W Katowicach, na konwencji Prawa i Sprawiedliwości pod hasłem „Myśląc Polska”, Jarosław Kaczyński znów sięgnął po dobrze znany repertuar strachu. Lider PiS, przemawiając do wiernych słuchaczy, ostrzegał przed „niemiecko-brukselskim planem zniszczenia polskiej suwerenności” i przed „nowym imperium”, które – jak twierdził – mają tworzyć Niemcy i Francja.
„Niemcy chcą nam zabrać państwo. Francuzi razem z nimi. Nie wiem dlaczego, ale tak” – powiedział prezes PiS. Te słowa, brzmiące jak echo minionych lat, w których lęk był głównym instrumentem politycznym, wywołały ostrą reakcję nie tylko po stronie rządzących, ale także wśród komentatorów życia publicznego.
Najmocniej odpowiedział Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych. Na platformie X, dawnym Twitterze, napisał krótko, ale stanowczo: „Wobec bredni Kaczyńskiego, jeszcze raz. Polsce nie grożą demokratyczne, proeuropejskie, atlantyckie Niemcy. Ani Francja, z którą podpisaliśmy właśnie nowy traktat obronny. Naszemu regionowi grozi wielkoruski imperializm”. W jednym akapicie Sikorski zdołał streścić to, co w obecnej debacie publicznej umyka wielu politykom – iż realne zagrożenie dla Polski nie płynie z zachodu, ale ze wschodu.
Wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego w Katowicach można odczytywać jako próbę reaktywacji retoryki, która przez lata cementowała jego elektorat. Gdy tylko PiS traci grunt pod nogami, na scenę wkracza dobrze znany schemat: „zła Bruksela”, „aroganckie Niemcy”, „niedemokratyczna Unia”. To opowieść, w której Polska jest wieczną ofiarą, zmuszoną bronić się przed rzekomą dominacją zachodnich mocarstw. Kaczyński od lat posługuje się tym językiem – bo wie, iż strach, choćby irracjonalny, bywa skuteczniejszy niż jakikolwiek program gospodarczy.
Ale dziś ta narracja brzmi coraz bardziej archaicznie. Polska, będąca jednym z głównych beneficjentów członkostwa w Unii Europejskiej, nie przypomina kraju kolonialnie podporządkowanego Niemcom czy Francji. To państwo, które zyskało miliardy euro inwestycji, bezpieczeństwo militarne dzięki NATO i silną pozycję w regionie. W tym kontekście słowa Kaczyńskiego o „zabraniu państwa” wydają się raczej desperacką próbą podtrzymania mitu o oblężonej twierdzy niż realną diagnozą zagrożeń.
Sikorski, który od lat pełni rolę jednego z głównych architektów polskiej polityki zagranicznej, postawił sprawę jasno: to nie zachodnie demokracje, ale Rosja stanowi dziś realne zagrożenie dla regionu. Jego wypowiedź była nie tylko reakcją emocjonalną, ale też przypomnieniem podstawowych faktów. Polska jest częścią wspólnoty euroatlantyckiej, współtworzy politykę bezpieczeństwa Unii, a jej interes leży w utrzymaniu silnych więzi z Berlinem, Paryżem i Waszyngtonem.
Warto zauważyć, iż w ostatnich miesiącach Sikorski konsekwentnie buduje wizerunek Polski jako odpowiedzialnego partnera Zachodu. Podpisany z Francją traktat obronny, wzmocniona kooperacja z Niemcami i aktywność w sprawie Ukrainy pokazują, iż Warszawa wraca do roli, jaką pełniła przed laty – mostu między Wschodem a Zachodem. W tym kontekście słowa Kaczyńskiego są nie tylko nieprawdziwe, ale i szkodliwe, bo podważają wiarygodność Polski jako sojusznika.
Wypowiedzi lidera PiS-u wpisują się w szerszy trend – utrzymywania elektoratu w stanie permanentnego zagrożenia. To polityka, która opiera się nie na programie, ale na emocji: gniewie, lęku, nieufności. W tym sensie słowa Kaczyńskiego nie były przypadkowe. Były kalkulacją. Bo łatwiej mobilizować wyborców przeciwko wymyślonemu wrogowi niż budować wizję nowoczesnego państwa.
Ale Polska w 2025 roku to nie ta sama Polska, którą Kaczyński próbował kształtować w minionej dekadzie. Społeczeństwo jest bardziej obywatelskie, lepiej wykształcone, bardziej europejskie w sposobie myślenia. Coraz trudniej przekonać Polaków, iż to Niemcy czy Francuzi są naszym problemem – kiedy to właśnie z Zachodu przychodzi wsparcie militarne, gospodarcze i polityczne.
Radosław Sikorski ma rację, gdy mówi o „wielkoruskim imperializmie” jako prawdziwym zagrożeniu. Wojna w Ukrainie, destabilizacja w regionie, cyberataki i propaganda – to realne wyzwania, z którymi Polska musi się mierzyć. Oskarżanie Niemiec i Francji o imperialne ambicje nie tylko odwraca uwagę od istoty problemu, ale też osłabia wspólnotę, która stanowi naszą tarczę bezpieczeństwa.
Dlatego w sporze Sikorski–Kaczyński nie chodzi tylko o różnicę zdań, ale o dwa modele myślenia o Polsce. Jeden – zamknięty, resentymentalny, budujący tożsamość na strachu i izolacji. Drugi – otwarty, odpowiedzialny, zakorzeniony w przekonaniu, iż silna Polska to Polska europejska.
I właśnie ten drugi model, reprezentowany przez Sikorskiego, wydaje się dziś nie tylko rozsądniejszy, ale po prostu patriotyczny. Bo prawdziwa siła państwa nie polega na szukaniu wrogów, ale na umiejętności budowania przyjaciół.

3 dni temu














