Porządek dnia.Historia gra z nami w zielone. I zawsze wygrywa

1 tydzień temu

Historię piszą nie wielkie czyny, nie błyskotliwe przemowy, nie bohaterskie akty odwagi, tylko drobne gesty, nerwowe drgania mięśni twarzy, uprzejme skinienia głową w dusznych salach konferencyjnych, gdzie pachnie drogą kawą i tanim strachem.

Éric Vuillard w Porządku dnia zabiera nas na samą krawędź tych gestów – momentów, kiedy przyszłość waży się w uściskach dłoni, fałszywych uśmiechach, bo wszyscy i tak wiedzą, kto wygra. Bo wojna nie zaczyna się od pierwszego strzału. Wojna zaczyna się od zgody. I gdy się to czyta, człowiek nie może się pozbyć wrażenia, iż nie tylko patrzy na przeszłość, ale też na teraźniejszość. Bo historia, jeżeli się czegoś nauczyła, to tego, iż nie musi być oryginalna.

I. Kiedy uśmiechnięci panowie decydują o wojnach – od Wiednia do Donbasu

Vuillard zaczyna od 20 lutego 1933 roku. Salę Reichstagu wypełniają największe niemieckie nazwiska biznesowe: Siemens, Krupp, Opel. Hitler jeszcze nie ma pełni władzy, ale pieniądze już płyną do jego kieszeni – bo któż odmówi człowiekowi, który daje gwarancję stabilności?

Marzec 1938. Wehrmacht wkracza. Strzałów brak, oporu brak, entuzjazm w oczach tłumu. Europa patrzy. „Okej, zajmie Austrię. Może jeszcze Sudety. Ale wojny światowej z tego nie będzie” – myślą politycy w Londynie, w Paryżu, w Waszyngtonie. Krym, 2014. Rosja zajmuje półwysep. Świat patrzy. Mówi: „No dobrze, Krym. Ale wojny światowej z tego nie będzie”. Luty 2022. Rosyjskie czołgi w Ukrainie…

A później? Później jest cała galeria groteski. Zachód grozi sankcjami, ale jeszcze nie teraz, bo może Putin się opamięta. Niemcy negocjują „dyplomatyczne rozwiązanie”, ale jednocześnie boją się odciąć od rosyjskiego gazu. Francja zaprasza Ławrowa do Paryża, choć wie, co usłyszy przy magdalenkach. A gdy pierwsze rakiety spadają na Kijów, okazuje się, iż NATO i tak nic nie zrobi, bo „nie może się mieszać”. Historia powtarza się jako farsa, ale farsa bywa śmiertelnie poważna.

Czy w 1938 roku ktoś mógł się spodziewać, iż kilka lat później Europa będzie leżała w ruinach? Pewnie tak. Tak samo jak dzisiaj wszyscy się zastanawiają, czy przypadkiem nie idziemy dokładnie tą samą ścieżką.

II. Wojna na benzynę – technologia, która zabiła logikę

Niemieckie czołgi w 1939 roku były potężne, szybkie, nowoczesne – i kompletnie niepraktyczne. Bo Niemcy, z jakiegoś powodu, uznali, iż najlepszym paliwem do ich wojennej machiny będzie… benzyna. A benzyna, jak wiadomo, nie tylko gwałtownie się kończy, ale i łatwo płonie. W efekcie te cudowne maszyny wojenne zbyt często stały w miejscu, czekając na dostawy paliwa, albo po prostu stawały w płomieniach, bo ktoś przypadkiem trafił w nie z granatnika. W jednej z najbardziej groteskowych scen Vuillard opisuje, jak niemieckie czołgi psują się w drodze do Austrii podczas Anschlussu. Z perspektywy historii to ironiczna anegdota – ekspansja Hitlera zaczęła się od awarii sprzętu.

Czy z tego błędu wyciągnięto wnioski? Oczywiście. Dziś armie świata robią dokładnie to samo – choć niekoniecznie z paliwem, a z amunicją, dronami i technologią. Kiedy Rosja w 2022 roku zaczęła wojnę w Ukrainie, nikt chyba nie spodziewał się, iż tak wielka armia będzie miała problemy z logistyką. A jednak – rosyjskie kolumny stały na poboczach ukraińskich dróg, porzucone przez załogi, bo skończyło się paliwo. Jakby nikt wcześniej nie pomyślał, iż czołg bez benzyny to po prostu bezużyteczny złom. Może i technologia poszła naprzód, ale duch klęski logistyki pozostał niezmienny.

Historia nie tylko się powtarza. Historia się śmieje.

III. Cyberwojna – współczesny konflikt zaczyna się od kliknięcia

Vuillard pokazuje, jak politycy myślą, iż mogą kontrolować rzeczywistość. Że wystarczy jeden podpis, jedno spotkanie, jedno skinienie głową i wszystko będzie pod kontrolą. W 1938 roku premier Wielkiej Brytanii Neville Chamberlain wracał z Monachium, machając w powietrzu kartką, na której Hitler zapewniał go o pokoju. „Pokój za wszelką cenę” – myślał Chamberlain; miał w ręku pustą obietnicę Hitlera, ale myślał, iż to coś znaczy. Historia nie mogła go bardziej cynicznie potraktować.

Dzisiaj nie trzeba choćby tej kartki. Nie trzeba czołgów, nie trzeba żołnierzy. Dziś wystarczy chaos informacyjny. Vuillard pisze o tym, jak Hitler przejmował władzę: propagandą, manipulacją, przekupstwem, strachem. Czy to nie działa tak samo teraz? Tyle iż dzisiaj wojna nie zaczyna się od wkroczenia wojsk, nie potrzebuje tanków na benzynę i zmęczonych generałów. Współczesna wojna zaczyna się na serwerach, w skryptach i kodach.

