W Tokio, w upalny lipcowy dzień, Sohei Kamiya, polityk owiany kontrowersjami i oskarżany o szerzenie antysemickiej retoryki oraz teorii spiskowych związanych z pandemią COVID-19, wspiął się na dach kampanijnego auta. Megafon w ręku, krzyknął do zgromadzonego tłumu: „Japonia przede wszystkim!”. Jego gesty były teatralne, a retoryka – nacjonalistyczna, antyimigracyjna, antyelitarna – trafiała do młodszych wyborców, wstrząsając tradycyjnymi partiami. Dla wielu obserwatorów to było uderzenie w serce japońskiej stabilności politycznej, sygnał, iż populizm potrafi przeniknąć choćby najbardziej uporządkowane społeczeństwa.
„Demokracje umierają, gdy obywatele przestają ich bronić” – pisał Timothy Snyder w O tyranii. W lipcu 2025 roku te słowa po raz kolejny nabrały dla wielu z nas wymiaru przerażającej aktualności. Fale populizmu, które jeszcze dekadę temu wydawały się odległym problemem, uderzyły w serce stabilnych demokracji, odsłaniając ich słabości i napięcia skrywane pod pozornie solidnymi instytucjami. Po raz kolejny na całym świecie obserwujemy podobne zjawisko: społeczeństwa szukające prostych odpowiedzi na skomplikowane wyzwania globalizacji, kryzysów gospodarczych i geopolitycznych napięć.
Tokio i Warszawa, miasta oddalone o ponad osiem tysięcy kilometrów, stały się scenami, na których rozgrywa się dramat współczesnej demokracji. W Tokio, w upalny lipcowy dzień, Sohei Kamiya, polityk owiany kontrowersjami i oskarżany o szerzenie antysemickiej retoryki oraz teorii spiskowych związanych z pandemią COVID-19, wspiął się na dach kampanijnego auta. Megafon w ręku, krzyknął do zgromadzonego tłumu: „Japonia przede wszystkim!”. Jego gesty były teatralne, a retoryka – nacjonalistyczna, antyimigracyjna, antyelitarna – trafiała do młodszych wyborców, wstrząsając tradycyjnymi partiami. Dla wielu obserwatorów to było uderzenie w serce japońskiej stabilności politycznej, sygnał, iż populizm potrafi przeniknąć choćby najbardziej uporządkowane społeczeństwa.
Jeszcze pięć lat temu Sanseito, partia kierowana przez Kamiya, była marginalnym ugrupowaniem, dysponującym zaledwie jednym mandatem. Dziś ma ich już piętnaście, a jej kanał na YouTube śledzi ponad pół miliona subskrybentów. Choć liczba ta nie jest imponująca, wystarcza, by wzbudzić niepokój wśród przedstawicieli japońskiej prawicy głównego nurtu, obawiających się dalszego odpływu wyborców w stronę skrajnych ugrupowań.
Wzrost znaczenia Sanseito wpisuje się w szerszy trend, w którym japońscy populiści poruszają typowe dla tego nurtu tematy – takie jak szczepionki, imigracja, różnorodność, kwestie gender czy nacjonalizm. Jednocześnie w pewnym stopniu różnią się oni zarówno od skrajnej prawicy w innych krajach, jak i od wcześniejszych form japońskiego ekstremizmu prawicowego, adaptując globalne motywy do lokalnych realiów społecznych i kulturowych.
Hałaśliwe samochody z megafonami, odtwarzające wojenne pieśni patriotyczne i przewożące młodych ludzi w quasi-militarnych strojach, które od dziesięcioleci były obecne w japońskich miastach, dotychczas opierały się głównie na nostalgii. Tęskniły za imperialną przeszłością Japonii i obwiniały Stany Zjednoczone, japońską lewicę oraz komunistyczne Chiny za „kradzież ducha walki” oraz za poczucie winy Japończyków wobec wojny w Azji, którą uważali za całkowicie honorową.
Ci marginalni, ale hałaśliwi ekstremiści, których niektóre poglądy historyczne przeniknęły do głównych nurtów konserwatywnych, szczególnie krytykowali powojenną, pacyfistyczną konstytucję, napisaną przez Amerykanów, zakazującą projekcji japońskiej siły militarnej poza granicami kraju. Często przez megafony przy ruchliwych dworcach przypominano również aneksję kilku małych wysp na Zachodnim Pacyfiku przez ZSRR w 1945 roku, które niegdyś należały do Japonii. Kamiya sam z kolei odmawia przyznania, iż Japonia popełniła jakiekolwiek błędy w czasie II wojny światowej, a tematem, który najbardziej ekscytuje zwolenników „Japonii przede wszystkim”, jest rosnąca obecność cudzoziemców w ich kraju – imigrantów i turystów.
