„Po ponad czterech latach od zamachu na życie Pawła Adamowicza sąd w Gdańsku wydał nieprawomocny wyrok. Zabójca prezydenta Stefan Wilmont skazany został na dożywocie”, donosiła nie bez satysfakcji „Gazeta Wyborcza”. Trzeba jednak uściślić. Zabójca prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza skazany został na karę dożywotniego więzienia z obostrzeniem, iż o warunkowe przedterminowe zwolnienie będzie mógł się starać nie wcześniej niż po upływie 40 lat (normalnie mógłby się starać już po 25 latach). Uwzględniając wiek skazanego (31 lat) i średnią długość życia mężczyzn w Polsce (71,8 lat), można z dużym prawdopodobieństwem założyć, iż sąd nie tyle obostrzył wobec oskarżonego prawo do ubiegania się o warunkowe przedterminowe zwolnienie, ile tego prawa go pozbawił. A na to kodeks w dotychczasowym swoim kształcie nie pozwala.
Jak rzadko u nas bywa, wyrok ten spotkał się jednak z powszechną aprobatą. W mediach, także społecznościowych, powszechnie chwalono sąd i sprawiedliwy wyrok.
Uwadze chwalących umknęło też to, iż sąd w ślad za opinią biegłych psychiatrów (a opiniowały aż trzy zespoły biegłych, jeden z nich uznał całkowitą niepoczytalność oskarżonego) przyjął, iż oskarżony działał w stanie poczytalności ograniczonej w stopniu znacznym. Uzasadniając wyrok, sędzia Aleksandra Kaczmarek wywodziła, jak podaje „Gazeta Wyborcza”, iż oskarżony nie cierpiał na chorobę psychiczną, ale rozpoznano u niego zaledwie krótkotrwałe „zaburzenia schizotypowe”. (Mam nadzieję, iż pani sędzia wraz z ławnikami bezbłędnie odróżnia te zaburzenia od schizofrenii „o lekkim przebiegu”). Miała również stwierdzić, iż motywacja oskarżonego zasługuje na szczególne potępienie. Sąd nie dostrzegł żadnych okoliczności łagodzących. Oskarżony, zdaniem sądu, dobrze przygotował się do zamachu, kupił nóż, wiedział, jak dostać się na scenę, zadał precyzyjne ciosy, wybrał dogodny moment na atak. Wszystko to miało przesądzać o poczytalności i premedytacji oskarżonego.
Nie widziałem akt procesu, cała moja wiedza o zdarzeniu opiera się na relacjach medialnych. jeżeli media relacjonują ustne przedstawienie uzasadnienia wyroku rzetelnie, to – przepraszam za mocne słowa – była to kompromitacja wymiaru sprawiedliwości. Ilustracja niekompetencji i uleganie populizmowi. Pomijam już wspomniane wyżej „surowsze ograniczenia do skorzystania z warunkowego przedterminowego zwolnienia”. Wobec osoby, u której orzeczono poczytalność ograniczoną w stopniu znacznym, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary. Czyli wymierzyć karę poniżej dolnego zagrożenia. W tym przypadku poniżej ośmiu lat pozbawienia wolności. Oczywiście może, ale nie musi. Orzecznictwo jednak wymaga, aby uzasadnił, dlaczego tego nie zrobił.
Osobom niebędącym prawnikami wyjaśniam: „poczytalność” jest istotnym składnikiem „winy”. Ograniczenie poczytalności jest więc zarazem ograniczeniem winy. Wedle naszego Kodeksu karnego kara ma być proporcjonalna do winy (jej „dolegliwość nie może przekroczyć stopnia winy”). W tym przypadku, mimo ograniczenia poczytalności w stopniu znacznym, a tym samym ograniczenia winy w stopniu znacznym, sąd wymierzył najwyższy możliwy wymiar kary! Argumenty przemawiające w opinii sądu za działaniem z rozeznaniem (bo kupił nóż, wszedł na scenę, wiedział, kogo zaatakować etc.) świadczą jedynie o tym, iż sąd ma swoiste wyobrażenie o chorobie psychicznej, jej przebiegu i objawach. Zdaniem sądu, jeżeli ktoś nie wyje, nie drapie ścian, rozumie z grubsza, co się wokół niego dzieje, najwyraźniej jest zdrowy psychicznie. No, niekoniecznie. Wybitny polski psychiatra Karol Spett pisał: „Sprawca, który w chwili czynu dotknięty był schizofrenią choćby o lekkim przebiegu, jest niepoczytalny. Odnosi się to również do tych osób, które kierowały się pozornie zrozumiałymi motywami. (…) Zachowanie się tych chorych wynika z łączenia działających pobudek zrozumiałych i patologicznych”.
Ten wyrok gdańskiego sądu jest pod pewnym względem idealny: satysfakcjonuje równocześnie ministra Ziobrę i liberalną opinię publiczną. Tyle iż wyrok powinien być sprawiedliwy, niezależny od populistycznych nastrojów. A ten wyrok nie jest sprawiedliwy. Znakomicie wpisuje się w to, co nazywamy populizmem penalnym.
A tak na marginesie: wedle badań z 24 dokonanych w Europie w latach 1990-2004 zamachów na polityków motywację polityczną miało jedynie dziewięć. Reszta to zamachy z motywacji psychotycznej. Zamachowcy wybierali jako ofiary nie polityków jako takich – tym bardziej nie kierowali się ich przynależnością do danej opcji politycznej – ale osoby znane i znaczące. Ich zabicie miało dać im rozgłos. I z reguły dawało.