Teksty moich znajomych z Dużego Formatu ostatnio budzą dyskusje o etyce w mediach. W rożnych zakątkach internetu uczestniczyłem w rozmowach np. o tym, czy to było etyczne, iż Szczygieł zdemaskował przeszłość Ewy T. albo iż Wójcik pozwolił posłance Pawłowicz swobodnie się wygadać nie uprzedzając jej, iż to może kiedyś się ukazać w „Dużym Formacie”. Odniosę się do tego tutaj zbiorczo.
Nie istnieje jeden uniwersalny kodeks etyki medialnej. Różne kraje mają różne rozwiązania. Kiedyś za wzór uważałem brytyjskie rozwiązanie oparte o samoregulację branży – teraz uważam je za dowód na niemożliwość samoregulacji.
W Polsce sytuacja jest wyjątkowo zła, bo prawo prasowe jest ustawą z 1984, w której wciąż jeszcze mowa o „Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej”. Nie pasuje do dzisiejszej rzeczywistości na wielu poziomach, ale politycy wolą tego nie ruszać.
W efekcie w prasie panuje więc etyczne bezhołowie – każda redakcja może wymyślić sobie własny kodeks etyczny, a potem może się do niego stosować. Albo i nie.
Komcionauci w Internecie czasem odgrażają się, iż podadzą jakąś gazetę do „Rady Etyki” albo „Komisji Etyki”, bo – jak to komcionauci z Internecie – nie wiedzą o czym mówią. Owszem, jest jakaś rada czy komisja, ale to prywatna inicjatywa prywatnych osób. Nic z jej działalności w praktyce nie wynika.
Komcionautom myli się to prawdopodobnie z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji – państwowym organem, który jak najbardziej może nakładać różne kary, w tym za uchybienia etyczne. Ale tylko w ramach radiofonii i telewizji.
Od samej tylko przesiadki z klawiatury na mikrofon dziennikarz przechodzi więc od mediów nieuregulowanych do mediów przeregulowanych. Obie te skrajności są złe, ale wymyślenie nowego systemu wymagałoby konsensusu ponad podziałami – a więc raczej się na to nie zanosi.
Nie ma ustawy, która pomogłaby nam odpowiedzieć na pytania typu – czy dziennikarz ma prawo zrujnować komuś karierę? Czy ma prawo wprowadzić rozmówcę w błąd? Czy ma prawo opublikować nieautoryzowane wypowiedzi? Czy ma prawo ukradkiem nagrywać?
Powyższe pytania są ważne, ale źle sformułowane. Oczywiście, iż jak je zadamy tak, to dostaniemy serię gładkich banałów obok tematu, niczym lekcja etyki mediów z programu Lipszyca.
Etyka tymczasem robi się interesująca dopiero gdy mamy konflikt dwóch wartości. Gdy nie pytamy już, czy dziennikarz ma prawo zrujnować komuś karierę – tylko w jakiej sytuacji inne wartości mogłyby usprawiedliwiść taką transgresję?
Jak pisałem, model brytyjski uważam za porażkę, ale jeżeli chodzi o mechanizm regulacji, a nie o etyczne zasady. Te mi akurat wydają się sensowne.
Brytyjski model mówi, iż od tych zasad można odchodzić, gdy wymaga tego interes publiczny. To pojęcie nie jest jednoznacznie zdefiniowane – i słusznie, w razie zaistnienia sporu trzeba to po prostu każdorazowo zostawiać sądom – ale wymieniono kilka elementów:
1. The public interest includes, but is not confined to:
i) Detecting or exposing crime or serious impropriety.
ii) Protecting public health and safety.
iii) Preventing the public from being misled by an action or statement of an individual or organisation.
2. There is a public interest in freedom of expression itself.
Przyłóżmy to kryterium do tych spraw. Bez względu na zatarcie wyroku Ewy T., osoba z taką przeszłością nie powinna pracować jako nauczycielka. To jest „serious impropriety”.
Oczywiście, nie wszyscy się z tym muszą zgadzać. Możemy instytucję zatarcia wyroku traktować jak fetysz gwarantujący, iż po tym okresie ktoś się staje inną osobą.
Szanuję to, iż ktoś ma taki pogląd, choć ja mam inny. Ale bez tego reportażu nie byłoby takiej debaty. Dlatego uważam, iż to było etyczne.
To, co mówią posłowie, ministrowie, sędziowie, prokuratorzy (itd.), zawsze pozostaje w sferze interesu publicznego. Nawet, gdy mówią to prywatnie, bo są przekonani, iż słyszą ich tylko „sami swoi”. Publikowanie takich prywatnych rozmów to element „preventing the public from being misled”.
Gdyby nie chodziło o posłankę, tylko – dajmy na to – o piosenkarkę, sztangistę czy grycankę, uznałbym publikowanie takich rozmów za etycznie naganne, bo nie byłoby „interesu publicznego” (nawet gdyby dana osoba budziła publiczne zainteresowanie). Potępiłbym też niszczenie kariery Ewy T., gdyby ta pracowała w, dajmy na to, bankowości.
Decydującym kryterium wydaje mi się interes publiczny i sfera publiczna – czyli ład prawny, funkcjonowanie państwa i jego władz. Teksty moich kolegów spełniają to kryterium.