A przecież w porównaniu z większością państw Japonia tradycyjnie przyjmowała niewielu cudzoziemców. Większość z nich stanowili Koreańczycy, którzy na co dzień posługiwali się językiem japońskim, a wnioski o azyl niemal zawsze spotykały się z odmową. choćby migranci, którzy przybyli w latach 80. – tacy jak Irańczycy uciekający przed wojną iracko-irańską – niedługo opuszczali ten kraj.
Dziś sytuacja ulega zmianie. W Japonii mieszka w tej chwili około 3,8 miliona cudzoziemców, a w pierwszej połowie 2025 roku kraj odwiedziło ponad 20 milionów turystów, przyciągniętych korzystnym kursem jena. Mimo to obcokrajowcy wciąż stanowią jedynie 3% populacji – znacznie mniej niż w wielu innych państwach. Dla porównania, w Niemczech aż 29,7% mieszkańców ma tzw. Migrationshintergrund, w Stanach Zjednoczonych imigranci stanowią 15,4% społeczeństwa, we Francji 10,3%, a w Hiszpanii 19,6% osób urodziło się za granicą (z czego 14,3% posiada obce obywatelstwo). W Polsce natomiast udział cudzoziemców sięga zaledwie 1,2%.
Najbardziej niepokojący dla opinii publicznej w Japonii jest napływ chińskich turystów i rezydentów. Dla wielu Japończyków są oni jak „brzydcy Amerykanie” lat 50.: bogaci, pewni siebie, nieczuli na lokalne zwyczaje i demonstracyjnie korzystający z nowego bogactwa. Ta ostentacja uwiera szczególnie tych, którzy czują ekonomiczną presję. Jednocześnie Chiny jako rosnące mocarstwo wywołują niepokój strategiczny – ekspansja wojskowa i aspiracje hegemoniczne w Azji kontrastują z historycznym sojuszem bezpieczeństwa, jakim była dominacja USA.
Podsumowując, obserwacja globalnych trendów pozwala stwierdzić, iż po raz kolejny sukces populizmu opiera się na prostych mechanizmach: wykorzystaniu lęku przed globalizacją, niepewności gospodarczej oraz społecznych napięć do budowania jednoznacznych narracji tam, gdzie liberalna demokracja wymaga trudnych kompromisów. Kamiya podkreśla, iż jego celem nie jest walka z imigrantami, ale budowa Japonii „niezależnej od obcokrajowców”. W praktyce przekłada się to na ostrą retorykę, kontrowersyjne wypowiedzi dotyczące kobiet i Koreańczyków oraz postulaty zaostrzenia prawa imigracyjnego. Jednocześnie ostatnie wybory ujawniły głęboki kryzys rządzącej od dekad Liberalnej Partii Demokratycznej – jej lider podał się do dymisji, a meteoryczny wzrost Sanseito wyraźnie kontrastuje z upadkiem tradycyjnych sił politycznych. Mimo iż 4 października Takaichi Sanae została wybrana na przewodniczącą Liberalnej Partii Demokratycznej i tym samym objęła stanowisko pierwszej w historii Japonii kobiety-premiera, obserwujemy wyraźny zwrot w kierunku prawicowo-nacjonalistycznym. Tendencja ta może doprowadzić do zmian w układzie rządzącej koalicji oraz do wzrostu napięć w relacjach z sąsiadami – zwłaszcza z Chinami i Koreą Południową.
Tego samego lata Warszawa była świadkiem innego rodzaju politycznej fali. Karol Nawrocki, dotąd postać peryferyjna, wykorzystał kampanię prezydencką do przekształcenia narodowej pamięci w polityczne narzędzie. Jako były prezes Instytutu Pamięci Narodowej, Nawrocki uczynił z polityki pamięci narrację, która mówiła o krzywdach, zdradach i heroizmie Polaków, jednocześnie tworząc kontrast między „my” – narodem – a „oni” – liberalnymi elitami i Zachodem. Jego prosty, archetypiczny język, odwołujący się do historycznych symboli, rezonował z emocjami społeczeństwa, które w ostatnich latach doświadczyło przyspieszonej globalizacji, kryzysów gospodarczych i napięć geopolitycznych. Populizm, który wcześniej wydawał się epizodem, w Polsce stał się dominującą siłą – zdolną kształtować narrację całego państwa.
