Jarosław Kaczyński od lat doskonali jedną polityczną specjalność: przerzucanie winy na wszystkich poza sobą. Teraz, gdy prokuratura szykuje zarzuty wobec Zbigniewa Ziobry, prezes PiS ponownie uruchamia mechanizm obronny, w którym istotą nie jest merytoryczna odpowiedź na fakty, ale tworzenie nowej narracji o moralnym kryzysie „tych, którzy rządzą”.
Na platformie X Kaczyński napisał: „NFZ bankrutuje, pacjenci są odsyłani z kwitkiem, a uśmiechnięty premier z popcornem organizuje igrzyska, wskazując palcem na usłużnych sędziów. To moralny i polityczny upadek tej władzy!”. I dalej: sprawa Zbigniewa Ziobry to „moralny i polityczny upadek władzy Donalda Tuska”.
Warto zatrzymać się na chwilę przy tej retoryce. Prezes PiS nie tylko unika odniesienia się do zarzutów wobec wieloletniego koalicjanta, ale także usiłuje zbudować obraz państwa w zapaści – tak głębokiej, iż jego diagnoza ma zastąpić wyjaśnienia, których Kaczyński od dawna nie chce udzielać.
Dla Kaczyńskiego to dobrze znana rola. Zamiast zmierzyć się z pytaniami o to, jak wyglądała kontrola nad Funduszem Sprawiedliwości, nad którego działaniem przez lata nie tylko nie protestował, ale którego efekty politycznie wykorzystywał, prezes PiS wybiera prostsze rozwiązanie: przedstawienie sprawy jako spisku, którego celem jest „igrzysko”.
Nie sposób jednak nie zauważyć paradoksu. To właśnie Jarosław Kaczyński – polityk, który przez osiem lat faktycznie nadzorował cały obóz rządzący – dziś próbuje wmówić opinii publicznej, iż za ewentualną odpowiedzialność Ziobry odpowiada… Donald Tusk. To strategia prymitywnie prosta, ale wielokrotnie sprawdzona. Im trudniejsze pytania, tym ostrzejsza retoryka.
W swoim wpisie Kaczyński twierdzi, iż „NFZ bankrutuje”. Problem w tym, iż jeżeli rzeczywiście tak jest – to trudno o bardziej bezpośredniego adresata tej odpowiedzialności niż obóz, który przez osiem lat rządził i ustalał priorytety finansowe państwa. To Zjednoczona Prawica odpowiadała za strukturę finansowania ochrony zdrowia, za niedoszacowania, za brak reformy systemu szpitalnego, za uzależnienie inwestycji od funduszy jednorazowych.
Odwracanie tej logiki – i sugerowanie, iż zapaść służby zdrowia (jeśli taką Kaczyński diagnozuje) to efekt kilku miesięcy nowych rządów – ma kilka wspólnego z poważną debatą publiczną. To, jak często prezes PiS używa dziś słowa „bankructwo”, pokazuje jedynie, jak niewygodna staje się dla jego formacji perspektywa realnej oceny własnych rządów.
Kaczyński pisze o „igrzyskach” i rzekomej współpracy rządu z „usłużnymi sędziami”. Nie mówi jednak nic o sednie sprawy: o podejrzeniach dotyczących nieprawidłowości na kwotę ponad 150 mln zł, o mechanizmach, które pozwoliły na wykorzystanie Funduszu Sprawiedliwości do politycznej dystrybucji pieniędzy, o pytaniach, które formułowano od lat – nie w gabinetach politycznych, ale w raportach NIK.
W tym kontekście wpis Kaczyńskiego można uznać za próbę odcięcia Ziobry od partii, ale nie przez dystans, ale przez atak na tych, którzy domagają się rozliczeń. To retoryka znana z końcówki rządów PiS: im więcej faktów staje się publicznych, tym głośniej mówi się o „spisku”.
Kaczyński wciąż odwołuje się do obrazu Polski zagrożonej przez „upadek moralny władzy”. Jednak to właśnie w czasie, gdy jego partia była u steru, państwo było rozbijane od środka: upolityczniona prokuratura, kwestionowanie praworządności, naciski na sędziów, przejmowanie instytucji publicznych. Prezes PiS mówi dziś o „moralnym upadku”, jakby sam przez lata nie kierował procesem konsekwentnego osłabiania państwa.
Najbardziej znaczące w jego wypowiedzi nie są jednak zarzuty wobec Tuska, ale milczenie o Ziobrze. O człowieku, którego przez lata bronił, którego reformy nazywał najlepszymi w III RP i którego prokuratura była jego politycznym narzędziem. Dzisiaj – w obliczu poważnych zarzutów – prezes PiS woli mówić o popcornie niż o odpowiedzialności.
Kaczyński dobrze rozumie, iż sprawa Funduszu Sprawiedliwości to nie tylko problem Ziobry. To problem całego obozu, który tę konstrukcję tworzył i wykorzystywał. I dlatego rozpaczliwie potrzebuje opowieści o „igrzyskach”.
Rzeczywistości jednak nie zaczaruje. Gdy w państwie zaczynają działać instytucje, które przez lata próbował podporządkować, Kaczyński wraca do starego repertuaru: patologizować przeciwników, unikać odpowiedzi, straszyć upadkiem państwa. To przyznanie – choć nie wprost – iż prawdziwy kryzys dotyczy nie władzy Tuska, ale odpowiedzialności PiS za lata zaniedbań.

3 tygodni temu












