Prawo na pokaz. Ziobro bagatelizuje własne kłopoty

1 godzina temu
Zdjęcie: Ziobro


Zbigniew Ziobro od lat doskonali jedną strategię: im poważniejsze kłopoty, tym głośniejsza pewność siebie. Gdy fakty zaczynają ciążyć, były minister sprawiedliwości natychmiast przenosi spór na poziom retoryczny – do studia telewizyjnego, na platformę X, do świata deklaracji o „bezprawiu władzy”.

Najnowszy epizod z unieważnieniem jego paszportów doskonale pokazuje ten mechanizm. Ziobro próbuje bagatelizować sytuację, sprowadzając ją do rzekomej „nieudolności rządu”. Tymczasem problem jest znacznie poważniejszy – i dotyczy nie papierowego dokumentu, ale jego odpowiedzialności prawnej.

Przypomnijmy fakty. Wojewoda mazowiecki – na wniosek neo-Prokuratury Krajowej – zdecydował o unieważnieniu paszportu Zbigniewa Ziobry. Wcześniej, w listopadzie, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski cofnął mu paszport dyplomatyczny. Powód nie jest błahy: Ziobro jest podejrzany w śledztwie dotyczącym nadużyć związanych z Funduszem Sprawiedliwości, czyli jednym z najbardziej kontrowersyjnych instrumentów finansowych, jakie funkcjonowały za rządów PiS. To nie administracyjna drobnostka, ale realne postępowanie karne.

Ziobro jednak – jak to ma w zwyczaju – odwraca role. W programie „Bez pardonu” na antenie Telewizji wPolsce24 przekonywał, iż paszport „z punktu obowiązującego w Polsce prawa” pozostaje ważny. „Pan Kierwiński wprowadza ludzi w błąd, a moim zdaniem po prostu nie wie, co mówi, bo prawo dla tego rządu nie ma żadnego znaczenia” – grzmiał. W innym momencie dodawał: „Ta władza nie zaskakuje, jak zwykle jest nieudolna”.

To klasyczna narracja Ziobry: on – strażnik prawa, oni – ignorantami. Problem polega na tym, iż to właśnie Ziobro przez lata odpowiadał za systemowe podporządkowanie prokuratury władzy politycznej i za erozję zaufania do instytucji państwa. Dziś, gdy prokuratura zajmuje się jego decyzjami, nagle staje się on obrońcą literalnych wykładni kodeksów i procedur administracyjnych.

Były minister tłumaczy, iż paszport jest istotny „do momentu formalnego dostarczenia decyzji o jego unieważnieniu wraz z uzasadnieniem”. I dodaje ostrzegawczo: „Jeżeli okaże się, iż nie będę mógł lecieć, to znaczy, iż dopuścili się kolejnego jawnego bezprawia, popełnili przestępstwo”. W tej wypowiedzi uderza nie tylko pewność siebie, ale także charakterystyczne przesunięcie akcentów. Ziobro nie mówi o meritum sprawy – o Funduszu Sprawiedliwości, o zarzutach, o odpowiedzialności politycznej. Mówi o hipotetycznym locie samolotem.

Kulminacją tej retoryki jest niemal prowokacyjna zapowiedź: „Kusi mnie, aby korzystać z tego paszportu i polecieć gdzieś poza Unię Europejską”. To zdanie ma budować obraz polityka, który niczego się nie boi i który z góry zapowiada przyszłe „zarzuty kryminalne” wobec obecnej władzy. W rzeczywistości brzmi raczej jak nerwowy żart człowieka, który wie, iż jego sytuacja prawna się komplikuje.

Bo niezależnie od administracyjnych niuansów jedno jest jasne: cofnięcie paszportów nie bierze się znikąd. Jest sygnałem, iż państwo – po latach bezkarności ludzi władzy – zaczyna traktować byłych ministrów jak zwykłych obywateli. Ziobro próbuje ten sygnał zagadać, ośmieszyć, rozmyć w opowieści o „nieudolności” i „łamaniu prawa”. To sprawdzona metoda PiS: gdy instytucje działają, oskarżyć je o bezprawie.

Problem w tym, iż tym razem sama retoryka może nie wystarczyć. Paszportowy teatr ma przykryć fakt, iż Zbigniew Ziobro naprawdę ma kłopoty – i iż nie da się ich już unieważnić jednym ostrym wystąpieniem w zaprzyjaźnionej telewizji.

Idź do oryginalnego materiału