Wypowiedź Szymona Hołowni o rzekomych sugestiach przeprowadzenia zamachu stanu wywołała lawinę politycznych reakcji — w tym zaskakujące słowa uznania ze strony Mariusza Błaszczaka. Choć na pierwszy rzut oka może to wyglądać jak gest ponadpartyjnej odpowiedzialności, w rzeczywistości ujawnia głębszą grę interesów i potencjalne przesunięcia w politycznym układzie sił. Milczenie Hołowni w sprawie nazwisk i kontekstu sprawia, iż cena za ten chwilowy sojusz może być znacznie wyższa, niż mogłoby się wydawać.
Wypowiedzi marszałka Sejmu Szymona Hołowni na temat rzekomych sugestii przeprowadzenia zamachu stanu wywołały efekt domina. Nie tylko stały się medialną sensacją, ale także otworzyły drzwi do niespodziewanych politycznych aliansów. Jednym z najbardziej zaskakujących skutków tej sytuacji było publiczne uznanie Hołowni przez przewodniczącego klubu PiS, Mariusza Błaszczaka. Ten niespodziewany gest ze strony polityka, który jeszcze kilka miesięcy temu oskarżał Hołownię o destabilizowanie państwa, powinien budzić poważne pytania.
Słowa Hołowni były nieodpowiedzialne z kilku powodów. Po pierwsze, użycie pojęcia „zamach stanu” – choćby w sensie politycznej metafory – w sytuacji braku realnych podstaw prawnych, rozciąga granice debaty publicznej do granic absurdu. Po drugie, brak jednoznaczności w formułowaniu oskarżeń i odmowa podania nazwisk rzuca cień nie tylko na klasę polityczną, ale i na samego marszałka Sejmu jako urzędnika zobowiązanego do przejrzystości i odpowiedzialności. jeżeli rzeczywiście doszło do sytuacji, którą można uznać za próbę obalenia porządku konstytucyjnego, Hołownia powinien natychmiast zareagować w trybie formalnym. o ile nie doszło – powinien milczeć.
Tymczasem jego deklaracje otworzyły przestrzeń dla PiS do powrotu do gry w narrację o „obronie państwa prawa” i „zagrożeniach dla demokracji”. W tej narracji Hołownia zyskał nieoczekiwanych sprzymierzeńców. Mariusz Błaszczak, były szef MON i prominentna postać obozu Jarosława Kaczyńskiego, publicznie wyraził uznanie dla marszałka. Nie jest to jednak gest bezinteresowny.
Poparcie ze strony polityków PiS dla Hołowni nie jest grą czysto symboliczną. To ruch o potencjalnie dużym znaczeniu strategicznym. Publiczne wsparcie wiąże się z oczekiwaniami – choćby cichymi – odwzajemnienia. I tu zaczyna się polityczna kalkulacja. Wsparcie dla jednego z liderów koalicji rządzącej może być próbą wyłuskania najbardziej chwiejnego elementu tego układu. Hołownia, balansujący między anty-PiS-owską tożsamością a centrowym wizerunkiem, znajduje się w sytuacji, w której każda jego decyzja może zostać odczytana jako ukłon w stronę jednej ze stron sporu. Po słowach Błaszczaka presja ta staje się jeszcze silniejsza.
Trudno nie zauważyć, iż w tej sytuacji Polska 2050 staje się potencjalnym celem politycznego „podkupywania”. Hołownia, nie wskazując winnych, stawia się w pozycji bohatera, który „uratował demokrację”. PiS zyskuje na tym, przyznając, iż to właśnie on – a nie Donald Tusk – był ostatnią linią obrony przed anarchią. To narracja, która w kampaniach samorządowych czy parlamentarnych może być łatwo wykorzystana: „to nie Tusk zapewnił porządek, tylko Hołownia – z naszym poparciem”.
Milczenie Hołowni w sprawie nazwisk i okoliczności, przy równoczesnym uruchomieniu śledztwa prokuratorskiego, może mieć konsekwencje zarówno polityczne, jak i prawne. Brak konkretów otwiera pole dla dowolnej interpretacji – zarówno w mediach, jak i w opinii publicznej. Co więcej, stawia marszałka w pozycji, w której każde kolejne oświadczenie będzie traktowane jako próba ucieczki przed odpowiedzialnością. A to z kolei osłabia jego wiarygodność jako arbitra sceny politycznej.
Nie bez znaczenia jest fakt, iż obecna prokuratura została obsadzona przez nowy układ rządzący. jeżeli Hołownia rzeczywiście ma wiedzę o nielegalnych propozycjach, jego rola jako świadka – lub choćby potencjalnego pokrzywdzonego – powinna być priorytetowo potraktowana. jeżeli takiej wiedzy nie ma, to jego słowa były nie tylko nieodpowiedzialne, ale także politycznie kosztowne.
Symbioza między Szymonem Hołownią a PiS – choćby jeżeli chwilowa i taktyczna – odsłania głębszy problem słabości części koalicji rządzącej. Wspólna retoryka z Błaszczakiem podważa zaufanie do jedności obozu demokratycznego. W dłuższej perspektywie Hołownia może zostać zapamiętany nie jako ten, który zatrzymał „zamach stanu”, ale jako ten, który własnymi słowami umożliwił PiS powrót do centrum debaty publicznej. A to, z punktu widzenia interesu koalicji, jest cena zdecydowanie zbyt wysoka.