Z prof. Martinem Parkerem rozmawiamy o modelach biznesu, edukacji w szkołach biznesu, znaczeniu pracowniczej kreatywności i zaradności, wierze w menadżeryzm i zaletach modelu spółdzielczego.
Martin Parker
Czołowy myśliciel w dziedzinie krytycznych studiów nad zarządzaniem. w tej chwili jest profesorem w University of Bristol Business School. Jest znany ze swojego polemicznego stanowiska wobec tradycyjnych szkół biznesu. Bada alternatywne formy organizowania się, takie jak spółdzielnie pracownicze, alternatywne finanse czy inicjatywy lokalnej waluty. Interesuje go, w jaki sposób organizacje mogą dążyć do sprawiedliwości społecznej. W Bristolu przewodzi inicjatywie Bristol Inclusive Economy Initiative, której celem jest połączenie świata akademickiego i komercyjnego w celu stworzenia bardziej zrównoważonej przyszłości. Autor książek, m.in. „Rozwalić szkoły biznesu”.
Prof. Monika Kostera: Jaka jest rola zarządzania spółdzielczego?
Prof. Martin Parker:
Edukacja w szkołach biznesu została ukształtowana w taki sposób, aby na podstawie wzorców północnoamerykańskich marginalizować różne podejścia do organizacji biznesu, niemające charakteru zarządczego.
W praktyce oznacza to, iż wiele innych form organizacyjnych, takich jak spółdzielnie, pozostaje dla szkół biznesu niewidocznymi. Są one po prostu postrzegane jako nieistotne lub jako relikty minionej epoki. Często wpaja się nam przekonanie, iż najlepsze organizacje to te, które charakteryzują się ścisłą kontrolą menedżerską, w których używa się określonego języka i ustanawia formy hierarchii. W konsekwencji modele organizacyjne angażujące pracowników w proces podejmowania decyzji uznawane są za nieistotne. Uważam, iż jest to ogromny błąd.
Międzynarodowy Związek Spółdzielczy szacuje, iż około jedna siódma światowej gospodarki jest w taki czy inny sposób powiązana z formami spółdzielczymi. Z tego względu byłoby nierozsądne, gdyby szkoły biznesu ignorowały ten ogromny i najważniejszy segment globalnej gospodarki.
W Polsce wiele dyskusji o przyszłości koncentruje się na technologicznie zaawansowanych dziedzinach, takich jak sztuczna inteligencja, prywatyzacja czy dalszy rozwój korporacyjny. Wiele osób zdaje się kojarzyć spółdzielnie z przeszłością, jako coś, co utraciło aktualność. Jakie jest Pańskie zdanie na temat roli spółdzielni w przyszłości?
Sądzę, iż w wielu krajach postkomunistycznych wizja kapitalistycznej przyszłości jako nowoczesnej, efektywnej i mniej skorumpowanej niesie ryzyko marginalizacji różnorodnych form uczestnictwa pracowników w ich własnej pracy. To niebezpieczne z kilku powodów. Po pierwsze, globalna gospodarka kierowana przez wielkie korporacje i przedsiębiorców technologicznych wytwarza ogromne nierówności majątkowe i przyczynia się do degradacji środowiska, czyniąc planetę niezdatną do życia dla ludzi i innych istot. Powrót do idei: „musimy robić kapitalizm lepiej” nie wydaje się szczególnie rozsądnym rozwiązaniem.
Albert Einstein miał powiedzieć, iż powtarzanie w kółko tych samych działań w reakcji na dany problem stanowi definicję głupoty. Wydaje mi się, iż właśnie takiego rodzaju rozumowanie często stosują zwolennicy technokracji menedżerskiej. Są przekonani, iż świat byłby lepszy, gdyby rządzili nim ludzie tacy jak Elon Musk czy Jeff Bezos.
Osobiście wolę ufać zwykłym ludziom i ich zdolnościom do samodzielnej organizacji życia oraz bardziej lokalnym formom gospodarki.
Badania nad spółdzielniami pokazują, iż są one zwykle bardziej odpowiedzialne i wrażliwe na kwestie społeczne i środowiskowe, dlatego iż są mniejsze i silniej zakorzenione w konkretnych społecznościach. W przeciwieństwie do nich wiele korporacji funkcjonuje w oderwaniu od lokalnych realiów i zamiast działać, polega na inicjatywach z zakresu „społecznej odpowiedzialności biznesu”.
