Polska między Waszyngtonem a Warszawą. Sikorski i Nawrocki w ostrym sporze

5 dni temu
Zdjęcie: Nawrocki


Nie ustają internetowe przepychanki między Pałacem Prezydenckim a Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Ostatnia wymiana zdań między Karolem Nawrockim a Radosławem Sikorskim pokazuje, w jakim kierunku zmierza polska polityka – i jak wielka przepaść dzieli powagę urzędu ministra spraw zagranicznych od powierzchownych gestów prezydenta.

Nawrocki, zamiast szukać wspólnego języka i wzmacniać wizerunek Polski na arenie międzynarodowej, zdecydował się na ironiczne pouczanie. „Minister spraw zagranicznych, cykający selfie pod budynkami administracji naszego partnera, to nie jest dobra droga” – napisał w mediach społecznościowych. Tyle iż ten niby apel o „powagę” brzmi jak protekcjonalny komentarz oderwanego obserwatora, a nie jak głos odpowiedzialnej głowy państwa.

Sikorski nie dał się jednak wciągnąć w mało poważną grę. Jego riposta była szybka i mocna: „Uprzedzam, iż zapytam dlaczego Pańscy ludzie donosili w Waszyngtonie na Premiera i demokratyczny rząd wolnej Polski próbując blokować mu dostęp do Białego Domu”. To zdanie odsłania sedno problemu – nie jest nim to, iż minister pokazuje kulisy swojej wizyty w USA, ale iż część obozu prezydenckiego aktywnie szkodzi polskiemu rządowi na arenie międzynarodowej. To właśnie podkopuje zaufanie, a nie kilka nagrań „z ręki”.

Publicystyka ma to do siebie, iż wymaga nazwania rzeczy po imieniu. I tutaj trzeba jasno powiedzieć: Karol Nawrocki nie zachowuje się jak prezydent, który dba o jedność państwa. Jego postawa to raczej kontynuacja partyjnych utarczek przeniesionych na poziom najwyższych urzędów. Gdy w tym samym czasie Sikorski prowadzi rozmowy w Waszyngtonie, Nawrocki skupia się na tym, by zdezawuować własnego ministra. To nie jest strategia, to jest polityczna małostkowość.

Warto przypomnieć, iż wizyta Nawrockiego w Białym Domu była jego pierwszą zagraniczną podróżą. Zamiast wykorzystać ją do budowania wspólnego frontu, odbył spotkanie z Donaldem Trumpem – sam, bez szefa MSZ. To symboliczny obraz polskiej dyplomacji pod jego kierownictwem: rozdzielona, pełna nieufności, nastawiona na doraźny efekt wizerunkowy, a nie na realne wzmocnienie pozycji kraju. Czy naprawdę tak powinna wyglądać polityka zagraniczna państwa, które deklaruje, iż relacje z USA są „kwestią zasadniczą”?

Sikorski uderzył w samo sedno, dodając: „Liczę, iż uzgodnimy podpisanie przez Pana nominacji zgodnie z ustawą wyłonionych kandydatów na ambasadorów mających rekomendację Sejmu”. To istotny punkt – Polska od dawna nie ma ambasadora w USA, a opóźnienia wynikają z braku decyzji prezydenta. Zamiast więc ironizować o „albumie z Waszyngtonu”, Nawrocki mógłby zająć się tym, co naprawdę należy do jego obowiązków.

Publiczność internetowa gwałtownie wychwyciła różnicę stylów. Komentarze pod wpisami Sikorskiego pełne były głosów, iż minister ma rację, a prezydenckie przytyki to jedynie przejaw słabości. choćby ci, którzy nie sympatyzują z obecnym rządem, dostrzegli, iż Nawrocki unika realnych odpowiedzi i chowa się za mentorskim tonem. W polityce międzynarodowej nie ma miejsca na tego typu zachowania – tam liczy się skuteczność, spójność i wiarygodność.

Nie można też pominąć szerszego kontekstu. Relacje z USA to jeden z fundamentów polskiego bezpieczeństwa. Dlatego każdy gest, każde słowo, każdy znak podziału odbija się szerokim echem. jeżeli prezydent i jego ludzie wysyłają sygnały, iż blokują działania własnego rządu, to w oczach Amerykanów Polska jawi się jako kraj wewnętrznie skłócony i nieprzewidywalny. A tego właśnie powinniśmy unikać.

Sikorski w tej wymianie zdań zachował się jak odpowiedzialny polityk – stanowczo, konkretnie, z naciskiem na meritum. Nawrocki zaś zaprezentował się jako prezydent, który woli punktować ministra w mediach społecznościowych niż realnie wzmacniać pozycję Polski. jeżeli mamy wybierać, komu ufać w sprawach dyplomacji, odpowiedź jest oczywista.

Idź do oryginalnego materiału