25 kwietnia 2025 roku, w tysiąclecie koronacji Bolesława Chrobrego, premier Donald Tusk ogłosił swoją „doktrynę piastowską”. To wizja Polski silnej militarnie, gospodarczo i politycznie, zdolnej do rywalizacji na arenie międzynarodowej, a zarazem zakotwiczonej w partnerstwach demokratycznych Zachodu. Ale pod błyszczącą retoryką kryją się pytania, na które Tusk nie udziela odpowiedzi — o koszty, ryzyko i historyczne pułapki centralizacji władzy.
Donald Tusk, przemawiając w Gnieźnie, wskrzesił ducha Piastów, by nadać ramy strategii, która ma wynieść Polskę na pozycję regionalnego lidera. „Doktryna piastowska” opiera się na trzech filarach: najsilniejszej armii w regionie, najdynamiczniejszej gospodarce i mocnej pozycji politycznej w Europie i świecie. To ambitny plan, który wpisuje się w szerszy kontekst przebudowy Zachodu w obliczu wojen handlowych, agresji Rosji i rosnących wpływów autorytarnych reżimów. Jak pisaliśmy w numerze rocznym Res Publice Nowej „Bezpieczeństwo gospodarcze, głupcze!”, powrót do polityki opartej na sile jest nieuchronny. Ale czy Polska, wciąż ustępująca potencjałem Francji, Wielkiej Brytanii czy Niemcom jest gotowa na tę rolę? Tusk nieprzypadkowo wybrał Gniezno i obecność najwyższych władz, w tym polityków Prawa i Sprawiedliwości i Prezydenta Andrzeja Dudy, by ogłosić określić narodową doktrynę. Zasygnalizował, iż chce, by była ona ponadpartyjna, wykraczająca poza kampanijną retorykę przed wyborami prezydenckimi. Przemówienie z 25 kwietnia 2025 roku było wezwaniem do jedności w obliczu końca ery „beztroskiej prosperity”. Bo przecież ostatnie 35 lat pozwoliło Polsce na bezprecedensowy skok cywilizacyjny, ale teraz przychodzi czas próby. A właśnie w trakcie kampanii wyborczej pojawiają się pytania o kontynuację kursu na zbrojenia, które wymagają nie tylko miliardów złotych, ale i politycznej woli utrzymania tego kursu przez dekady.
Siła czy pogarda?
Tusk nie owija w bawełnę. W styczniu 2025 roku, otwierając polską prezydencję w Radzie UE, powiedział w Parlamencie Europejskim: „W polityce, jeżeli nie masz siły, jesteś godny pogardy”. To zdanie, ostre jak rzadko, oddaje istotę naszej filozofii działania. Polska i Europa muszą być silne, by odstraszać wrogów i neutralizować wewnętrzne radykalizmy. Historia — od Tukidydesa, przez rozbiory, po appeasement Hitlera z lat 30. XX wieku — uczy, iż słabość zaprasza agresję. Momenty słabości podczas wyborów instynktownie wyczuwają autokratyczne mocarstwa, które potajemnie wspierają polaryzujące narracje skrajnej prawicy i lewicy. Dopiero gdy uświadomimy sobie, jak groźna byłaby wygrana Simiona w Rumunii rozumiemy, iż strategiczna spójność Zachodu staje się kwestią naszego przetrwania. Doktryna piastowska jest więc nie tylko polską ambicją, ale i wezwaniem do przebudowy powojennych ram Europy. Tusk mówi o uzbrajaniu Unii, by była „synonimem siły, a nie bezradności”. Podkreśla konieczność współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, niezależnie od tego, kto rządzi w Białym Domu oraz zacieśniania sojuszy, jak polsko–francuski traktat. Ale w tym entuzjazmie kryje się niedopowiedzenie: przebudowa Europy wymaga tempa i jedności, których brak może zatrzymać nas w pół kroku, spowolnionych przez polityczny separatyzm.
Lekcja Chrobrego
Tu dochodzimy do tego, czego Tusk nie mówi. Przywołując Bolesława Chrobrego, premier celebruje jego wizję siły i niezależności, ale pomija gorzkie lekcje jego panowania. Chrobry, choć genialny strateg, pośmiertnie przegrał z własną centralizacją. Skupiając władzę w swoich rękach, nie przygotował następców zdolnych utrzymać jego dziedzictwo. Nadmierna koncentracja władzy w społeczeństwie nienawykłym wyłącznie do hierarchii pionowej, wywołała tendencje odśrodkowe, które osłabiły państwo po jego śmierci. Czy Tusk, stawiając na silne przywództwo i strategiczny fokus, nie ryzykuje podobnego błędu? Centralizacja, choć kusząca w czasach kryzysu, ma swoje pułapki. Tusk słusznie chce, by najważniejsze obszary — obronność, polityka zagraniczna, bezpieczeństwo gospodarcze — pozostawały pod ścisłą kontrolą premiera, ministra obrony i spraw zagranicznych, najlepiej przy wsparciu sprzyjającego prezydenta, jak pisaliśmy z Maciejem Kisilowskim w książce „Umówmy się na Polskę”. Ale w innych dziedzinach nadmierna koncentracja władzy może zdławić inicjatywę regionów, społeczeństwa obywatelskiego czy lokalnych liderów. Co więcej, może napędzać radykalizmy, które Tusk chce neutralizować. Dekoncentracja w mniej strategicznych obszarach — od kultury po samorządy, przy jednoczesnym zwiększeniu władzy i sprawczości centrum — mogłaby rozładować napięcia i uodpornić Polskę na populistyczne narracje.
Foresight, którego zabrakło Piastom
Tak skutecznemu w codziennej polityce Chrobremu zabrakło jednak umiejętności długofalowego przewidywania negatywnych scenariuszy, z których dziś powstaje strategiczny foresight tworzony na podstawie historii trendów i realiów społecznych. Polska w 2025 roku ma tę wiedzę. Mamy dane, analizy, doświadczenie 35 lat transformacji i historyczne lekcje. Pytanie, czy Tusk i jego rząd wykorzystają je, by uniknąć błędów Piastów. Centralizacja w imię siły musi iść w parze z elastycznością i inkluzywnością, by nie alienować ani regionów, ani mniejszości, ani politycznych przeciwników. Doktryna piastowska to odważna wizja, ale jej sukces zależy od tego, czy Tusk będzie mówił nie tylko o sile, ale i o równowadze. Polska nie może być jedynie „armią do wygrywania” czy gospodarczym tygrysem. Musi być wspólnotą, która nie boi się decentralizacji tam, gdzie nie zagraża ona strategicznym celom. Inaczej, jak Chrobry, możemy wygrać bitwy, ale przegrać przyszłość.
—
Foto. Parlamentul Republicii Moldova, Flickr, Public domain.
—
Tekst pochodzi z numeru Res Publiki Nowej „Jaki kraj, taki lider?”, który ukazał się 22 maja 2025.