Uważam, iż powinniśmy budować gospodarkę bardziej lokalną po to, by zmniejszyć emisje dwutlenku węgla wynikające z łańcuchów dostaw oraz aby uczestnictwo demokratyczne stało się normą, zarówno w miejscu pracy, jak i poza nim.
W wielu społeczeństwach Europy Zachodniej i Ameryki Północnej zakłada się, iż demokracja kończy się w chwili, gdy przekraczamy próg swojego miejsca pracy. Demokracja to wartość, o którą troszczymy się, gdy mówimy o władzach lokalnych czy państwowych, ale jakoś nie stosujemy jej wobec organizacji, w których pracujemy i spędzamy większość naszego życia. Zawsze mnie to zastanawiało. Wydaje mi się, iż w miejscach pracy istnieje deficyt demokracji, czemu spółdzielnie pracownicze się przeciwstawiają.
Studiowałam zarządzanie w Szwecji. Tam otrzymałam solidne wykształcenie w zakresie demokracji w miejscu pracy. Poznałam przykłady zakładów takich jak Volvo, który osiągał znakomite wyniki w zakresie zadowolenia pracowników oraz relacji między firmą a jej klientami. Była to sytuacja korzystna dla wszystkich stron.
Później studiowałam zarządzanie w Polsce. Był to koniec lat osiemdziesiątych. Proces demokratyzacji był już w toku i poznawaliśmy system jugosłowiańskiego zarządzania, który również charakteryzował się wysokim poziomem demokracji. W Polsce były przypadki przejmowania zakładów pracy, które były zarządzane przez przedstawicieli pracowników. Sądzę, iż większość osób studiujących zarządzanie wierzyła, iż właśnie tak będzie wyglądał „społeczny kapitalizm” po zmianach politycznych.
Zaskoczeniem okazał się neoliberalizm. Jak doradziłby Pan włączenie zarządzania spółdzielczego do programu nauczania w szkołach biznesu?
Studenci, których uczę na Uniwersytecie w Bristolu, rozumieją problem zmian klimatycznych. Wiedzą, iż są rutynowo okłamywani przez reklamę i marketing. Często przechodzą obok bezdomnych, którzy śpią w bramach budynków uniwersyteckich. Nie są więc nieświadomi problemów współczesnych społeczeństw kapitalistycznych. Nie wiedzą jednak, co mogą z tym zrobić.
Bardzo często, konfrontując się z rzeczywistością gospodarki kapitalistycznej, nie potrafią sobie choćby wyobrazić, iż świat mógłby funkcjonować inaczej. Łatwiej im sobie wyobrazić koniec świata niż koniec kapitalizmu.
Mam wrażenie, iż dzisiejsi młodzi ludzie są bardzo otwarci na alternatywy. Nie wiedzą jednak, jakie działania mogą podjąć. Spółdzielnie są jedną z możliwych dróg.
Istnieje wiele dróg na zmianę biznesu i zarządzania, począwszy od łańcuchów dostaw, przez relacje władzy, aż po idee lokalizacji. Jednym z kluczowych elementów jest współpraca. Ruch spółdzielczy ma długą i imponującą historię sięgającą dwóch stuleci, opartą na ideach pracy, samopomocy i wspólnotowości. Nauczanie tej historii i praktyki jest sposobem otwarcia studentów na możliwość innego myślenia o gospodarce.
Dysponujemy wieloma znakomitymi studiami przypadków.
Najbardziej oczywistym przykładem, który warto omawiać, są spółdzielnie Mondragon w Kraju Basków w Hiszpanii. To flagowy przykład europejskiego ruchu spółdzielczego.
Tworzą one solidną sieć, stanowiąc udaną formę organizacji biznesowej od wielu dekad.
Mondragon stworzył sieć supermarketów w całym Kraju Basków, własny uniwersytet, bank oraz szereg innych przedsiębiorstw. Baskijska spółdzielczość opiera się na idei uczestnictwa ludzi w gospodarce.
Jednym z wyzwań, z którymi się dziś mierzymy, jest przekonanie, iż gospodarka stanowi coś odrębnego od ludzi, coś w rodzaju pogody, do której trzeba się po prostu dostosować. Chciałbym, aby ludzie zrozumieli, iż gospodarka tworzona jest poprzez ludzkie działania, interpretacje i znaczenia.
