Rzeczywistość bywa brutalna, szczególnie dla tych, którzy przywykli do życia na garnuszku władzy. Ponad sto redakcji, które latami wypuszczały na świat pro-PiS-owską propagandę za sowite pieniądze podatników, nagle odkryło, że… kasa się skończyła. Aż chce się powiedzieć: „jakie to smutne”.
Jeszcze niedawno te redakcje przeżywały złoty okres. Setki milionów złotych z publicznych spółek i instytucji płynęły szerokim strumieniem na reklamy, kampanie i artykuły sponsorowane, które wychwalały „dobre zmiany” i piętnowały „totalną opozycję”. W zamian gazety, portale i stacje radiowe pełniły rolę tuby propagandowej, gdzie każda decyzja PiS była przedstawiana jako objawienie, a wszyscy przeciwnicy – jako wrogowie narodu.
Chcesz czytać więcej wewnętrznych informacji ze świata polityki i mediów? Prosimy o obserwowanie naszego profilu na Facebooku oraz na Twitterze. Proszę o lajkowanie i podawanie dalej naszych wpisów - w ten sposób możemy zrobić dla Ciebie więcej. |
Teraz jednak karta się odwróciła. Wraz z utratą władzy przez PiS skończyły się pieniądze na „reklamy społeczne” i „informacyjne” o wielkich sukcesach Orlenu, Lotosu czy PZU. Nagle trzeba się utrzymać na rynku bez dotacji. Dla niektórych to szok.
Wszystko wskazuje na to, iż w tych redakcjach ekonomiści od zawsze byli na etatach honorowych. Budowanie modelu biznesowego wyłącznie na dotacjach z publicznych spółek jest może wygodne, ale ma jeden mały minus: kiedy spółki przestają płacić, trzeba wrócić do tego, co inne redakcje robią od lat – pracy. Niestety, wygląda na to, iż wiele z tych redakcji nie pamięta już, jak to się robi.
„Nie da się zrobić gazety bez budżetu na promocję” – skarżą się niektórzy. Problem polega na tym, iż wcześniej jakoś dało się, a teraz – nie. W efekcie te media muszą ograniczać liczbę wydań, zwalniać pracowników lub… próbować podlizać się nowej władzy. Jednak redakcje z łatką „pisowskich sługusów” nie mają na rynku łatwo, bo ich wiarygodność jest, delikatnie mówiąc, wątpliwa.