Poniedziałkowy show w cieniu nadmiaru

news.5v.pl 13 godzin temu

Zawiedli się ci, którzy liczyli, iż to ostatnie przed pierwszą turą starcie głównych pretendentów doprowadzi do jakiegoś przełomu. Rafał Trzaskowski próbował kilkakrotnie sprowokować Karola Nawrockiego, atakując go sprawą słynnej kawalerki, ale kandydat PiS był na to przygotowany. Równocześnie z krótkiej wymiany zdań między Nawrockim i Trzaskowskim widać było, iż debata bądź debaty, do jakich dojdzie między nimi już po 18 maja, mogą się okazać równie jałowe jak to poniedziałkowe widowisko.

Polaryzacja osiągnęła bowiem taki poziom, iż kandydaci dwóch głównych formacji nie są zdolni do choćby ostrej, ale jednak merytorycznej dyskusji na jakikolwiek temat. Będą się jedynie przerzucać oskarżeniami i zarzutami oraz recytować wyuczone frazy. Wygra je ten z nich, który uczyni to bardziej przekonująco w oczach grupy najbardziej niezdecydowanych wyborców.

Show Stanowskiego


Oczywistym zwycięzcą poniedziałkowego show był Krzysztof Stanowski, który zresztą nie ukrywał, iż występ w „TVP w likwidacji”, będzie jednym z oficjalnych celów jego „kampanii”. Dlatego w roli negatywnej postaci obsadził nie któregokolwiek z konkurentów, ale współprowadzącą debatę, dziennikarkę TVPDorotę Wysocką-Schnepf.

W poniedziałek Stanowski potwierdził, iż jest jedynym kandydatem w tych wyborach, który nie tylko nie dołożył do nich finansowo, ale jeszcze dobrze na nich zarobił, co łatwo sprawdzić, oceniając poziom oglądalności prezydenckich programów na jego youtubowym kanale. W poniedziałek zarabiał jednak nie tylko dla siebie, ale i dla tego młodego, chorego człowieka, na którego leczenie zbierał w trakcie debaty środki.

Dlatego w przyszłości znajdzie wielu naśladowców, zwłaszcza jeżeli nie zostanie – tak jak to się dzieje dotąd – wyciągnięty oczywisty wniosek, dotyczący ułomnego systemu rejestracji kandydatów. Nie mam nic przeciwko akcjom charytatywnym, ale uważam wykorzystywanie jakichkolwiek wyborów do ich prowadzenia za cokolwiek wątpliwe moralnie przedsięwzięcie.

Czarny rynek list poparcia


Poniedziałkowy, niemal czterogodzinny show, mocno ucierpiał na jakości za sprawą nadmiaru uczestników. Nie byłoby ich aż tylu, gdyby nie ułomny system ich selekcji. Już w 1995 roku, kiedy do wyborów prezydenckich zarejestrowało się jeszcze więcej, bo aż 17 kandydatów (czterech z nich wycofało się jeszcze przed I turą, a trzech nie uzyskało później choćby 100 tys. głosów), było jasne, iż powstał czarny rynek list z poparciem. Działał on w najlepsze z różnym nasileniem w kolejnych wyborach, a przy obecnych widać wyraźnie, iż co najmniej czterech, a może choćby sześcioro kandydatów, nie zebrało podpisów w sposób wymagany przez kodeks wyborczy.

Niestety obecny, anachroniczny system rejestracji, wymyślony w epoce przedcyfrowej, sprawia, iż Państwowa Komisja Wyborczanie jest w stanie skutecznie wyeliminować ich wszystkich z ostatniej fazy kampanii. Kilku, dysponujących „towarem” słabszej jakości wyłapała, ale pozostałym oszustom już nie dała rady.

Tymczasem łatwo zauważyć, iż debata 6 czy 7 kandydatów wyglądałaby inaczej niż 13, z których część zresztą nie miała nic do powiedzenia choćby w tak krótkim czasie, jak jedna minuta. Skądinąd 60 czy 90 sekund to zarazem czas zdecydowanie zbyt krótki, aby najlepiej choćby przygotowany kandydat mógł coś sensownego powiedzieć na temat polityki zagranicznej czy obronnej.

Środek peletonu


O ile poniedziałkowa debata nie zmieniła kolejności w pierwszej trójce, to może mieć pewien wpływ na przegrupowania w gronie polityków walczących o czwarte i piąte miejsce. W większości ostatnich sondaży czwarta lokata przypadała Szymonowi Hołowni i wydaje się, iż ten wyjątkowo doświadczony w występach telewizyjnych polityk nie stracił w poniedziałek żadnych punktów. Zarazem jednak nie powiedział niczego na tyle błyskotliwego, aby zbliżyć się w istotny sposób do Sławomira Mentzena – choć ten ostatni po raz kolejny pokazał, iż udział w grupowych debatach nie jest jego mocną stroną.