Pierwszym krokiem jest więc zmiana sposobu myślenia o organizacji, tak byśmy mogli budować gospodarkę, która nas podtrzymuje, a nie niszczy.
Wspomniał Pan o demokratyzacji. W jaki sposób można ją wprowadzić w praktyce?
Jednym z kluczowych zagadnień jest umowa o pracę. Współczesne społeczeństwa kapitalistyczne Globalnej Północy opierają się na dominującym modelu, zgodnie z którym jednostka udaje się do pracy i sprzedaje swoją siłę roboczą. W konsekwencji rezygnuje z prawa do współdecydowania, doradzania czy współkształtowania samej pracy. To niezwykle rozczarowujący sposób pojmowania pracy.
Przez wiele stuleci liczni filozofowie dowodzili, iż praca stanowi element konstytutywny dla człowieka, który nas kształtuje na rozmaite sposoby. Idea, iż powinniśmy być zadowoleni z formy pracy, która jest w istocie rodzajem niewolnictwa, polegającym na wyrzeczeniu się autonomii, kreatywności i odpowiedzialności, jest głęboko przygnębiająca.
Jednym z punktów wyjścia jest właśnie ekscytująca możliwość uczestnictwa jednostki w określaniu kierunku swojej pracy oraz organizacji, która tę pracę umożliwia. To właśnie istota spółdzielni.
Brytyjska spółdzielnia Suma Wholefoods dostarcza produkty pełnoziarniste do szerokiej gamy sklepów od pięćdziesięciu lat. Rozwija się powoli, ale stale, każdego roku notując wzrost. Przedsiębiorstwo jest zaangażowane w realizację różnorodnych wartości społecznych i ekologicznych.
Członkowie Suma Wholefoods otrzymują jednakowe wynagrodzenie niezależnie od zajmowanego stanowiska, a od każdego oczekuje się wszechstronności zawodowej. Pracownik może rano zajmować się księgowością, a po południu prowadzić wózek widłowy.
Dla mnie to fascynujący sposób myślenia o pracy. To przeciwieństwo utknięcia w autorytarnej organizacji, w której człowiek żyje w obawie przed menedżerem i spełnia jego arbitralne oczekiwania.
Wielu moich studentów bardziej martwi się o kwestie ekologiczne niż o własną sytuację zawodową czy bezrobocie. Świadczy to o altruizmie i trosce o coś większego niż my sami. Czy istnieje sposób, aby połączyć troskę ekologiczną z gospodarką spółdzielczą?
Zawsze uważałem, iż argumenty ekologiczne stanowią swoistą dźwignię umożliwiającą kwestionowanie obowiązującego modelu gospodarki. Często słyszymy, iż gospodarka znajduje najlepsze rozwiązania. Tymczasem jest boleśnie oczywiste, iż jednym z obszarów, w których gospodarka kapitalistyczna absolutnie nie optymalizuje swoich działań, jest środowisko naturalne.
Niektórzy mogą kojarzyć modele takie jak doughnut economics [tzw. ekonomia obwarzanka – przyp. red.] czy well-being economy [ekonomia dobrobytu – przyp. red.], które opierają się na uznaniu, iż nie możemy dłużej przyjmować za dopuszczalne traktowania świata jak wysypiska śmieci.
W ekonomii mówi się o tzw. efektach zewnętrznych, czyli o praktyce „wyrzucania śmieci za płot”, by ktoś inny musiał się nimi zająć. Idea ta znajduje odzwierciedlenie w koncepcjach takich jak gospodarka w obiegu zamkniętym, w której, mówiąc obrazowo, „firma zjada własny dym”.
Szerzej rzecz ujmując, już samo poważne potraktowanie argumentów ekologicznych oznacza kwestionowanie sposobu organizacji gospodarki kapitalistycznej. Choć dzieje się to czasem w niewielkiej skali, samo w sobie stanowi wyzwanie dla logiki, na której przez ostatnie sześćdziesiąt lat opierała się ekonomia neoliberalna i nauczanie w szkołach biznesu.
Czy nie jest to argument za interwencją państwa? Powinniśmy zachęcać ludzi do pracy w formach spółdzielczych, a nie czysto kapitalistycznych. Niestety, nie jest to oczywiste dla wszystkich państw i ich ustawodawców.