Porównanie Polski i Japonii ujawnia uniwersalne mechanizmy populizmu: potrzebę prostych narracji, charyzmatycznych przywódców i symboli budujących poczucie wspólnoty. Różnice historyczne i kulturowe determinują jednak jego formę. Polska – z pamięcią rozbiorów, okupacji i autorytaryzmu – używa populizmu jako narzędzia afirmacji narodowej tożsamości i obrony przed „obcą dominacją”. Japonia, z tradycją harmonii i hierarchii, traktuje go bardziej jako mechanizm równoważenia napięcia między jednostką a wspólnotą, reakcję na lęk przed rozmyciem spójności społecznej i stagnacją gospodarczą. U nas populizm konfrontuje Polskę z Unią Europejską: spory o fundusze, praworządność czy politykę klimatyczną stają się paliwem dla narracji „Europa nam narzuca”. W Japonii natomiast ma on charakter geopolityczny – interpretuje miejsce kraju w rywalizacji Chin i USA, wzmacnia poczucie, iż Japonia musi pozostać „sobą” wobec globalnych nacisków.
Populizm działa jak współczesny mit: redukuje skomplikowaną rzeczywistość do prostych symboli i narracji, które porządkują lęki i frustracje. W Polsce dominują symbole narodowe i historyczne, w Japonii – geopolityczne i kulturowe. Media społecznościowe i algorytmy wzmacniają te procesy, tworząc sieci komunikacji, które mobilizują emocje i przyciągają młodych wyborców. W obu krajach młodsze pokolenia stały się szczególnie wrażliwe na narracje populistyczne. W Japonii Sanseito wykorzystuje YouTube i TikTok do mobilizacji młodych wyborców, którzy szukają sensu i przynależności w świecie pełnym niepewności. W Polsce populistyczne kampanie Prezydenta Nawrockiego odwołują się do patriotyzmu szkolnego, historii „krzywd i bohaterstwa”, tworząc alternatywne narracje edukacyjne, które koncentrują się na poczuciu zagrożenia i wyjątkowości narodu. Edukacja i media stają się zatem areną walki o umysły młodych, gdzie emocje i symboliczne rytuały zastępują krytyczną refleksję.
Populizm wpływa też na codzienną komunikację: zarówno w Japonii, jak i w Polsce algorytmy mediów społecznościowych wzmacniają polaryzację, segregując odbiorców według ich lęków i uprzedzeń. W obu społeczeństwach młodzi uczą się interpretować świat przez pryzmat „my kontra oni”, co w dłuższej perspektywie może osłabiać pluralizm i zdolność do kompromisu. To pokazuje, iż populizm nie tylko wykorzystuje nastroje społeczne, ale je kształtuje – szczególnie wśród pokolenia, które będzie decydować o przyszłości demokracji.
Tak więc, zarówno w Warszawie, jak i w Tokio, populizm żywi się polaryzacją, a nie debatą. Hannah Arendt ostrzegała, iż tam, gdzie refleksję zastępuje emocja, a pluralizm jednowymiarowa narracja, demokracja zaczyna tracić fundamenty.
Podobnie jak faszyzm w latach 30. XX wieku, współczesny prawicowy populizm rozprzestrzenia się jak wirus, przybierając w każdym kraju własną odmianę, kształtowaną przez lokalną kulturę i historię. Rok 2025 pokazuje, iż populizm nie jest epizodem, ale laboratorium, w którym testowane są granice demokracji, wolności i tożsamości. Polska i Japonia – choć oddalone o tysiące kilometrów i osadzone w odmiennych tradycjach – ujawniają tę samą prawdę: populizm to globalna reakcja na kryzysy gospodarcze, geopolityczne i technologiczne. To pytanie filozoficzne: jak współczesne społeczeństwa radzą sobie z niepewnością, reinterpretują swoją historię i szukają sensu w świecie, który wymyka się spod kontroli?
Demokracja nie upada nagle. Upada powoli, krok po kroku, gdy „my kontra oni” staje się jedyną opowieścią o świecie, a pluralizm – fundament wolności – znika z codziennej praktyki politycznej. Gdy liberalna demokracja milknie, w jej miejsce wkracza autorytaryzm, ubrany w język „ochrony narodu” lub „obrony tożsamości”. Żadna demokracja nie jest dana raz na zawsze. „Największe niebezpieczeństwo dla demokracji to przekonanie, iż jest niezniszczalna” – ostrzegał Alexis de Tocqueville. choćby najbardziej dojrzałe demokracje mogą zachwiać się pod naporem populistycznych fal. „Wolność umiera wtedy, gdy przestajemy jej bronić” – pisała Hannah Arendt. Pytanie brzmi, czy świat wyciągnie lekcję z tego ostrzeżenia, czy pozwoli, by mit populizmu stał się globalną ideologią XXI wieku.

1 dzień temu