Na przełomie marca i kwietnia Mentzen był blisko dogonienia Nawrockiego, jednak najpewniej stracił już tę szansę nie tylko z powodu nieprzemyślanych wypowiedzi (o aborcji i płatnych studiach), ale i zamieszania z debatami w Końskich, których głównym beneficjentem okazał się właśnie kandydat PiS.

W walce o piąte miejsce, jaka rozegrała się między politykami lewicy, wyraźnie lepiej wypadł Adrian Zandberg. Dlatego Magdalena Biejat będzie miała 18 maja problem z uzyskaniem większego poparcia niż lider partii Razem, tym bardziej, iż to raczej jej, a nie Zandbergowi, odbierze pewną liczbę głosów ekstrawagancka Joanna Senyszyn.

Z kolei na skrajnej prawicy główną postacią pozostanie zasłużenie Grzegorz Braun, po mistrzowsku formułujący coraz bardziej kuriozalne, hejterskie slogany. Nie wydaje się, aby wysiłki Artura Bartoszewicza, czy tym bardziej Marka Jakubiaka, zmierzające do zajęcia jego miejsca zakończyły się sukcesem. Na komentowanie występów pana Wocha i Maciaka szkoda czasu, choć uporczywym reklamowaniem przez tego ostatniego usług rosyjskich klinik, powinien się po wyborach zainteresować kontrwywiad.

Cień kawalerki


Nie ulega wątpliwości, iż jeżeli z wielkiej biograficznej szafy Karola Nawrockiego nie wyleci kolejny trup, to zarówno ostatnie dni przed pierwszą turą, jak i dwa tygodnie jakie po niej nastąpią, będą zdominowane przez roztrząsanie tej właśnie historii. Dla kandydata PiS i jego sztabu to fatalna wiadomość, tym bardziej, iż w elektoracie Nawrockiego przeważają starsi Polacy.

Nie znaczy to, iż wynik drugiej tury uważam za przesądzony. Psychologicznie spore znaczenie będzie miała różnica między rezultatami, jakie obaj główni kandydaci uzyskają 18 maja. jeżeli skurczy się ona do mniej niż pięciu procent, to będzie to z kolei poważny sygnał dla Trzaskowskiego i jego sztabu, który w tej kampanii nie wykazał się jak dotąd jakimkolwiek sukcesem. jeżeli wszystkie asy trzyma w rękawie na drugą turę, to może się to okazać spóźnione.

Wprawdzie w wypowiedziach polityków wspierających prezydenta Warszawy nie słychać dziś pewności siebie, czy wręcz arogancji, widocznej w szeregach PO przed dekadą, gdy Andrzej Duda gonił Bronisława Komorowskiego, ale trudno też dostrzec jakąś nadzwyczajną determinację, czy mobilizację. Tak, jakby nie wierzyli, iż stawką tych wyborów jest utrzymanie się ich formacji przy władzy. Czyżby naprawdę uznali, iż sprawa kawalerki pana Jerzego definitywnie pogrąży Nawrockiego?

Bez względu na ostateczny wynik tegorocznych igrzysk prezydenckich, oczywisty wydaje się kolejny wniosek, jaki z nich płynie.

Reformy wymaga nie tylko proces rejestracji kandydatów, ale także wprowadzenie obowiązku składania przez nich szczegółowych deklaracji majątkowych. Powinny one być ogłaszane przez PKW na jej stronie wraz z decyzją o rejestracji danego pretendenta do urzędu Prezydenta RP.

Smutkiem napawa fakt, iż tak oczywistego obowiązku nie wprowadzono już po wyborach z 1995 r., gdy podczas telewizyjnej debaty przed drugą turą głosowania Aleksander Kwaśniewski rzucił prezydentowi Lechowi Wałęsie swoje oświadczenie majątkowe. Na sensowne zmiany nigdy jednak nie jest za późno.

Skoro zatem tegoroczne igrzyska prezydenckie nie przekonają najpewniej większości Polaków do postulowanej przeze mnie ich likwidacji, jako polaryzacyjnej imprezy demolującej naszą narodową wspólnotę, to spróbujmy przynajmniej choć trochę poprawić poziom kolejnych.

Antoni Dudek


Debata prezydencka 2025. Zandberg do Hołowni o kilometrówkach posłów: Możesz, to ukrócić jednym podpisemPolsat NewsPolsat News


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas

Dołącz do nas
Idź do oryginalnego materiału