Jednym z moich ulubionych autorów poruszających te kwestie jest Ernst Schumacher, autor znakomitej książki „Small Is Beautiful”, w której argumentuje na rzecz organizacji opartej na lokalizacji gospodarki i w której relacje ludzkie mają znaczenie. W kilku kluczowych momentach książki zauważa jednak, iż małe organizacje nie mogą rozwiązać wszystkich problemów i iż czasem konieczne jest odwołanie się do większych struktur, które zapewnią ramy funkcjonowania tym mniejszym.
To właśnie przypadek, w którym potrzebna jest interwencja państwowa lub ponadpaństwowa.
Kilka lat temu uczestniczyłem w europejskim projekcie badawczym, który porównywał różne państwa europejskie pod względem „prawnej gościnności” wobec form spółdzielczych.
Kraje takie jak Francja i Włochy zajmują wysokie pozycje, ponieważ posiadają szerokie instrumenty wspierania gospodarki społecznej i solidarnej, w tym różnorodne formy finansowania spółdzielczego.
Dla porównania, w Wielkiej Brytanii, mimo istnienia spółdzielni, ramy prawne są znacznie mniej przyjazne, a dostęp do finansowania stanowi poważny problem.
Jak bowiem spółdzielnie, będące z natury mniejszymi i wolniej rozwijającymi się organizacjami, mogą pozyskiwać kapitał, który nie jest napędzany żądzą szybkiego zysku?
Muszą zaistnieć odpowiednie warunki sprzyjające alternatywnym formom przedsiębiorczości, a nie wyłącznie dominującemu w tej chwili modelowi neoliberalnemu. Ten ostatni nie rozwiązuje żadnych problemów. Utrzymuje się jedynie dlatego, iż ustawodawstwo, szkoły biznesu i media nie tworzą struktur alternatywnych.
Media pozostają zafascynowane wielkim biznesem i postaciami z sektora technologicznego, takimi jak Elon Musk.
Bardzo często państwa udzielają ogromnych subsydiów wielkim organizacjom. W Wielkiej Brytanii rady lokalne i regionalne budują infrastrukturę umożliwiającą funkcjonowanie dużych magazynów Amazon. W ten sposób Amazon jest de facto przekupywany, by się tam osiedlił, ponieważ tworzy się dla niego subsydiowany park przemysłowy.
Gdyby te dotacje zostały przekierowane na spółdzielcze i ekologiczne przedsięwzięcia przyjazne ludziom, moglibyśmy znacznie szybciej zaobserwować zmianę w kierunku innego rodzaju gospodarki.
W mojej książce „Shut Down the Business School” argumentuję, iż posiadamy już infrastrukturę: budynki szkół, z których powinniśmy potrafić zrobić coś twórczego. Idea „zamknięcia szkół biznesu” opiera się na założeniu, iż należy przekształcić je w „szkoły organizowania”, które uczyłyby ludzi o spółdzielczości i lokalizacji gospodarki.
Jeśli spojrzeć na statystyki, w Wielkiej Brytanii co siódma osoba studiuje jakiś wariant kierunku biznesowego lub menedżerskiego, a według Eurostatu w Europie Zachodniej co piąta. Z kolei dane UNESCO wskazują, iż na całym świecie co czwarta osoba w szkolnictwie wyższym studiuje zarządzanie lub biznes.
Z tego powodu niezwykle istotne jest, by zacząć przekonywać miliony absolwentów szkół biznesu na całym świecie, iż inna gospodarka jest możliwa.
W najnowszej historii Polski partia aparatczyków obawiała się tzw. struktur poziomych w ramach PZPR. Był to okres wczesnych lat 80., kiedy ludzie zaczęli demokratyzować owe struktury, a partia nie wiedziała, jak na to zareagować. Była całkowicie bezradna.
W swojej książce „Against Management” argumentuje Pan, iż problemem nie jest samo zarządzanie, ale menedżeryzm. Czy mógłby Pan to rozwinąć?
W menedżeryzmie tkwi szczególne założenie, iż zwykli ludzie nie potrafią sami się organizować ani sobą zarządzać. Potrzebują kogoś innego, jakiegoś „wielkiego ojca”, który zrobi to za nich.
To niezwykle obraźliwy sposób myślenia o kondycji ludzkiej, jakby większość z nas musiała czekać na autorytet, aby w ogóle dać sobie radę.
Nie jest to zgodne z moim doświadczeniem. Widziałem, iż wielu ludzi jest niezwykle zaradnych i twórczych w rozwiązywaniu własnych problemów oraz w radzeniu sobie z okolicznościami życia.
