Prawo dla wszystkich. Dlaczego Dorota Kania nie powinna być wyjątkiem

2 godzin temu

Dorota Kania, od lat związana z mediami sprzyjającymi Prawu i Sprawiedliwości, znalazła się w centrum poważnej sprawy karnej.

Opublikowała bowiem w mediach społecznościowych skan kwestionariusza paszportowego Ewy Wrzosek, prokuratorki i osoby publicznej. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż mówimy o danych osobowych, które objęte są prawną ochroną. Kania, pytana dziś o swoją odpowiedzialność, odrzuca jakiekolwiek zarzuty i stawia tezę, iż padła ofiarą „politycznego nacisku”.

Problem polega jednak na tym, iż w tej narracji więcej jest uniku niż faktów.

Kania w rozmowie z Do Rzeczy stwierdziła, iż jej działanie było naturalnym elementem pracy dziennikarskiej i iż „inni użytkownicy mediów społecznościowych też publikowali podobne materiały”. Argument ten jest nie tylko słaby, ale wręcz groźny. Sprowadza się bowiem do logiki dziecka w piaskownicy: „inni też tak robili”. Tymczasem rolą dziennikarza – zwłaszcza doświadczonego – jest świadomość granic prawa i etyki.

Trudno też zignorować fakt, iż Kania z łatwością sięga po etykietę „działania politycznego” za każdym razem, gdy ktoś próbuje pociągnąć ją do odpowiedzialności. Twierdzenie, iż prokurator Wrzosek „już dawno nie jest prokuratorem, a politykiem” to niebezpieczna próba zdeprecjonowania osoby pokrzywdzonej. choćby jeżeli Kania ma prawo do własnej opinii, nie daje jej to przyzwolenia na łamanie prawa.

Kania określa postępowanie przeciwko sobie mianem „SLAPP-u”, czyli próbą uciszenia dziennikarza przy pomocy prawa. Trudno jednak mówić o uciszaniu, gdy to ona naruszyła czyjeś prawa i teraz ma się przed tym wytłumaczyć w sądzie. Mechanizm SLAPP dotyczy sytuacji, w których potężne instytucje pozywają media w celu ich zastraszenia. Tu mamy odwrotną sytuację: dziennikarka, związana z najbardziej wpływowymi mediami poprzedniej władzy, stawia się w roli ofiary, podczas gdy faktycznie odpowiada za ujawnienie danych osobowych konkretnej osoby.

Ten schemat – przedstawiania siebie jako ofiary „politycznych prześladowań” – jest dobrze znany z działań wielu publicystów związanych z PiS. Widać w nim konsekwentną próbę rozmycia odpowiedzialności i zredukowania każdej sprawy do starcia obozów politycznych.

Dorota Kania podkreśla, iż opublikowała dokument, „bo warto było opisać przebieg kariery” Ewy Wrzosek. Tylko iż z kwestionariusza paszportowego z 1989 roku trudno wyczytać cokolwiek istotnego dla bieżącej działalności zawodowej prokuratorki. Publikacja tego dokumentu nie miała charakteru informacyjnego, ale czysto polityczny: miała uderzyć w osobę krytykującą władzę i wpisać się w linię medialną mediów PiS.

Dziennikarz staje się dziennikarzem nie wtedy, gdy publikuje wszystko, co wpadnie mu w ręce, ale gdy potrafi odróżnić to, co istotne dla opinii publicznej, od tego, co narusza prywatność i nie wnosi żadnej wartości. Kania tego rozróżnienia dokonać nie chciała.

Cała sprawa wpisuje się w szerszy mechanizm, charakterystyczny dla mediów PiS. Gdy zarzuty dotyczą osób związanych z tą stroną sceny politycznej, mówi się o „politycznej nagonce”. Gdy podobne oskarżenia padają wobec przeciwników politycznych, mówi się o „konieczności rozliczenia”. Ta podwójna moralność jest doskonale widoczna w retoryce Kani. W jej narracji winni zawsze są inni: prokuratura, pokrzywdzeni, opinia publiczna, politycy – ale nigdy ona sama.

W rzeczywistości mamy do czynienia z prostą sytuacją: dziennikarka opublikowała dane osobowe, naruszając prawo. Teraz twierdzi, iż cała sprawa jest wymierzona w nią osobiście, iż to element zemsty, iż ktoś próbuje ją uciszyć. A przecież proste fakty mówią same za siebie: dokument został opublikowany, prawo zostało złamane, sprawa trafiła do sądu.

Można odnieść wrażenie, iż Dorota Kania liczy na to, iż jej sympatycy uwierzą w narrację o „politycznej zemście” i iż to wystarczy, by uniknęła odpowiedzialności. Ale społeczeństwo obywatelskie – niezależnie od poglądów politycznych – potrzebuje czegoś więcej niż medialnych uników. Potrzebuje równości wobec prawa.

Dorota Kania dziś występuje w roli ofiary, choć fakty świadczą o czymś zupełnie innym. Jej próba odwrócenia uwagi od sedna sprawy – czyli naruszenia prawa – to element większej gry, w której media związane z PiS nieustannie próbują przedstawiać się jako atakowani i prześladowani. To niebezpieczna strategia, bo podważa zaufanie do instytucji i przenosi odpowiedzialność z jednostki na bliżej nieokreślony „system”.

Ale choćby najbardziej wymyślna narracja nie zmienia faktów: prawo dotyczy wszystkich. I jeżeli Kania próbuje tego uniknąć, to właśnie dlatego, iż doskonale wie, iż przekroczyła granicę, której nie powinien przekraczać żaden dziennikarz.

Idź do oryginalnego materiału