– „Jeżeli bójkę ktoś uznaje za szlachetną sztukę, to potrzebny jest dobry psychiatra” – powiedział Andrzej Strejlau w rozmowie z Goniec.pl, komentując kontrowersyjną przeszłość Karola Nawrockiego, prezydenta-elekta.
Były selekcjoner reprezentacji Polski nie owijał w bawełnę. Jego słowa, jakkolwiek ostre, ujawniają coś znacznie głębszego niż tylko emocjonalną reakcję. Pokazują przepaść między elementarnym poczuciem przyzwoitości a coraz bardziej oderwaną od rzeczywistości narracją, jaką prezentują politycy Prawa i Sprawiedliwości.
Strejlau nie ograniczył się do komentarza obyczajowego. Dodał, iż zachowanie Nawrockiego „nie licuje z godnością urzędu” – i trudno się z nim nie zgodzić. jeżeli udział w ustawkach pseudokibiców traktowany jest jako forma „sportowej rywalizacji”, to mamy do czynienia nie tylko z kryzysem standardów, ale z całkowitym rozmyciem granicy między marginesem a elitą.
Przypomnijmy: w kampanii prezydenckiej powrócił temat bójki z 2009 roku pomiędzy pseudokibicami Lecha Poznań i Lechii Gdańsk, w której – według Wirtualnej Polski – brał udział Karol Nawrocki. Łącznie w starciu mogło uczestniczyć choćby 140 osób. Zamiast jednoznacznego stanowiska, opinia publiczna usłyszała od kandydata na prezydenta mgliste formuły o „sportowej rywalizacji w różnych konwencjach” i „szlachetnych walkach”.
Takie odpowiedzi to nie tylko unikanie odpowiedzialności. To celowe zamazywanie faktów. Nawrocki twierdził później, iż jest „monitorowany przez służby specjalne” i posiada dostęp do „ściśle tajnych informacji UE”, co w jego opinii ma dowodzić, iż nie ma nic do ukrycia. Tyle tylko, iż certyfikaty bezpieczeństwa nie są równoznaczne z moralną oceną przeszłości. Można formalnie przejść kontrolę – i jednocześnie nie nadawać się do pełnienia najwyższej funkcji w państwie.
Warto zaznaczyć, iż wypowiedzi Nawrockiego nie są jedynie osobliwym wybielaniem biografii. Są symptomem głębszej choroby. PiS – promując takiego kandydata – potwierdza, iż zatracił kontakt z rzeczywistością. Zamiast budować wspólną przestrzeń publiczną wokół racjonalnych kryteriów, partia Jarosława Kaczyńskiego tworzy zamknięty świat własnych narracji, w którym agresja staje się odwagą, a bijatyka sportem.
To ucieczka w temat zastępczy, w mit bohatera „z ludu”, który przeszedł uliczny chrzest. Nie pierwszy raz partia rządząca wykorzystuje emocjonalny wizerunek „twardego faceta”, by zyskać sympatię określonego elektoratu. Problem w tym, iż tego rodzaju przekaz nie tylko spłaszcza debatę publiczną, ale degraduje sam urząd prezydenta.
W tle tych działań nie ma żadnej wizji – jest jedynie potrzeba przetrwania. PiS, pozbawione realnych rozwiązań dla problemów gospodarczych, społecznych i instytucjonalnych, szuka rozgłosu poprzez głośne, ale symboliczne gesty. Afera wokół ustawki z 2009 roku nie powinna w ogóle mieć miejsca w kampanii wyborczej, gdyby kandydat spełniał minimalne standardy etyczne.
Głos Andrzeja Strejlaua – spokojny, rzeczowy, wolny od partyjnych afiliacji – brzmi w tej sprawie wyjątkowo mocno. To nie tylko komentarz emerytowanego trenera. To głos obywatela, który – jak wielu – nie godzi się na dalsze przesuwanie granicy między normą a kompromitacją.
Kiedy państwo zaczyna traktować przemoc jako element biografii godnej szacunku, a nie powód do wstydu, mamy do czynienia z głębokim kryzysem. Nie tylko władzy. Także naszego zbiorowego systemu wartości.