Taka praktyczna kreatywność podważa założenie, iż jesteśmy zbyt głupi, by robić to samodzielnie.
W swojej książce przeciwstawiam się tej idei na różne sposoby. Analizuję kulturowe zakorzenienie przekonania o potrzebie istnienia kadry menedżerskiej postrzeganej od połowy XIX wieku jako warunek konieczny dla funkcjonowania udanej gospodarki.
Wolę zacząć od założenia, które głosi wielu psychologów organizacji, iż ludzie z natury są twórczy. Są zaangażowani w świat w złożony i wyrafinowany sposób oraz potrafią współpracować z innymi, by wytwarzać wartość.
Powinniśmy polegać na ich własnym możliwościach i kompetencjach zamiast zakładać, iż należy ich wcisnąć w narzucony z góry kształt organizacji, dla której pracują.
Czy zarządzanie spółdzielcze może być antidotum na menedżeryzm?
Nie chciałbym sprawiać wrażenia, iż wszystkie spółdzielnie są doskonałe, ponieważ również one mogą być dość autorytarne.
Różnica polega jednak na tym, iż opierają się one na zupełnie innym zestawie założeń.
Organizacje menedżerskie funkcjonują według logiki piramidy, w której osoby na szczycie określają strategię, rozumieją sprawozdania finansowe i decydują o przyszłości organizacji.
Natomiast organizacja spółdzielcza zakłada, iż każdy jej członek ma udział w jej funkcjonowaniu.
Istnieją dowody na to, iż formy organizacyjne oparte na współwłasności i współodpowiedzialności są bardziej odporne.
Mimo iż nie rozwijają się tak szybko, nie są tak dynamiczne ani nie skalują się w taki sam sposób jak korporacje, często okazują się trwalsze.
Podczas pandemii COVID spółdzielnie okazały się odporne na kryzys, ponieważ miały niższe zadłużenie i bardziej zaangażowaną kadrę pracowniczą.
Dzięki temu były lepiej przygotowane na wstrząsy niż duże korporacje kapitalistyczne.
Czy istnieje różnica między rodzajem wiedzy, jaką dysponują spółdzielnie, a tą, którą posiadają wielkie korporacje?
Pracownik wielofunkcyjny to osoba, która wie, jak prowadzić wózek widłowy i jak prowadzić rachunkowość.
W spółdzielniach wiedza jest rozproszona, podczas gdy w organizacjach menedżerskich określone typy wiedzy, szczególnie te dotyczące finansów i strategii, są skoncentrowane w wąskich funkcjach kierowniczych.
W efekcie zwykli pracownicy nie posiadają wystarczającej wiedzy o działalności organizacji ani wpływu na jej kierunek.
Ponieważ większość spółdzielni jest mniejsza i silniej powiązana z lokalną gospodarką, posiadają one także większą wiedzę o danym miejscu.
Na przykład spółdzielnia piekarzy doskonale rozumie, jaki rodzaj chleba preferują mieszkańcy jej okolicy i potrafi gwałtownie dostosować produkcję do tych potrzeb.
Z kolei międzynarodowej korporacji piekarniczej znacznie trudniej jest reagować na lokalne preferencje i źródła zaopatrzenia.
Czy chciałby Pan przekazać coś jeszcze studentkom zarządzania?
Pluralizm jest niezwykle istotny. Istnieje wiele innych struktur organizacyjnych, które, choć niekoniecznie spółdzielcze, są bardziej demokratyczne i inkluzywne.
Te alternatywy mogą kierować gospodarkę w bardziej postępowe strony.
Interesującą, choć czasem w sposób kontrowersyjny formą, są również organizacje typu B Corp. Nie narzucają one konkretnej formy własności, ale stanowią ramę dla organizacji, które świadomie orientują swoje cele na dobro społeczne.
Sądzę, iż wiele alternatywnych form organizacyjnych zasługuje na uwagę. Nie możemy postawić wszystkiego na jeden model. Musimy działać szybko, współpracować i przyjmować różnorodne podejścia, aby sprostać ogromnemu zadaniu transformacji globalnej gospodarki, która wciąż opiera się na głęboko eksploatacyjnym systemie menedżerskim.
Warto przeczytać:
Kociatkiewicz, J., Kostera, M., & Parker, M. (2020). The possibility of disalienated work: Being at home in alternative organizations. Human Relations, 74(7), 933-957.

2 godzin temu