Cyberwojna nie ma linii frontu, ale ma ofiary. W Estonii w 2007 roku nagły cyberatak zablokował całe państwo – banki, urzędy, transport publiczny. Fake newsy, manipulacje wyborcze, deepfake’i – w XXI wieku agresor nie potrzebuje już czołgów, jeżeli może zmienić rzeczywistość jednym kliknięciem. W 1938 roku Hitler miał radio i gazety. Dziś autorytarne reżimy mają Facebooka, Twittera, TikToka i boty. Czy Rosja musiała w 2016 roku wysyłać wojska do Stanów Zjednoczonych? Nie – wystarczyło, iż wprowadziła chaos w wyborach. Czy Chiny potrzebowały czołgów, by przejąć kontrolę nad gospodarką światową? Nie – wystarczyły algorytmy i technologie.

W 2023 roku Hamas zaatakował Izrael w najbardziej brutalny sposób od dekad. Kilka godzin później internet był już zalany propagandą i zmanipulowanymi zdjęciami, a świat podzielił się jeszcze bardziej, nie wiedząc, komu wierzyć. To jest nowy Anschluss – cichy, niewidzialny, taki, którego nikt nie zauważa, dopóki nie jest za późno.

IV. Porządek dnia historia, która trwa, choć nikt jej nie chce

Historia pełna jest absurdów, ale rzadko bywają one tak dobrze zobrazowane, jak w Porządku dnia – gdyby chaos miał regulamin, wyglądałby on właśnie tak. Czytając Vuillarda, można zachwycać się stylem, ironią, sposobem, w jaki obnaża hipokryzję wielkich tego świata. To dobrze się czyta. Ale pod spodem jest niepokój.

To nie jest książka o przeszłości. To książka o nas. Bo największe tragedie nie zaczynają się od wielkich decyzji. Zaczynają się od bierności. Bo ta książka to nie tylko historia – to ostrzeżenie. Kiedyś świat przespał Anschluss. Dziś przysypia, oglądając wiadomości o kolejnych wojnach. Syria. Gaza. Sudan. Ukraina. Zaledwie kilka miesięcy temu mieliśmy do czynienia z próbą negocjowania rozejmu w Syrii. Przy stole Rosja i USA, naprzeciwko siły islamistyczne, które w tym samym czasie prowadziły ofensywę. To nie ma sensu. W tej rzeczywistości zawieranie porozumień wydaje się równie absurdalne, co utopijne.

USA i ich wojna z terroryzmem w Afganistanie. Dwadzieścia lat interwencji, miliardy dolarów, setki raportów, analiz, strategii – i co? Kabul upada w tydzień. Przez dekady toczyły się narady w Pentagonie i Białym Domu. Generałowie przychodzili, kiwali głowami, zapewniali o postępach. Procedury były przestrzegane, raporty spływały na biurka, kolejne decyzje zapadały. Wszystko w ramach ustalonego porządku dnia. A potem wielka armia poniosła porażkę z przeciwnikiem jeżdżącym na motocyklach, uzbrojonym w broń sprzed kilku dekad. Logistyka zawiodła. Politycy byli zaskoczeni. Ale czy naprawdę mogli być?

Europa? Przez lata uzależniała się od rosyjskich surowców. Nie przypadkiem, nie w wyniku błędu, ale świadomie. Bo to się opłacało. Niemieckie rządy negocjowały umowy, kolejne szczyty unijne zatwierdzały strategię współpracy energetycznej. Porządek dnia był niezmienny – dokumenty podpisywane, uściski dłoni, uśmiechy do kamer. Wojna? Nikt jej nie zakładał. Aż nadeszła. I nagle ci sami politycy, którzy latami bagatelizowali zagrożenie, zaczęli mówić o konieczności niezależności energetycznej.

Chiny? Wielkie lotniskowce, plany na globalną potęgę. W teorii – rywal dla amerykańskiej marynarki. W praktyce – flota, której brakuje doświadczenia i infrastruktury, ale w biurach partyjnych urzędników realizowane są kolejne spotkania. Ludzie siedzą przy długich stołach kiwają głowami, wpisują decyzje do protokołu. Kolejny porządek dnia. Wszystko pod kontrolą – przynajmniej na papierze. Bo wojna nie zaczyna się od pierwszego strzału. Zaczyna się w tych salach konferencyjnych, w biurach, w kuluarach. Tam, gdzie zapadają decyzje, które wydają się drobne, a potem okazują się kluczowe.

Tak było w 1938 roku, gdy Austria padła bez jednego wystrzału. Tak było w Afganistanie. Tak było w Syrii. Tak może być wszędzie. A historia, jak zawsze, nie jest oryginalna. Politycy wciąż robią te same gesty. Wciąż podpisują porozumienia, które nic nie zmieniają. Wciąż negocjują pokój z ludźmi, którzy nigdy nie mieli zamiaru go przestrzegać. To ironiczne, iż największe wojny zaczynają się od najbardziej banalnych gestów. Od spotkań, na których wszyscy wiedzą, iż kłamią.

A wojna? Wojna nie zaczyna się od pierwszego wystrzału. Wojna zaczyna się wtedy, kiedy przestajemy rozumieć, co się dzieje. Kiedy świat zaczyna dryfować w stronę chaosu, a ludzie wciąż wierzą, iż może tym razem będzie inaczej. I wciąż historia się z nas śmieje.

Idź do oryginalnego materiału