Prawica w rozsypce. Marzenia o władzy, zero umiejętności rządzenia

10 godzin temu
Zdjęcie: PiS


Polska prawica od lat deklaruje jedno: chce rządzić. Problem polega na tym, iż im głośniej to powtarza, tym wyraźniej pokazuje, iż nie potrafi rządzić choćby sama sobą. Spory personalne, sprzeczne wizje państwa, wzajemne oskarżenia o zdradę i nieczystość ideologiczną stały się znakiem firmowym tego obozu. A przecież państwo nie jest poligonem do testowania ambicji liderów ani areną niekończących się prób sił między partyjnymi frakcjami.

Największym paradoksem jest los Prawa i Sprawiedliwości. Partia, która przez osiem lat sprawowała władzę i deklarowała, iż jest „gwarantem stabilności”, dziś sama jest źródłem niestabilności. Po utracie rządów PiS nie tylko nie potrafił wyciągnąć wniosków z porażki, ale też ugrzązł w sporach o przywództwo, kierunek ideowy i relacje z innymi formacjami prawicy. Z jednej strony słyszymy wezwania do jedności, z drugiej – permanentne wojny podjazdowe i wzajemne podkopywanie autorytetu.

Jeszcze gorzej wygląda sytuacja na obrzeżach tego obozu. Konfederacja występuje raz jako młodszy, radykalniejszy brat PiS, raz jako jego śmiertelny wróg. Jednego dnia politycy Konfederacji deklarują gotowość do współpracy, drugiego – przekonują, iż PiS i Platforma to „dwie strony tego samego układu”. W tym samym czasie środowisko Konfederacji Korony Polskiej Grzegorza Brauna idzie jeszcze dalej, podważając podstawowe elementy polityki zagranicznej i bezpieczeństwa państwa. To już nie jest spór o metody, ale fundamentalna niezgodność co do tego, czym w ogóle ma być polskie państwo.

Efekt? Prawica przypomina orkiestrę, w której każdy gra inną melodię, a dyrygenta brak. Jedni marzą o „rewolucyjnym zerwaniu z III RP”, inni o powrocie do retoryki sprzed kilku lat, jeszcze inni o radykalnym skręcie w stronę izolacjonizmu. Każda z tych wizji wyklucza pozostałe. Każda pretenduje do miana jedynej prawdziwie patriotycznej. A państwo? Państwo w tej układance pojawia się rzadko – częściej jako hasło niż jako realna odpowiedzialność.

Tymczasem Polska potrzebuje dziś czegoś dokładnie odwrotnego: przewidywalności, spójności i umiejętności podejmowania decyzji w długim horyzoncie. Kryzysy ostatnich lat – pandemiczny, energetyczny, geopolityczny – pokazały, jak kosztowne bywa rządzenie oparte na improwizacji i wewnętrznych wojnach. Silny rząd to nie ten, który najgłośniej krzyczy o suwerenności, ale ten, który potrafi utrzymać stabilny kurs mimo presji i sporów.

Na tym tle wyraźnie widać różnicę, jaką wnosi Koalicja Obywatelska pod przywództwem Donalda Tuska. Można krytykować konkretne decyzje, można spierać się o tempo reform, ale jednego odmówić się nie da: to jedyny obóz polityczny, który dziś jest w stanie zapewnić względną stabilność i przewidywalność rządzenia. Zamiast wojny wszystkich ze wszystkimi mamy próbę budowania kompromisów. Zamiast licytacji na radykalizm – powrót do instytucjonalnych ram państwa.

Prawica w obecnym kształcie nie daje Polsce żadnej gwarancji. Nie potrafi się dogadać, nie potrafi przedstawić wspólnego programu, nie potrafi choćby ustalić, kto z kim i na jakich zasadach miałby rządzić. Marzenia o władzy nie zastąpią umiejętności współpracy. A bez tej zdolności każde hasło o „silnej Polsce” pozostaje pustą deklaracją.

Jeśli więc mówimy dziś poważnie o interesie państwa, odpowiedź jest prosta: Polska potrzebuje silnego i stabilnego rządu. A taki rząd – niezależnie od sympatii i antypatii – gwarantuje dziś tylko obóz skupiony wokół Donalda Tuska. Wszystko inne to polityczna kakofonia, która może dobrze brzmieć na wiecach, ale fatalnie sprawdza się w realnym rządzeniu.

Idź do oryginalnego materiału