Donald Tusk postanowił zrobić z Centralnym Portem Komunikacyjnym to, czego Prawo i Sprawiedliwość nigdy nie potrafiło: wyjąć go z PowerPointa i wstawić do rzeczywistości. Gdy premier mówi: „PiS-owcy ciągle mówią, iż nie wybudujemy CPK. I mają rację. My budujemy Port Polska”, nie chodzi wyłącznie o grę słów. To polityczny komunikat o końcu epoki makiet, wizualizacji i konferencji, które miały zastąpić realne decyzje.
CPK w wersji PiS było bowiem projektem doskonałym — pod warunkiem, iż nigdy nie wyjdzie poza etap prezentacji. Przez lata słyszeliśmy o „największym hubie w tej części Europy”, „nowym sercu transportowym kontynentu” i „cywilizacyjnym skoku”. W praktyce dostaliśmy hektary wykupionej ziemi, chaos decyzyjny i polityczne mianowania. Tusk nieprzypadkowo mówi dziś z przekąsem: „Oni przez lata gadali i robili prezentacje w Power Poincie, a my naprawdę, na serio, budujemy Port Polska”.
Nowa nazwa — Port Polska — nie jest tylko zabiegiem marketingowym. Premier otwarcie przyznaje, iż chce zerwać z dziedzictwem symbolicznego nadużycia. „Nie będziemy więcej używali nazwy, którą nasi poprzednicy zhańbili” — mówił podczas konferencji prasowej. To zdanie brzmi ostro, ale trudno mu odmówić sensu. CPK stał się bowiem nie tyle inwestycją, ile politycznym fetyszem PiS: im mniej było konkretów, tym więcej patosu.
Tusk, w swoim charakterystycznym stylu, próbuje ten patos rozbroić. Zamiast opowieści o „wstawaniu z kolan”, słyszymy o harmonogramach, firmach i sprzęcie. „Już za kilka miesięcy na teren budowy wjadą pierwsze maszyny. To są miliardowe inwestycje. Budują polskie firmy, kupiliśmy nowe samoloty dla LOT-u” — wylicza premier. Ta wyliczanka nie jest przypadkowa: to język konkretu, który ma zastąpić ideologiczną mgłę.
Najciekawsze jest jednak to, jak PiS reaguje na utratę monopolu na marzenia. Marcin Horała z żalem stwierdza w rozmowie z DoRzeczy.pl, iż „rząd został przez obywateli przymuszony do tego, żeby jednak nie likwidować CPK”. W tej wypowiedzi zawiera się cała logika poprzedniej władzy: skoro coś się dzieje, to na pewno wbrew rządowi, a jeżeli rząd robi to inaczej, to „mści się”, zmieniając nazwę. PiS najwyraźniej nie potrafi zrozumieć, iż państwo może kontynuować projekt, jednocześnie sprzątając bałagan po jego autorach.
Port Polska ma być — jak mówi Tusk — miejscem, gdzie „będzie biło serce Polski”. Można się z tej metafory uśmiechnąć, ale warto zauważyć różnicę: tym razem serce ma pompować krew, a nie wyłącznie emocje. „Samoloty z całego świata 24/7, największy hub transportowy w regionie, najszybsza kolej w Europie” — to przez cały czas ambitna wizja, ale osadzona w realiach finansowych i infrastrukturalnych, a nie w partyjnym micie.
PiS oczywiście będzie powtarzał, iż „to ich projekt”, iż „Tusk tylko zmienia nazwę” i iż „bez nich nic by nie było”. Tyle iż wyborcy coraz lepiej rozumieją różnicę między opowieścią a wykonaniem. Jedni przez lata „gadali”, drudzy zaczęli budować. Jedni potrzebowali wielkich słów, drudzy wystarczyli z koparkami.
W tym sensie Port Polska jest nie tylko inwestycją infrastrukturalną, ale też politycznym symbolem. Pokazuje, iż można odzyskać duży projekt państwowy z rąk propagandy i oddać go logice rozwoju. A PiS? Cóż, może zawsze wrócić do slajdów. Tam czuli się najlepiej.

1 dzień temu













