Tam, gdzie mówi o „zniszczeniu życia publicznego”, słychać raczej żal po utracie wpływów i mikrofonu, który przez lata działał tylko w jedną stronę.

„Dzisiaj już trudno mówić o łamaniu praworządności. Po prostu prawo przestało obowiązywać” – powiedział Kaczyński, jakby zapominając, iż to właśnie PiS uczynił z praworządności pojęcie względne, zależne od politycznej potrzeby. Teraz, pozbawiony realnej władzy, musi budować nową mitologię – o prześladowanej opozycji, skorumpowanym państwie i narodzie, który bez niego nie przetrwa.

W istocie Jarosław Kaczyński nie mówi już o Polsce – mówi o sobie. O partii, która traci sens istnienia, gdy nie może nikogo mianować, wyrzucać ani zawieszać. O polityku, który przestał wierzyć, iż demokracja jest procesem, a nie stanem wyjątkowym.

Zostaje więc retoryka oblężonej twierdzy i słowa o „przestającym obowiązywać prawie”. Bo dla Kaczyńskiego naprawdę może być trudno żyć w kraju, w którym prawo obowiązuje wszystkich – także jego.

Idź do oryginalnego materiału