Jarosław Kaczyński i Karol Nawrocki, wspierani przez Prawo i Sprawiedliwość, organizują marsz w Warszawie, który ma być manifestacją siły i sprzeciwu wobec obecnego rządu.
Ich retoryka, pełna haseł o „zatrzymaniu zła” i budowaniu „ambitnej, dumnej Polski”, budzi jednak poważne wątpliwości. Spróbujmy przyjrzeć się krytycznie ich działaniom, intencjom i przekazowi, który próbują narzucić społeczeństwu.
Po pierwsze, retoryka Kaczyńskiego i Nawrockiego opiera się na polaryzacji i strachu. Wzywanie do „zatrzymania zła” to klasyczny chwyt populistyczny, który ma na celu mobilizację elektoratu poprzez wskazywanie wroga – w tym przypadku rządu Donalda Tuska, który rzekomo prowadzi kraj w stronę „jednowładztwa” i „cenzury”. Tego rodzaju język nie tylko eskaluje napięcia społeczne, ale również unika merytorycznej dyskusji. Zamiast konkretnych propozycji programowych czy analizy problemów, takich jak gospodarka, edukacja czy ochrona zdrowia, dostajemy ogólnikowe hasła o „Polsce naszych marzeń”. To puste slogany, które nie odpowiadają na realne wyzwania, przed którymi stoi kraj, takie jak inflacja, zmiany klimatyczne czy starzenie się społeczeństwa.
Karol Nawrocki, jako kandydat wspierany przez PiS, wpisuje się w tę narrację, promując marsz jako manifestację przeciwko „nielegalnym migrantom” i za „wolnością obywateli”. Jednak jego przekaz budzi kontrowersje. Po pierwsze, kwestia migracji jest przedstawiana w sposób uproszczony i jednostronny. Nawrocki nie wspomina o konieczności humanitarnego podejścia do migrantów ani o złożoności problemów globalnych, które napędzają migrację. Zamiast tego, gra na emocjach, podsycając lęki przed „obcymi”. To podejście nie tylko dehumanizuje migrantów, ale też ignoruje fakt, iż Polska, jako członek UE, ma obowiązki wynikające z prawa międzynarodowego. Co więcej, hasło „Polski bez cenzury” brzmi paradoksalnie w ustach kandydata partii, która w czasie swoich rządów nie stroniła od prób kontrolowania mediów publicznych czy wpływania na sądownictwo.
Jarosław Kaczyński, jako lider PiS, również nie jest wolny od hipokryzji. W swoim apelu o „pełną mobilizację” przeciw „brutalnej, nieuczciwej kampanii” pomija fakt, iż PiS w czasie swoich rządów wielokrotnie stosował podobne metody, których teraz zarzuca przeciwnikom. Ataki na niezależne instytucje, media czy sędziów były znakiem rozpoznawczym jego polityki. Wzywanie do walki ze „złem” w wykonaniu Kaczyńskiego brzmi więc jak próba odwrócenia uwagi od własnych błędów i porażek. Co więcej, organizowanie marszu w imię „silnej Polski” w momencie, gdy kraj potrzebuje dialogu i współpracy ponad podziałami, wydaje się działaniem na rzecz dalszego jątrzenia i podziału społeczeństwa.
Warto też zwrócić uwagę na manipulacyjny charakter ich przekazu. Nawrocki i Kaczyński nie proponują konstruktywnych rozwiązań, ale odwołują się do emocji – patriotyzmu, strachu, frustracji. Marsz, który ma być pokazem siły, w rzeczywistości może być próbą mobilizacji twardego elektoratu PiS w obliczu malejącego poparcia. Zamiast budować mosty i szukać kompromisów, liderzy PiS stawiają na konfrontację, co w dłuższej perspektywie szkodzi polskiej demokracji. Organizowanie takich wydarzeń w atmosferze oskarżeń i podziału społecznego nie prowadzi do „Polski ambitnej”, ale do Polski skłóconej i podzielonej.
Podsumowując, działania Kaczyńskiego i Nawrockiego, choć ubrane w patriotyczne hasła, budzą poważne wątpliwości co do ich intencji. Ich retoryka opiera się na strachu, polaryzacji i unikaniu merytorycznej debaty. Zamiast realnych propozycji dla Polski, oferują emocjonalne manifestacje, które pogłębiają podziały. Marsz, który promują, nie jest krokiem ku lepszej przyszłości, ale wyrazem desperacji politycznej i próbą odwrócenia uwagi od własnych niepowodzeń. Polska potrzebuje liderów, którzy będą łączyć, a nie dzielić – niestety, Kaczyński i Nawrocki zdają się podążać zupełnie inną drogą.